Paweł Sarna
1 2
3
>> Šalamun mój bliźni (cz.1)
Tomaž Šalamun: Czytać: kochać – wybór wierszy;
Poker – tłum. Katarina Šalamun-Biedrzycka, Ars Cameralis Superioris, Katowice 2002.
1
Poezja Tomaža Šalamuna, zawsze już chyba, kojarzyć się będzie dla mnie z jednym z najgorętszych doświadczeń lekturowych oraz, tak tak, poczuciem utraty. Przyznam, że jedno i drugie łączy się jednak nie tylko z samą lekturą, ile też, w dużym stopniu, raczej z pozalektu-rowymi – niestety! – okolicznościami. Był maj i były bzy, nie nie tak – było gorące lato, sier-pień jak się zdaje, kiedy z pożyczonym tomikiem Straszne święta, aby nie rozstawać się z lekturą, jeździłem od kilku dni w autobusach rozgrzanych do białej czy raczej czerwonej go-rączki, odwiedzałem knajpy i znajomych, czytając ukradkiem albo też nawet całkiem bez-czelnie i otwarcie, ignorowałem świat dookolny. Bo Šalamuna najlepiej się czyta, kiedy coś przeszkadza, wiedziałem już po kilku wersach. Bo zostać z Šalamunem sam na sam w ciszy, w pustym pokoju to niemożebne zupełnie, bo mogłoby się zdarzyć, że – tu poeta podpowiada mi właściwe słowa – „dusza uciekłaby mi z ciała, tak jak to się kiedyś stanie”. I stało się! bo, tutaj pominę miejsce zdarzenia i bliższe okoliczności, książkę Šalamuna ktoś buchnął mi naj-zwyczajniej, jak zresztą torbę, do której – myśląc, że tylko na moment – akurat ją odłożyłem, a w której kilka innych rzeczy spoczywało moich i moich niezupełnie. Pal licho torbę i coś tam jeszcze, ale Šalamun! To była tragedia, z katastrofą, ale zaprawdę powiadam wam, bez katharsis. Ech, mówiąc Mahonem: „przedstaw sobie mój smutek”. Zaprawdę straszne to było lato, straszne też były potem święta. Sam zawiniłem i nic to, że książkę odkupiłem, bo wina moja, wina niedopatrzenia, grzech zaniedbania widać były nie zmazane, tak przynajmniej czułem wyraźnie – mówiąc raz jeszcze Mahonem: „obraza trwała dalej”.
Po czasie, dłużącym się niemiłosiernie, pocieszenie nadeszło (o losie! o nieprzenik-niony!). Kilka świąt później wpadły w me ręce aż dwie książki Šalamuna: wybór poezji Czy-tać: kochać oraz debiutancki, słynny tomik Poker. Obie w tłumaczeniu Katariny Šalamun-Biedrzyckiej, obie jako efekt pobytu poety w listopadzie 2000 roku na „Zbiegu poetyckim Na Dziko” w ramach IX Edycji Festiwalu Ars Cameralis. Ech, aż się łezka w oku kręci, działo się, działo.
Kim jest Tomaž Šalamun? Kim jest Šalamun pytać oczywiście nie wypada. Wystarczy powiedzieć, że żaden Słoweniec z utratą jego tomiku nie pogodziłby się aż do śmierci. Chyba wypada jednak przypomnieć, że jest autorem około trzydziestu tomów wierszy tłumaczonych na wiele języków świata. O swoich dokonaniach mówi z dystansem: „[niektóre wiersze] są świetne, inne mniej świetne. Ha! Jaki stos książek! Ile dzieci! Bóg im daj szczęścia!”. Bóg im daj szczęścia! Najzupełniej jednak wypada zapytać, na czym polega fenomen Šalamuna, czy raczej w czym w tkwi problem z Šalamunem, bo jego twórczości od początku towarzyszą skrajne opinie, nierzadko oskarżycielskie głosy krytyków. Autor ma też swoich licznych – i to w pełnym znaczeniu tego słowa – wyznawców. Jest nie tylko przez przeciwników, ale także przez apologetów określanym jako poeta niezrozumiały, co więcej uporczywie przekraczają-cy granice zrozumiałości, a mimo tych opinii osiągnął niezaprzeczalny sukces. Jego nazwisko jest dziś nie tylko synonimem przełomu, jaki dokonał się w słoweńskiej poezji w połowie lat sześćdziesiątych, lecz wpływ jego dykcji zauważyć można i w twórczości autorów wielu róż-nych krajów. Właśnie te „niezrozumiałe” wiersze, łamiące wszelkie zasady, złamały też gra-nice własnej nieprzekładalności i znalazły swoich licznych czytelników poza Słowenią. Jak on to robi? No właśnie, jak on to robi.
Aż trudno uwierzyć, że były attache w słoweńskim Konsulacie w Nowym Jorku, Visiting Professor w kilku amerykańskich uniwersytetach, mający wyraźne związki z tzw. kultura wyższą w wywiadzie tak wyraźnie odżegnuje się od patrzenia na świat z perspektywy katedry: „a ja nie jestem żadnym potworem z kompetencjami, lecz uśmiechniętym człowiekiem, który żyje i wierzy we wspaniałą mocna i czuła transformacje ludzkości i wszechświata w święto. Dość harowałem, nim wykopałem się z jamy teoretycznych rozważań na temat nowoczesnej poezji, tak że nawet dla żartu nie chciałbym tak wracać”. Albo ujmuje to w wierszu (Dzień dobry) jeszcze dosadniej: „i jeszcze raz zraniłem się/ przez dziecięca próżność, bym był/ doktorem, ponieważ płaca mi jak/ członkowi Akademii. Ale ja nie jestem/ z rodu tych dłubaczy, niech będzie zapisane./ Jestem poetą i mam serce, które może łatwo zranić.” Nie mam zamiaru roztrząsać, na ile elitarnym bądź na ile egalitarnym poetą jest Tomaž Šalamun. Bo w tym wypadku sprzeczności wydają się pozorne, ten człowiek w jakiś dziwny sposób potrafi je łączyć. Byłem na spotkaniu z poetą w Katowicach, „słyszałem w ciemności jeden wielki
1 2
3
>>
Poker – tłum. Katarina Šalamun-Biedrzycka, Ars Cameralis Superioris, Katowice 2002.
1
Poezja Tomaža Šalamuna, zawsze już chyba, kojarzyć się będzie dla mnie z jednym z najgorętszych doświadczeń lekturowych oraz, tak tak, poczuciem utraty. Przyznam, że jedno i drugie łączy się jednak nie tylko z samą lekturą, ile też, w dużym stopniu, raczej z pozalektu-rowymi – niestety! – okolicznościami. Był maj i były bzy, nie nie tak – było gorące lato, sier-pień jak się zdaje, kiedy z pożyczonym tomikiem Straszne święta, aby nie rozstawać się z lekturą, jeździłem od kilku dni w autobusach rozgrzanych do białej czy raczej czerwonej go-rączki, odwiedzałem knajpy i znajomych, czytając ukradkiem albo też nawet całkiem bez-czelnie i otwarcie, ignorowałem świat dookolny. Bo Šalamuna najlepiej się czyta, kiedy coś przeszkadza, wiedziałem już po kilku wersach. Bo zostać z Šalamunem sam na sam w ciszy, w pustym pokoju to niemożebne zupełnie, bo mogłoby się zdarzyć, że – tu poeta podpowiada mi właściwe słowa – „dusza uciekłaby mi z ciała, tak jak to się kiedyś stanie”. I stało się! bo, tutaj pominę miejsce zdarzenia i bliższe okoliczności, książkę Šalamuna ktoś buchnął mi naj-zwyczajniej, jak zresztą torbę, do której – myśląc, że tylko na moment – akurat ją odłożyłem, a w której kilka innych rzeczy spoczywało moich i moich niezupełnie. Pal licho torbę i coś tam jeszcze, ale Šalamun! To była tragedia, z katastrofą, ale zaprawdę powiadam wam, bez katharsis. Ech, mówiąc Mahonem: „przedstaw sobie mój smutek”. Zaprawdę straszne to było lato, straszne też były potem święta. Sam zawiniłem i nic to, że książkę odkupiłem, bo wina moja, wina niedopatrzenia, grzech zaniedbania widać były nie zmazane, tak przynajmniej czułem wyraźnie – mówiąc raz jeszcze Mahonem: „obraza trwała dalej”.
Po czasie, dłużącym się niemiłosiernie, pocieszenie nadeszło (o losie! o nieprzenik-niony!). Kilka świąt później wpadły w me ręce aż dwie książki Šalamuna: wybór poezji Czy-tać: kochać oraz debiutancki, słynny tomik Poker. Obie w tłumaczeniu Katariny Šalamun-Biedrzyckiej, obie jako efekt pobytu poety w listopadzie 2000 roku na „Zbiegu poetyckim Na Dziko” w ramach IX Edycji Festiwalu Ars Cameralis. Ech, aż się łezka w oku kręci, działo się, działo.
Kim jest Tomaž Šalamun? Kim jest Šalamun pytać oczywiście nie wypada. Wystarczy powiedzieć, że żaden Słoweniec z utratą jego tomiku nie pogodziłby się aż do śmierci. Chyba wypada jednak przypomnieć, że jest autorem około trzydziestu tomów wierszy tłumaczonych na wiele języków świata. O swoich dokonaniach mówi z dystansem: „[niektóre wiersze] są świetne, inne mniej świetne. Ha! Jaki stos książek! Ile dzieci! Bóg im daj szczęścia!”. Bóg im daj szczęścia! Najzupełniej jednak wypada zapytać, na czym polega fenomen Šalamuna, czy raczej w czym w tkwi problem z Šalamunem, bo jego twórczości od początku towarzyszą skrajne opinie, nierzadko oskarżycielskie głosy krytyków. Autor ma też swoich licznych – i to w pełnym znaczeniu tego słowa – wyznawców. Jest nie tylko przez przeciwników, ale także przez apologetów określanym jako poeta niezrozumiały, co więcej uporczywie przekraczają-cy granice zrozumiałości, a mimo tych opinii osiągnął niezaprzeczalny sukces. Jego nazwisko jest dziś nie tylko synonimem przełomu, jaki dokonał się w słoweńskiej poezji w połowie lat sześćdziesiątych, lecz wpływ jego dykcji zauważyć można i w twórczości autorów wielu róż-nych krajów. Właśnie te „niezrozumiałe” wiersze, łamiące wszelkie zasady, złamały też gra-nice własnej nieprzekładalności i znalazły swoich licznych czytelników poza Słowenią. Jak on to robi? No właśnie, jak on to robi.
Aż trudno uwierzyć, że były attache w słoweńskim Konsulacie w Nowym Jorku, Visiting Professor w kilku amerykańskich uniwersytetach, mający wyraźne związki z tzw. kultura wyższą w wywiadzie tak wyraźnie odżegnuje się od patrzenia na świat z perspektywy katedry: „a ja nie jestem żadnym potworem z kompetencjami, lecz uśmiechniętym człowiekiem, który żyje i wierzy we wspaniałą mocna i czuła transformacje ludzkości i wszechświata w święto. Dość harowałem, nim wykopałem się z jamy teoretycznych rozważań na temat nowoczesnej poezji, tak że nawet dla żartu nie chciałbym tak wracać”. Albo ujmuje to w wierszu (Dzień dobry) jeszcze dosadniej: „i jeszcze raz zraniłem się/ przez dziecięca próżność, bym był/ doktorem, ponieważ płaca mi jak/ członkowi Akademii. Ale ja nie jestem/ z rodu tych dłubaczy, niech będzie zapisane./ Jestem poetą i mam serce, które może łatwo zranić.” Nie mam zamiaru roztrząsać, na ile elitarnym bądź na ile egalitarnym poetą jest Tomaž Šalamun. Bo w tym wypadku sprzeczności wydają się pozorne, ten człowiek w jakiś dziwny sposób potrafi je łączyć. Byłem na spotkaniu z poetą w Katowicach, „słyszałem w ciemności jeden wielki
Paweł Sarna (stylizowany na Jerzego Połomskiego)
fot.
fot.
"Biały OjczeNasz" (Kraków 2002)
"Czerwony żagiel" (Kraków 2006)
"Przypisy do nicości. Poezja Zbigniewa Bieńkowskiego" (Mikołów 2010)