Paweł Sarna
1 2
>> Šalamun mój bliźni (cz. 2)
przyspieszony puls stłoczonych ludzi, a on, szaman, tańczył swoje flamenco słów w świetle reflektora. Czułem się tak, jakbym zobaczył Rimbauda zesłanego do Polski w sam środek ponowoczesności, jakby w nasza niewiarę, zgorzknienie i zdegustowanie wpadł ktoś nawiedzony i natchniony”. Nie umiałbym lepiej tego wyrazić niż Karol Maliszewski, więc przywłaszczam sobie nieco bezwstydnie jego słowa, jego odczucia, ale tak właśnie było – działo się, działo. Ze zmierzchem bogów przychodzi zmierzch proroków, tak przynajmniej wydawać by się mogło. Jednak wystarczy usłyszeć, wystarczy przeczytać Šalamuna, żeby dać wiarę, że być może poprzedniemu stwierdzeniu można zaprzeczyć. Tomaž Šalamun. Ostał się Prorok? Ja wierzę.
2
Przełom `56, po okresie dominacji doktryny socrealizmu w polskiej literaturze, zaznaczył się m.in. poetyką wyzwolonej „wizji” jako jednym z nurtów przynoszących ożywczy powiew, będących oznaką, że coś się zmieniło także w świadomości społecznej. Świadectwo poczucia wolności, wciąż odnawiane, miało być tejże gwarantem. Afirmacja jednostkowej wyobraźni, eksplozja prywatnych światów oraz poetyckich „pejzaży wewnętrznych” dawały nadzieję, że coś pojawia się nie tylko jako nieskażone ideologią, ale i odporne na wszelkie wpływy z ze-wnątrz. One miały być „ocaleniem” nowej poezji jako niezdolne do współistnienia z doktryną (zob. E. Balcerzan: Przygody człowieka książkowego, s 52-53). Rychło pojawiły się sympto-my zagrożeń, wśród których najpoważniejszym była utrata porozumienia z czytelnikiem po-ety ogarniętego wizją, przebywającego w niedostępnych dla „zwykłego śmiertelnika” reje-strach (casus Harasymowicza hołubionego nie tylko przez Jerzego Kwiatkowskiego).
Z innymi problemami niż u nas borykała się poezja słoweńska tego okresu, w której kres socrealistycznej normy łączył się ze szczególną nobilitacją uczuciowości, realizacjami poetyckimi firmowanymi przez autorów spod znaku – jak pogardliwie nazwało ich kolejne pokolenie – „sentymentalnego humanizmu” (zob. opublikowany na łamach „Krasnogrudy” nr 7/1997 artykuł Katariny Šalamun-Biedrzyckiej: Słoweńskie epifanie, czyli od Prešerna do Župana). Dopiero lata 60. przyniosły eksperymenty językowe tzw. „reistów”, poezję „nagich znaków”. Wtedy też pojawia się i zaczyna błyszczeć nazwisko Tomaža Šalamuna wiążące się odtąd z pojawieniem się nowej estetyki, ruchu wyzwolonych słów i obrazów, magicznej nie-przewidywalności – aż chciałoby się rzec – tego rodzaju niezrozumiałości, na którą z dawna oczekiwano.
Debiutancki Poker ukazał się w 1966 roku, wydany własnym sumptem poety. Warto przytoczyć fragment wstępu do polskiego wydania książki (Parę słów od tłumaczki), które przybliżają, jaka atmosfera towarzyszyła ukazaniu się debiutu w Słowenii: „[…] byliśmy poecie głęboko wdzięczni, że nie został w świecie samotności w płaszczu ścierwa […], ale że zaczął wykuwać broń przeciwko (egzystencjalistycznej) mdłości: była to najpierw ironia, lekka, arystokratyczna, już prawie wyzwolona. I choć czasem baliśmy się, że to odrzucenie wszystkich dotychczasowych pewników może skończyć się w szaleństwie […], to nigdy nie godziliśmy się z tamtą chmarą krytyków, którzy wtedy ciągle powtarzali, że to sama destrukcja, niszczenie wszystkich wartości, nihilizm”. Chyba nie można zrobić w tym momencie niczego innego, jak tylko zacytować fragment jednego z wierszy (Zaćmienie) debiutanckiej książki:
"Obraz mojego plemienia zmęczył mnie
i wyprowadziłem się
Z długich gwoździ
spawam sobie członki nowego ciała.
Wnętrzności będą ze starych szmat.
Przegniły płaszcz ścierwa będzie płaszczem mej samotności.
[…]
Z przeżartych płyt mdłości
postawię sobie szałas".
Świadome bycie w społeczeństwie, postrzeganie siebie jako jego części, pomaga w znalezie-niu własnej tożsamości. To identyfikacja z tym „ja”, które istnieje w świecie wartości, pośród tego, co żywe i ważne. Ale kiedy jednostka ma doświadcza jedynie globalnego czy też raczej pokoleniowego zniechęcenia, owych „egzystencjalnych mdłości” sama wspólnota może stać się dla niej tylko obrazem, hologramem, znakiem. Bohater wiersza wychodzi z wspólnoty, która przestała już być Wspólnotą, by poza społecznością, w opozycji do niej doświadczać siebie. W przywołanym już na wstępie wierszu Dereka Mahona bohater dokonuje destrukcji wszystkiego, co skażone, także tego, co nosi w sobie, posuwa się do samo okaleczenia: „Te-raz, w ciemności, i po omacku,/ zgoliłem głowę./ (Obraza trwała dalej)/ Usunąłem ucho,/ po-tem drugie, rozprawiłem się z nosem.”, by w końcu, „w tej ciszy bez granic”, po tym akcie móc powiedzieć: „dopiero wtedy nadawałem się do ludzkiej społeczności”. To samo dostrzec można i w utworze słoweńskiego poety. Ironia, parodystyczne gesty są Šalamunowską odpo-wiedzią na nihilizm i deklaracje niewiary.
1 2
>>
2
Przełom `56, po okresie dominacji doktryny socrealizmu w polskiej literaturze, zaznaczył się m.in. poetyką wyzwolonej „wizji” jako jednym z nurtów przynoszących ożywczy powiew, będących oznaką, że coś się zmieniło także w świadomości społecznej. Świadectwo poczucia wolności, wciąż odnawiane, miało być tejże gwarantem. Afirmacja jednostkowej wyobraźni, eksplozja prywatnych światów oraz poetyckich „pejzaży wewnętrznych” dawały nadzieję, że coś pojawia się nie tylko jako nieskażone ideologią, ale i odporne na wszelkie wpływy z ze-wnątrz. One miały być „ocaleniem” nowej poezji jako niezdolne do współistnienia z doktryną (zob. E. Balcerzan: Przygody człowieka książkowego, s 52-53). Rychło pojawiły się sympto-my zagrożeń, wśród których najpoważniejszym była utrata porozumienia z czytelnikiem po-ety ogarniętego wizją, przebywającego w niedostępnych dla „zwykłego śmiertelnika” reje-strach (casus Harasymowicza hołubionego nie tylko przez Jerzego Kwiatkowskiego).
Z innymi problemami niż u nas borykała się poezja słoweńska tego okresu, w której kres socrealistycznej normy łączył się ze szczególną nobilitacją uczuciowości, realizacjami poetyckimi firmowanymi przez autorów spod znaku – jak pogardliwie nazwało ich kolejne pokolenie – „sentymentalnego humanizmu” (zob. opublikowany na łamach „Krasnogrudy” nr 7/1997 artykuł Katariny Šalamun-Biedrzyckiej: Słoweńskie epifanie, czyli od Prešerna do Župana). Dopiero lata 60. przyniosły eksperymenty językowe tzw. „reistów”, poezję „nagich znaków”. Wtedy też pojawia się i zaczyna błyszczeć nazwisko Tomaža Šalamuna wiążące się odtąd z pojawieniem się nowej estetyki, ruchu wyzwolonych słów i obrazów, magicznej nie-przewidywalności – aż chciałoby się rzec – tego rodzaju niezrozumiałości, na którą z dawna oczekiwano.
Debiutancki Poker ukazał się w 1966 roku, wydany własnym sumptem poety. Warto przytoczyć fragment wstępu do polskiego wydania książki (Parę słów od tłumaczki), które przybliżają, jaka atmosfera towarzyszyła ukazaniu się debiutu w Słowenii: „[…] byliśmy poecie głęboko wdzięczni, że nie został w świecie samotności w płaszczu ścierwa […], ale że zaczął wykuwać broń przeciwko (egzystencjalistycznej) mdłości: była to najpierw ironia, lekka, arystokratyczna, już prawie wyzwolona. I choć czasem baliśmy się, że to odrzucenie wszystkich dotychczasowych pewników może skończyć się w szaleństwie […], to nigdy nie godziliśmy się z tamtą chmarą krytyków, którzy wtedy ciągle powtarzali, że to sama destrukcja, niszczenie wszystkich wartości, nihilizm”. Chyba nie można zrobić w tym momencie niczego innego, jak tylko zacytować fragment jednego z wierszy (Zaćmienie) debiutanckiej książki:
"Obraz mojego plemienia zmęczył mnie
i wyprowadziłem się
Z długich gwoździ
spawam sobie członki nowego ciała.
Wnętrzności będą ze starych szmat.
Przegniły płaszcz ścierwa będzie płaszczem mej samotności.
[…]
Z przeżartych płyt mdłości
postawię sobie szałas".
Świadome bycie w społeczeństwie, postrzeganie siebie jako jego części, pomaga w znalezie-niu własnej tożsamości. To identyfikacja z tym „ja”, które istnieje w świecie wartości, pośród tego, co żywe i ważne. Ale kiedy jednostka ma doświadcza jedynie globalnego czy też raczej pokoleniowego zniechęcenia, owych „egzystencjalnych mdłości” sama wspólnota może stać się dla niej tylko obrazem, hologramem, znakiem. Bohater wiersza wychodzi z wspólnoty, która przestała już być Wspólnotą, by poza społecznością, w opozycji do niej doświadczać siebie. W przywołanym już na wstępie wierszu Dereka Mahona bohater dokonuje destrukcji wszystkiego, co skażone, także tego, co nosi w sobie, posuwa się do samo okaleczenia: „Te-raz, w ciemności, i po omacku,/ zgoliłem głowę./ (Obraza trwała dalej)/ Usunąłem ucho,/ po-tem drugie, rozprawiłem się z nosem.”, by w końcu, „w tej ciszy bez granic”, po tym akcie móc powiedzieć: „dopiero wtedy nadawałem się do ludzkiej społeczności”. To samo dostrzec można i w utworze słoweńskiego poety. Ironia, parodystyczne gesty są Šalamunowską odpo-wiedzią na nihilizm i deklaracje niewiary.
Paweł Sarna (stylizowany na Jerzego Połomskiego)
fot.
fot.
"Biały OjczeNasz" (Kraków 2002)
"Czerwony żagiel" (Kraków 2006)
"Przypisy do nicości. Poezja Zbigniewa Bieńkowskiego" (Mikołów 2010)