Marzanna B. Kielar
Michał Olszewski: MARZANNA KIELAR "MONODIA" [w:] Gazeta Wyborcza 13.04.2006
Prawiersze - tak w największym skrócie można nazwać fascynujący projekt poetycki Marzanny Kielar z najnowszego tomu "Monodia". Autorka z odwagą i żelazną konsekwencją zstępuje w rejony absolutnie niedostępne innym polskim poetom.
Przy okazji wydanego niedawno tomu "Dobrze, że jesteś" Jolanty Stefko pisałem, że mamy do czynienia z poezją zawikłaną i bardzo niejasną. Jak w takim razie nazwać "Monodię" Marzanny Kielar? Misterium? Sekretem? Poezją tak hermetyczną, że wymykającą się jakimkolwiek próbom opisu? Nie wiadomo. To jeden z tych zbiorów, w które niemal nie sposób się wedrzeć. Niedostępny jak monolit, żąda długotrwałej, uporczywej lektury. Dopiero wtedy ujawnia szczeliny i pęknięcia.
Piszę "monolit", choć odpowiedniejsze byłoby słowo "lodowiec". Tak, lodowiec i słownictwo z podręcznika dla glacjologów wydają się jednym z kluczy do "Monodii". Ten niewielki tomik przypomina sprawozdanie z prehistorycznego zlodowacenia, które na oczach czytelnika przesuwa się z chrzęstem na południe. Albo opis kamienno-błotnego osuwiska. Kielar opisuje ów ruch językiem pełnym nieludzkich hałasów, zgrzytów, tąpnieć i szumów. Tworzy ociężałe, posuwiste frazy, trudne do wymówienia, jakby zagrzebane w lodzie, piachu i kamieniach. Wersy są długie, pełno w nich słów z obiegu zrozumiałego dla geologów, a nie miłośników liryki. Autorka pisze o "inkluzjach", "wżerach", "zapadliskach" "ogiwach", "wtrąceniach", "zwałowych glinach" i "prekambryjskim fundamencie". Tak jak w wierszu "Moreny":
Ozy, drumliny -
ciągi pagórów i garbów o asymetrycznym profilu;
światło po tym głazowisku szumi, tworząc szypoty i bystrza.
W tych trzech wersach odsłania się jeszcze inna właściwość "Monodii": pierwiastki, z jakich autorka zbudowała swoje wiersze. To przede wszystkim materia nieożywiona: kamienie, lód, drewno, ziemia, wapienne płytki, muł, lodowata woda. Materia podstawowa. Materia prima. Prawiersze.
Jeszcze jedna rzecz zdumiewa w "Monodii". Te wiersze rozgrywają się na pozornie niemożliwym styku. Kielar zderza materię lodowcową, czas kosmiczny, obojętny i niewzruszony, z czasem i emocjami czysto ludzkimi. Z miłością, śmiercią, wspomnieniami. W najprostszej wersji wygląda to jak w jednym z najpiękniejszych wierszy tomu - "Jeziora", w którym rozłożony na tysiące lat, niemal niezauważalny proces eutrofii jeziora zestawiony jest z błyskawicznym przemijaniem człowieka:
Pracują w nas ramiona tej samej delty.
I dni, jak płaskodenne łodzie, obijają się o siebie burtami, kołysane słońcem
w małej zatoce -
ta sama fala
mnie i ciebie, i każdy patyk niesie, i nigdy nie ustaje
Są jednak złożenia znacznie bardziej skomplikowane, gdzie obce sobie porządki zrastają się w jedną całość:
Śmierć urządziła w tobie legowisko.
(...) Jesteś jej gliniastą doliną.
Przedłużeniem jej trwania: wytapia się w tobie jak bryła martwego lodu
pod okrywą żwiru, potem płynie, tworząc w piersiach widlastą deltę.
("Śmierć urządziła w tobie legowisko...")
Te zakurzone łyżwy znalezione wśród rupieci na półce w garażu
niosą mnie w dawne zimy, po lodzie rozlewiska, nad wystające kępy
zamarzłych lat.
Na mazurskie podwórze...
("Te zakurzone łyżwy")
Jest tak, jakby w zetknięciu odmiennych porządków górę brał ten odwieczny, zimny i obojętny. To on wychładza "Monodię", nadając jej lodowaty, monotonny posmak. Być może dlatego nie znajdziemy w tych wierszach gwałtowności, krzyku, typowej ekspresji lirycznej. Zamiast nich - ciężar, spokój, powaga i powolność, rozleniwienie świata, który rodzi się dziesiątki tysięcy lat. Co więcej, niewiele wiemy o samym narratorze, który zamiast przemawiać bezpośrednio, chowa się za krajobrazy wewnętrzne, w większości przypominające zimne pory roku na Suwalszczyźnie. Marzannie Kielar bardzo daleko do liryki opisującej w dosłowny sposób stany duchowe narratora. Mówi "morena", "śmierć", "drumlin", "przemijanie" i cały czas jest równie spokojna.
Łatwo odgadnąć, kogo poezja Kielar odrzuci. Nie znajdziemy w "Monodii" żadnych aktualnych spraw, niczego, co niskie, publicystyczne i krótkotrwałe. Nawet rekwizyty z tu i teraz sprawiają wrażenie statecznych - to statki, łódki, kościelne nawy, studnie. Tylko chłód i sprawy najważniejsze.
"Monodia" to typ muzyki wykonywanej unisono. Tytuł znakomicie oddaje najważniejsze cechy poezji Marzanny Kielar - artystki precyzyjnej i konsekwentnej, która zapuszcza się w rejony dla innych niedostępne. Z jej najnowszego tomu dobiega równy chorał o świecie, w którym praczas spotyka się z czasem ludzkim. Jest to pieśń fascynująca. A przy okazji pożyteczna: dociekliwym czytelnikom pozwoli zapoznać się z tajemnicami lodowców. W końcu ilu czytelników poezji wie, czym są ozy i drumliny?
Marzanna Kielar " Monodia", Znak 2006
Michał Olszewski
Przy okazji wydanego niedawno tomu "Dobrze, że jesteś" Jolanty Stefko pisałem, że mamy do czynienia z poezją zawikłaną i bardzo niejasną. Jak w takim razie nazwać "Monodię" Marzanny Kielar? Misterium? Sekretem? Poezją tak hermetyczną, że wymykającą się jakimkolwiek próbom opisu? Nie wiadomo. To jeden z tych zbiorów, w które niemal nie sposób się wedrzeć. Niedostępny jak monolit, żąda długotrwałej, uporczywej lektury. Dopiero wtedy ujawnia szczeliny i pęknięcia.
Piszę "monolit", choć odpowiedniejsze byłoby słowo "lodowiec". Tak, lodowiec i słownictwo z podręcznika dla glacjologów wydają się jednym z kluczy do "Monodii". Ten niewielki tomik przypomina sprawozdanie z prehistorycznego zlodowacenia, które na oczach czytelnika przesuwa się z chrzęstem na południe. Albo opis kamienno-błotnego osuwiska. Kielar opisuje ów ruch językiem pełnym nieludzkich hałasów, zgrzytów, tąpnieć i szumów. Tworzy ociężałe, posuwiste frazy, trudne do wymówienia, jakby zagrzebane w lodzie, piachu i kamieniach. Wersy są długie, pełno w nich słów z obiegu zrozumiałego dla geologów, a nie miłośników liryki. Autorka pisze o "inkluzjach", "wżerach", "zapadliskach" "ogiwach", "wtrąceniach", "zwałowych glinach" i "prekambryjskim fundamencie". Tak jak w wierszu "Moreny":
Ozy, drumliny -
ciągi pagórów i garbów o asymetrycznym profilu;
światło po tym głazowisku szumi, tworząc szypoty i bystrza.
W tych trzech wersach odsłania się jeszcze inna właściwość "Monodii": pierwiastki, z jakich autorka zbudowała swoje wiersze. To przede wszystkim materia nieożywiona: kamienie, lód, drewno, ziemia, wapienne płytki, muł, lodowata woda. Materia podstawowa. Materia prima. Prawiersze.
Jeszcze jedna rzecz zdumiewa w "Monodii". Te wiersze rozgrywają się na pozornie niemożliwym styku. Kielar zderza materię lodowcową, czas kosmiczny, obojętny i niewzruszony, z czasem i emocjami czysto ludzkimi. Z miłością, śmiercią, wspomnieniami. W najprostszej wersji wygląda to jak w jednym z najpiękniejszych wierszy tomu - "Jeziora", w którym rozłożony na tysiące lat, niemal niezauważalny proces eutrofii jeziora zestawiony jest z błyskawicznym przemijaniem człowieka:
Pracują w nas ramiona tej samej delty.
I dni, jak płaskodenne łodzie, obijają się o siebie burtami, kołysane słońcem
w małej zatoce -
ta sama fala
mnie i ciebie, i każdy patyk niesie, i nigdy nie ustaje
Są jednak złożenia znacznie bardziej skomplikowane, gdzie obce sobie porządki zrastają się w jedną całość:
Śmierć urządziła w tobie legowisko.
(...) Jesteś jej gliniastą doliną.
Przedłużeniem jej trwania: wytapia się w tobie jak bryła martwego lodu
pod okrywą żwiru, potem płynie, tworząc w piersiach widlastą deltę.
("Śmierć urządziła w tobie legowisko...")
Te zakurzone łyżwy znalezione wśród rupieci na półce w garażu
niosą mnie w dawne zimy, po lodzie rozlewiska, nad wystające kępy
zamarzłych lat.
Na mazurskie podwórze...
("Te zakurzone łyżwy")
Jest tak, jakby w zetknięciu odmiennych porządków górę brał ten odwieczny, zimny i obojętny. To on wychładza "Monodię", nadając jej lodowaty, monotonny posmak. Być może dlatego nie znajdziemy w tych wierszach gwałtowności, krzyku, typowej ekspresji lirycznej. Zamiast nich - ciężar, spokój, powaga i powolność, rozleniwienie świata, który rodzi się dziesiątki tysięcy lat. Co więcej, niewiele wiemy o samym narratorze, który zamiast przemawiać bezpośrednio, chowa się za krajobrazy wewnętrzne, w większości przypominające zimne pory roku na Suwalszczyźnie. Marzannie Kielar bardzo daleko do liryki opisującej w dosłowny sposób stany duchowe narratora. Mówi "morena", "śmierć", "drumlin", "przemijanie" i cały czas jest równie spokojna.
Łatwo odgadnąć, kogo poezja Kielar odrzuci. Nie znajdziemy w "Monodii" żadnych aktualnych spraw, niczego, co niskie, publicystyczne i krótkotrwałe. Nawet rekwizyty z tu i teraz sprawiają wrażenie statecznych - to statki, łódki, kościelne nawy, studnie. Tylko chłód i sprawy najważniejsze.
"Monodia" to typ muzyki wykonywanej unisono. Tytuł znakomicie oddaje najważniejsze cechy poezji Marzanny Kielar - artystki precyzyjnej i konsekwentnej, która zapuszcza się w rejony dla innych niedostępne. Z jej najnowszego tomu dobiega równy chorał o świecie, w którym praczas spotyka się z czasem ludzkim. Jest to pieśń fascynująca. A przy okazji pożyteczna: dociekliwym czytelnikom pozwoli zapoznać się z tajemnicami lodowców. W końcu ilu czytelników poezji wie, czym są ozy i drumliny?
Marzanna Kielar " Monodia", Znak 2006
Michał Olszewski