Paweł Sarna
Miłosz do Miłosza. O tomiku Miłosza Kamińskiego Przeszłość dla uważnych
Kiedy biblijny Król Dawid, narrator powieści Bóg wie Josepha Hellera, powtarza, że „tylko Nietzsche by go zrozumiał”, to wiadomo, że Dawid jest tu postacią jak najbardziej nam współczesną. Heller robi oko do czytelnika, przypominając, że jeśli chodzi o przeszłość, a tym bardziej o Historię, to nie możemy być pewni absolutnie niczego. Bezwzględna prawda nie istnieje, przecież. Mój ulubiony żarcik Dawida z tej powieści brzmi tak – „Zdradzę wam tajemnicę o moim synu Salomonie: on mówił śmiertelnie poważnie, kiedy proponował, żeby przeciąć to dziecko na pół. Przysięgam na Boga. Ten tępy skurwysyn chciał być sprawiedliwy, a nie przebiegły”. Niby żarcik, a w takich momentach Heller powoduje spięcia, zderza dwa światy. Jeśli w grę wchodzi władza i seks, ostatni mogą okazać się pierwszymi – Dawid po raz kolejny ulega wdziękom Batszeby, a jej nieudany syn zostaje królem. Normalka. I to są chyba te światy równoległe, czy może raczej „równoległe żywoty”. Piszę na marginesie debiutanckiej książki Miłosza Kamińskiego, by stwierdzić, że Przeszłość dla uważnych to raczej przeszłość dla poważnych – takiego czytelnika wyznacza ten tomik.
Nie jestem do końca pewien, czy aby jestem odpowiednim adresatem tej książki. Nie do końca też mogę zdecydować, która z dwóch fraz, bezwzględnie znaczących, jest dla tego tomiku w kontekście przeszłości, historii (czy też Historii) ważniejsza. Pierwsza z nich to raczej retoryczne pytanie: „Świat oddycha po wybuchu, z miłości wszędzie gwiezdny pył: na początku to coś znaczy, ale potem?” (Powiedzmy maj). Odpowiedź nie nastręcza problemów, chociaż pytania się mnożą: „Porno dla ubogich, obrazki, kakofonia, mają powtórzyć się kiedyś?”. Na pytanie pierwsze odpowiadam: oczywiście, że nie. Na drugie: oczywiście, że tak. Może ktoś się nie zgodzi, ale Nietzsche, by mnie zrozumiał. Wydaje mi się, że za credo poety można uznać tę frazę, zresztą jakby skądś znaną: „Wszystko jest i nie można znaleźć przypisów,/ opieramy się więc o fragmenty lub nicości bez nich […]” (Caution Hot). Kariera cudzysłowu? Trudno się dziwić, że takie słowa pojawiają się w tomiku debiutanckim, będącym w dużej mierze poszukiwaniem własnej strategii zaistnienia pośród poprzedników. Nie dziwi też deklaracja wyboru „oparcia się” na tradycji, dialogu z nią, zbierania użytecznych fragmentów, okruchów, które pozostały po innych. Jedyna możliwość zatem to cytowanie Wielkich – tak interpretuję te słowa, tym bardziej że patronów, jakich obiera sobie Kamiński, pojawia się kilku. A w tym wszystkim żadnego dystansu, krztyny ironii, dowcipu. Wprawdzie Czesław Miłosz wprost przywołany nie został, ale – tu spekuluję – gdyby taki dedykowany utwór w tym tomiku się znalazł, byłby poważny. Śmiertelnie. Zapewne.
Zacząłem od dorzucenia łyżki dziegciu, ale gwoli niesalomonowej sprawiedliwości przyznam, że można w tym zbiorku, dialogu poety z przeszłością, znaleźć sporo rzeczy autentycznie ciekawych. Jest kilka wierszy, w których patos nie razi, bowiem znajduje odpowiednią przeciwwagę, a „odświętność frazy” i „nagromadzenie akcesoriów starej daty” – na które życzliwą uwagę zwraca Karol Maliszewski, autor posłowia – są atutami. Bez większego wysiłku, mając w pamięci właśnie te kilka wierszy, mógłbym powiedzieć słowami Maliszewskiego: „Widzę Jelenią Górę i Karkonosze objęte czułym spojrzeniem i namysłem ogarniającym niemiecką przeszłość, jak i polską teraźniejszość. Widzę te wszystkie jesienie i cmentarze, szeroki oddech zimy, krystaliczną czystość pejzażu i głosu poety, widzę królestwo cierpliwie budowane z linijek wierszy”. Może nie do końca tak, ale też widzę. W MADELAINE, jednym z najciekawszych wierszy w tym zbiorku, obrazy z przeszłości nakładają się na to, co bliskie, zaś domysł, jak mogło wyglądać zdarzenie z historii, łączy się z czymś, co prywatne, intymne, własne: „Pachnie cmentarzem ziemia w okopach,/ tkwić tu bez końca to jest nie żyć wcale/ Całą duszą pośród mięsa rozerwanych,/ próżno ich nawołują listy nieświadome/ Z wieczora duszny gaz lęku przychodzi,/ że biec trzeba, gdzie srebrne tlą się zasieki/ Posyłam nic więcej, namiętny meldunek,/ gdy toczy się wojna, żniwo w pocałunkach […]”. I tutaj Miłosz K. rozmawia wreszcie z sobą, z Miłoszem. I z chęcią przyznaję, że świetnie mu to wychodzi, toteż nie marudziłbym wcale, gdyby takich wierszy znalazło się w książce ciut więcej.
Nie jestem do końca pewien, czy aby jestem odpowiednim adresatem tej książki. Nie do końca też mogę zdecydować, która z dwóch fraz, bezwzględnie znaczących, jest dla tego tomiku w kontekście przeszłości, historii (czy też Historii) ważniejsza. Pierwsza z nich to raczej retoryczne pytanie: „Świat oddycha po wybuchu, z miłości wszędzie gwiezdny pył: na początku to coś znaczy, ale potem?” (Powiedzmy maj). Odpowiedź nie nastręcza problemów, chociaż pytania się mnożą: „Porno dla ubogich, obrazki, kakofonia, mają powtórzyć się kiedyś?”. Na pytanie pierwsze odpowiadam: oczywiście, że nie. Na drugie: oczywiście, że tak. Może ktoś się nie zgodzi, ale Nietzsche, by mnie zrozumiał. Wydaje mi się, że za credo poety można uznać tę frazę, zresztą jakby skądś znaną: „Wszystko jest i nie można znaleźć przypisów,/ opieramy się więc o fragmenty lub nicości bez nich […]” (Caution Hot). Kariera cudzysłowu? Trudno się dziwić, że takie słowa pojawiają się w tomiku debiutanckim, będącym w dużej mierze poszukiwaniem własnej strategii zaistnienia pośród poprzedników. Nie dziwi też deklaracja wyboru „oparcia się” na tradycji, dialogu z nią, zbierania użytecznych fragmentów, okruchów, które pozostały po innych. Jedyna możliwość zatem to cytowanie Wielkich – tak interpretuję te słowa, tym bardziej że patronów, jakich obiera sobie Kamiński, pojawia się kilku. A w tym wszystkim żadnego dystansu, krztyny ironii, dowcipu. Wprawdzie Czesław Miłosz wprost przywołany nie został, ale – tu spekuluję – gdyby taki dedykowany utwór w tym tomiku się znalazł, byłby poważny. Śmiertelnie. Zapewne.
Zacząłem od dorzucenia łyżki dziegciu, ale gwoli niesalomonowej sprawiedliwości przyznam, że można w tym zbiorku, dialogu poety z przeszłością, znaleźć sporo rzeczy autentycznie ciekawych. Jest kilka wierszy, w których patos nie razi, bowiem znajduje odpowiednią przeciwwagę, a „odświętność frazy” i „nagromadzenie akcesoriów starej daty” – na które życzliwą uwagę zwraca Karol Maliszewski, autor posłowia – są atutami. Bez większego wysiłku, mając w pamięci właśnie te kilka wierszy, mógłbym powiedzieć słowami Maliszewskiego: „Widzę Jelenią Górę i Karkonosze objęte czułym spojrzeniem i namysłem ogarniającym niemiecką przeszłość, jak i polską teraźniejszość. Widzę te wszystkie jesienie i cmentarze, szeroki oddech zimy, krystaliczną czystość pejzażu i głosu poety, widzę królestwo cierpliwie budowane z linijek wierszy”. Może nie do końca tak, ale też widzę. W MADELAINE, jednym z najciekawszych wierszy w tym zbiorku, obrazy z przeszłości nakładają się na to, co bliskie, zaś domysł, jak mogło wyglądać zdarzenie z historii, łączy się z czymś, co prywatne, intymne, własne: „Pachnie cmentarzem ziemia w okopach,/ tkwić tu bez końca to jest nie żyć wcale/ Całą duszą pośród mięsa rozerwanych,/ próżno ich nawołują listy nieświadome/ Z wieczora duszny gaz lęku przychodzi,/ że biec trzeba, gdzie srebrne tlą się zasieki/ Posyłam nic więcej, namiętny meldunek,/ gdy toczy się wojna, żniwo w pocałunkach […]”. I tutaj Miłosz K. rozmawia wreszcie z sobą, z Miłoszem. I z chęcią przyznaję, że świetnie mu to wychodzi, toteż nie marudziłbym wcale, gdyby takich wierszy znalazło się w książce ciut więcej.
Paweł Sarna (stylizowany na Jerzego Połomskiego)
fot.
fot.
"Biały OjczeNasz" (Kraków 2002)
"Czerwony żagiel" (Kraków 2006)
"Przypisy do nicości. Poezja Zbigniewa Bieńkowskiego" (Mikołów 2010)