Marzanna B. Kielar
Piotr Śliwiński, PIERWSZA DAMA LIRYKI, recenzja książki "Monodia" [w:] Newsweek 19.03.2006 s. 106
Marzanna Kielar: Monodia. Wydawnictwo Znak. Kraków 2006; str. 55
Napisano o niej, że jest polską Safoną. Miałoby to pewnie znaczyć, że uosabia delikatność, wrażliwość i szczególnego rodzaju kobiecy erotyzm. Marzanna Kielar jako pierwsza dama liryki polskiej? Już lepiej. Współczesne wcielenie Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej i zarazem Haliny Poświatowskiej? Być może. Autorka świeżo wydanego zbioru "Monodia" niewątpliwie nadaje się do tego, by zostać bohaterką literackiej legendy. Trzymająca się z boku, a przecież doceniana od początku (Nagroda Kościelskich za debiut), tajemnicza przybyszka z Mazur, połączenie eteryczności ze zmysłowością. Zdjęcie na okładce potęguje to wrażenie: portret jak namalowany przez jednego ze starych mistrzów, twarz, na której widać łagodność, smutek, skupienie. Szkopuł w tym, że legenda potrzebuje mocnych i oczywistych efektów, tymczasem Kielar jest poetką nieoczywistą. W jej wierszach niewiele jest myśli nadających się na życiowe motto, jej erotyki uciekają od melodramatycznych schematów, religijność stroni od jasnych deklaracji, pesymizm unika natarczywości, wyobraźni nie krępują zakazy. Z tym wszystkim jest to poezja konsekwentna i oryginalna. Kielar dąży do ukazania czegoś, co można by nazwać krajobrazem fundamentalnym. Jest to przestrzeń, w której doznajemy uczucia łączności z najważniejszymi siłami, kształtującymi ludzkie życie. Dla poetki są to przede wszystkim śmierć i miłość. Pierwsza kojarzy się z rozkładem, wilgocią, erozją, zimnem, lodem,jeziorem i starym lasem. Słowem - należy do natury. Miłość podobnie: Kielar zdaje się uważać, że stanowi ona odrębny byt. Czy wobec tego jest w ogóle, po ludzku i zwyczajnie, możliwa? Tak, dla tych, którzy pojmą, że jesteśmy jak "organiczne domieszki/ uwięzione w lodzie: pozornie nierozpuszczalne wtrącenia". Z pokory wobec przemijania rodzi się bowiem namiętna radość istnienia i niełatwa nadzieja przetrwania w tym, co nas przerasta. Dla cierpliwego czytelnika surowe, choć nieproste piękno tych wierszy zmienia się więc na końcu w niebanalną mądrość.
PIOTR ŚLIWIŃSKI
Napisano o niej, że jest polską Safoną. Miałoby to pewnie znaczyć, że uosabia delikatność, wrażliwość i szczególnego rodzaju kobiecy erotyzm. Marzanna Kielar jako pierwsza dama liryki polskiej? Już lepiej. Współczesne wcielenie Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej i zarazem Haliny Poświatowskiej? Być może. Autorka świeżo wydanego zbioru "Monodia" niewątpliwie nadaje się do tego, by zostać bohaterką literackiej legendy. Trzymająca się z boku, a przecież doceniana od początku (Nagroda Kościelskich za debiut), tajemnicza przybyszka z Mazur, połączenie eteryczności ze zmysłowością. Zdjęcie na okładce potęguje to wrażenie: portret jak namalowany przez jednego ze starych mistrzów, twarz, na której widać łagodność, smutek, skupienie. Szkopuł w tym, że legenda potrzebuje mocnych i oczywistych efektów, tymczasem Kielar jest poetką nieoczywistą. W jej wierszach niewiele jest myśli nadających się na życiowe motto, jej erotyki uciekają od melodramatycznych schematów, religijność stroni od jasnych deklaracji, pesymizm unika natarczywości, wyobraźni nie krępują zakazy. Z tym wszystkim jest to poezja konsekwentna i oryginalna. Kielar dąży do ukazania czegoś, co można by nazwać krajobrazem fundamentalnym. Jest to przestrzeń, w której doznajemy uczucia łączności z najważniejszymi siłami, kształtującymi ludzkie życie. Dla poetki są to przede wszystkim śmierć i miłość. Pierwsza kojarzy się z rozkładem, wilgocią, erozją, zimnem, lodem,jeziorem i starym lasem. Słowem - należy do natury. Miłość podobnie: Kielar zdaje się uważać, że stanowi ona odrębny byt. Czy wobec tego jest w ogóle, po ludzku i zwyczajnie, możliwa? Tak, dla tych, którzy pojmą, że jesteśmy jak "organiczne domieszki/ uwięzione w lodzie: pozornie nierozpuszczalne wtrącenia". Z pokory wobec przemijania rodzi się bowiem namiętna radość istnienia i niełatwa nadzieja przetrwania w tym, co nas przerasta. Dla cierpliwego czytelnika surowe, choć nieproste piękno tych wierszy zmienia się więc na końcu w niebanalną mądrość.
PIOTR ŚLIWIŃSKI