Paweł Sarna
 1  2  >>
Nici z teorii przepływu płci. O Mojrach Marka Sobola (cz. 1)
„Znam tylko miłość i nic więcej”.
M. Dietrich
„Ale nie trzeba Mojr ani podpatrywać, ani podsłuchiwać, gdyż osoby boskie lubią wchodzić i wychodzić potajemnie”.
J. Parandowski

Pytanie czy Mojry Marka Sobola to tzw. literatura kobieca - nie jest tak durne albo banalnie proste, jak się wydaje na pozór. Gdyby wszystko było takie łatwe, jak twierdzi Joanna Szczepkowska (aktorka, która obaliła komunizm, dziś znana coraz częściej jako pisarka oraz wnuczka Mistrza Jana Parandowskiego), życie byłoby piękniejsze, a na pewno bardziej logiczne: „Jestem kobietą, więc trudno, żebym tworzyła męską literaturę. Ale tego, co piszę, nie adresuję szczególnie ani do kobiet, ani do mężczyzn. Chociaż… Kiedy gram w teatrze – czuję się kobietą, kiedy piszę – mężczyzną” („Polityka” 35/2005). Jest to podług słów Szczepkowskiej zgodne z teorią przepływu płci. Otóż, przykro mi stwierdzić, że cała teoria wobec przypadku prozy Marka Sobola jest szpulki nici niewarta. A życie wyglądało niby tak ślicznie w swym nieskomplikowaniu, tak oto - trzy historie, bo trzy pół-realne, pół-mityczne kobiety: Lachesis, Atropos i Kloto. Kobiety samotne i ich monologi.
Lachesis, najstarsza z nich. Była więźniarka niemieckiego obozu. Obecnie właścicielka kawiarni w Paryżu, mówi: „Tak, moja kawiarnia różni się od innych w Paryżu może tylko tym, że wszystko tu jest stare i zniszczone”. Zaczyna się więc, jak łatwo przewidzieć, od wspomnień z obozu, nakładających na lata powojenne, opowieści o trudnych próbach powrotu do normalnego życia. Szybko dowiaduje się też czytelnik, co stało się dla bohaterki najbardziej dojmującym doświadczeniem, uświadamiającym jej niemożność pozbycia się wspomnień i odzyskania pełni własnej wartości. Paryż, lata 60. Chwila nieskrępowanej zabawy i obnażenie się podczas tańca na oczach tłumu jest także tą, w której jednocześnie odzyskuje i traci swoją kobiecość: „Oni się wszyscy przerazili, jak mnie zobaczyli nagą, bo nikt wcześniej nie widział, tylko Henryk, a ja po prostu zapomniałam, nie pomyślałam, zwariowałam zupełnie od tego uczucia, które nagle we mnie wezbrało […]”. Mówi: „bo kiedy poszłam do obozu, to byłam jeszcze prawie dzieckiem, a potem wszystko mi stamtąd wycięli”. – „Czy pana to nie nudzi?” – pyta Lachesis. – Nie – odpowiadam. Jest to najciekawsza, najlepiej ukazana i najbardziej poruszająca scena tej książki… ale niestety w tym miejscu można właściwie przerwać lekturę (s.47). Marek Soból potraktował tę bohaterkę i dwie pozostałe, jak przypadki kliniczne, dzięki czemu trzy opowiadania dałoby się bez przeszkód ująć wspólną formułą: Przecenianie wartości miłości. Studium pospolitego typu współczesnej kobiety (zob. K. Horney: Psychologia kobiety). Pozwala im się wygadać do woli, nie przerywając ani na moment, bo komentarz nie jest potrzebny. Ich losy służą za ilustrację tezy, tej samej i odwiecznej, że w życiu, kobiety przede wszystkim, najważniejsza jest miłość. Najpierw jest miłość do mężczyzny, a ten choćby nawet ideałem nie był, lepszy jest niż żaden, bo za rogiem już czeka samotność, najgorsze zło. Dzięki mężczyźnie kobieta może zrealizować się w życiu, czyli zostać rodzicielką. Bycie matką nie jest jednak dane żadnej z trzech kobiet. Lachesis nie czuje się w pełni kobietą, nigdy nie wyda potomstwa. Swoje uczucia przelewa na męża Henryka, ten zaś – za jej milczącym przyzwoleniem – zdradza ją na prawo i lewo. A jest przy tym najczulszym i najwspanialszym z mężczyzn, typem doskonałym, którego „za wiele dla jednej kobiety”. Ot, taka jego szeroka natura. Nic nie zmieni faktu, że tak dobrze go było pokochać i mieć, od czasu do czasu, przy sobie. „Zresztą może nie było żadnego Henryka, bo nie mogło być. […] Może go sobie wymyśliłam, posklejałam z różnych historii […]” – pod koniec spotkania dezorientuje swego niemego „rozmówcę”, który dał się naciągnąć na opowieść o Henryku-łotrzyku. Nie tylko na rozmowę, ale i na pieniądze naciąga słuchacza trzecia z kobiet prostytutka Kloto. On płaci, ona opowiada. Nie miała czasu na szkoły, ale liceum skończyła. W życiu nie czuje się przegrana. Alfons Władek nie bije kobiet bez powodu, inaczej niż poprzedni, Czarny, od którego udało jej się jakoś uciec. Przegrana się nie czuje. Zna i podkreśla swoje mocne strony: cycki jej jeszcze nie obwisły i nawet w pornosie mogłaby zagrać, bo podobno nieźle płacą (s. 223), a poza tym potrafi opowiadać zajmujące historie. Przynajmniej to ostatnie świadczy niestety o błędnej samoocenie. Nie, nie czuje się przegrana. Właściwie to jej się powiodło. „Co z tego, że daję swoje ciało za pieniądze? Ciało kobiety zawsze jest święte. Kobieta daje życie. Kobieta nosi życie. Rozumiesz? Też kiedyś urodzę”. Gdyby nie to, że wszystkie te jej opowieści są schematyczne do bólu, może dało by się uwierzyć w dramatyzm tego wyznania.
 1  2  >>
Paweł Sarna (stylizowany na Jerzego Połomskiego)
fot.


"Biały OjczeNasz" (Kraków 2002)
"Czerwony żagiel" (Kraków 2006)
"Przypisy do nicości. Poezja Zbigniewa Bieńkowskiego" (Mikołów 2010)






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie