Karol Maliszewski
Odczytać Maliszewskiego?
Tak, ale to wcale łatwe nie jest. Zaraz kilku Maliszewskich domaga się głosu i jeden drugiego zasłania. Maliszewski-krytyk zakrywa poetę. Poeta zakrywa wędrowca i niesfornego uczniaka z Nowej Rudy. Młodzieńca pędzącego na rowerze po dziurawych mostach, piszącego wiersze i palącego papiery po zmarłym dziadku (Albo albo) zakrywa absolwent filozofii i doktor nauk humanistycznych. W bibliografii Maliszewskiego tomy szkiców o poezji nieubłaganie zakrywają zbiorki wierszy, i to nie tylko dlatego, że są grubsze i cięższe. Pewnie dlatego, że autor Dziennika pozornego już wie, że trzeba dużo mówić, żeby utrzymać się na powierzchni życia literackiego. Trzeba mówić tak, żeby być słyszanym. Trzeba wsłuchiwać się w ducha epoki. Biec w pierwszym szeregu. I Maliszewski to wszystko robi. Zanurza się w tym co dopiero fermentuje, co jeszcze formy nie przybrało, co pączkuje i namnaża się, nim zaczęło naprawdę mówić. Zbiera „rozproszone głosy”. Prowadzony „słuchem i przeczuciem” tworzy kolejne listy nazwisk, wprawiając w ruch młodoliteracką karuzelę. Ma świadomość pionierskości swoich działań.
W artykule www.wylęgarnia.talentów w „Tygodniku Powszechnym” 50/2007, napisze:
„Wydeptuję ścieżkę, którą mogliby podążyć koneserzy, a za nimi badacze. A też pragnę przekonać tych nieufnych odbiorców, którym wmówiono, że wartościowej literatury raczej się w internecie nie uświadczy.”
Słowem, chodzi o to, żeby oswajać publiczność literacką z nowym narzędziem prezentowania poezji, a w szerszym ujęciu: pokazywać nowe możliwości, wytyczać szlaki. Być.
Można by nazwać Maliszewskiego Maszyną Do Czytania (za tytułem cyklu internetowych wypowiedzi na stronie Biura Literackiego). Może i tak, tyle że to maszyna piekielnie inteligentna i nadzwyczajnie wrażliwa. Maszyna nie-maszyna.
Cofnijmy zatem (ale bez kasowania).
Autor Roku w drodze jest pasjonatem czytania. Podoba mu się dużo i pragnie dać temu wyraz. Żeby inni też mieli radość czytania i poznawania, żeby dawali poruszać się czyjąś energią.
Na forum internetowym Maliszewski ironizuje:
„Ma rację Piotr Sommer – mnie się za dużo podoba. Za dużo rodzajów poezji. Za dużo ludzkich odruchów. (Poezja jako odruch; przemyślany odruch?) Powinienem czytać z zamkniętymi oczami. Nie widziałbym twarzy ludzi stojących za wierszami. Istniałaby dla mnie tylko jedna poetyka. Biłbym się za nią do upadłego. Jak młodzi lingwiści z Warszawy.”
No właśnie, umierać za jedną poetykę Maliszewski nie chce. Na pytanie awangardowego czasopisma „Wakat” 3/2007 o pierwiastki awangardy we współczesnej awangardowej polskiej poezji, odpowiada z dużym dystansem i jeszcze większą ostrożnością. Do tomików młodych poetów przykłada Peiperowski archetyp, tj. „wzorzec metryczny awangardy” i nie dostrzega przesłanek zapowiadających przełom. Raczej polonistyczne eksperymenty nie wykraczające poza rejestr wewnątrzpoetycki.
Maliszewski nie chce czytać z zamkniętymi oczami i nie chce zamykać się na lekturowe „ludzkie odruchy”? Nie chce też dać się zwieść literackim konstrukcjom i gestom. Chce zachować naturalność reakcji, chce reagować szybko i prawdziwe. Jako krytyk i jako poeta.
Szybko i prawdziwie? Wiersze, które składają się na wybór Zdania na wypadek pisane są szybko, rzekłbym: migawkowo i prawdziwie: szczerze do bólu. Prawda wewnętrzna jest tym, co o tekście świadczy i bez czego nie ma mowy o dobrym wierszu. Ważny jest też ból. Wiersz ma być Karaskową raną w krajobrazie, ba, ma być solą na tę ranę. Stąd może skłonność poety do dysonansów w warstwie języka i naturalizmu w warstwie przedstawieniowej.
Ciekawe, że otwierający wybór wiersz Młody poeta pyta o – jest o nałogu czytania. Podmiot czytał „skrycie gdzieś na strychu” wiersze Krynickiego. Skrycie i na strychu, ale jednocześnie utrzymuje, że „czytał na głos chodząc po pokoju”. (Tak nawiasem mówiąc, to głośne czytanie wejdzie mu w krew, wiele lat później, czytając już nie Krynickiego, ale wiersze dużo młodszej poetki, napisze: „Jak Ulissesa trzeba czytać nowy tomik Marty Podgórnik. Na głos. Rytmizując. Frazując. Intonując.”) Podmiot myli się w zeznaniach, szczegóły sytuacji nie są jego mocną stroną. Ważne jest samo czytanie – gorączkowe, nerwowe, zachłanne. Czytanie jest czymś więcej niż chłodnym przebieganiem wzrokiem po sznureczkach liter układających się w węzełki wyrazów i zdań. Raz jest aktem politycznym, to znów aktem „rodzenia się okrąglutkich przeczuć”. Jest aktem. Żywym znakiem przemiany. Czynnością egzystencjalną i – w jakiejś mierze – sakralną, misteryjną. Jest obcowaniem z tajemnicą drugiego człowieka, ze skondensowanym w wierszu cudzym losem. Z czyimś serdecznym odruchem.
Dobre wiersze są świadectwem czyjejś obecności. Takie właśnie wiersze wozi się (woziło się?) „w plecaku po Polsce”. Takie wiersze próbuje się zapisywać (zapisywało się?):
(...)
serdecznym pismem z przełomu
lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych
bez akapitów bez znaków przestankowych
(bo nie chciało się przestać) by dać sobą
świadectwo nędzy pielgrzymstwa poniżenia
(z: Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach)
Potem z plecaka, ze starego worka na śpiwór wysypywały się stosy tych karteluszków, zapisków, świadectw. Między nimi trafiały się bonusy – „liryczne telegramy” informujące o konkursowych laurach. Dziesiątki notatek przechowywanych w „wewnętrznej kieszonce z zapiskami” z czasem ułożą się w „pierworodny zbiór wierszy/ zawinięty w gazetę” (Warszawa).
Litery zawinięte w litery. Język rodzący język. Tak, właśnie tak, bo:
Poeta się pierdoli, rwie, stwarza
problemy językowe: podmienia
znaczenia, podmywa dawno wykrystalizowane
pojęcia, przestawia minerały akcentów
(z: Inwazja)
„Prawem poety jest być szalonym” – napisze w wierszu Ręka natrafia na radio, zaś ojczyzną poety jest:
Poczekalnia pełna głosów
głosownia nastawnia języka
wyobraźnia sprawdza bilety słów a konduktor
jest wierszem Benna pt. „Składnia”
czytanym przedwczoraj. (...)
(z: I aż do bólu. Ciemność)
Kiedyś czytało się Krynickiego (co to był za tom? Niepodlegli nicości wydany przez NOW-ą w 1988 roku?), później czytało się Benna, teraz czyta się wszystko jak leci z nadzieją odnalezienia tamtego smaku lektury, tamtego bólu, tamtego szaleństwa burzącego krew, odbierającego sen. Nie może być inaczej, nie można przestać czytać, bo poeta jest:
(...) chory na chorobę
nie oznakowaną kryptonimem chorobę
która zbawi świat cywilizacje zetrze
i zacznie sposobić nowego człowieka
(z: Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce)
Ostatni z cytowanych wierszy pochodzi z wydanego w 1991 r. tomu pod takim samym tytułem. Są czasy przełomu. Nowofalowa stylistyka, którą poeta był do tej pory zafascynowany, zaczyna przejawiać oznaki wyczerpania. Korespondująca z wierszami Krynickiego i Zagajewskiego herbertowska liryka czynu i poważna dykcja, zdają się ustępować pod naporem prześmiewczej, anarchizującej „ideologii” twórców „bruLionu” (1986-1999). Jednak dla samego Maliszewskiego zasadnicze znaczenie wydaje się mieć współpraca z poznańskim „Nowym Nurtem” (1994-1996), który staje się dla niego poligonem doświadczalnym, i – jak się później okaże – miejscem narodzin Maliszewskiego-krytyka towarzyszącego młodoliterackiemu ruchowi.
A Maliszewski-poeta? Coraz mniej obchodzić go będą losy cywilizacji i „nowy człowiek”, coraz bardziej własna biografia, własne lęki i braki, własne ciało, własna pustka i Bóg, albo miejsce po Nim. Ale o tym za chwilę...
Zdania na wypadek wskazują na częstą obecność w wierszach Maliszewskiego szczególnego frazowania, zakorzenionego czy to w „nowofalowym wierszu publicystycznym”, czy w poetyce „peiperowskiego układu rozkwitania”, a także na występowanie ciągów skojarzeń, zawierających charakterystyczne słowa-klucze, takie jak: język, prawda, oddech, gazeta itp. Nowofalowe fascynacje poety widoczne są w wielu wierszach, najbardziej może w tekstach: Co do cholery (lata osiemdziesiąte), Nawet tu, w wojsku czy Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce:
Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce
wiersze głosząc na wiecach w przejściach
podziemnych na wysypiskach śmieci
w schroniskach dla zwierząt
lecz klatki będą zapełnione ludźmi
Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce.
(z: j.w.)
Deklaratywny ton przytoczonego tekstu, koturnowość (wierszy nie czyta się, wiersze się „głosi” jak nie przymierzając Kazania sejmowe) zderzona z banalnością (miejsc: wysypiska śmieci, schroniska dla zwierząt), realia charakterystyczne dla peerelu (wiece, z których najbardziej pamiętne były „spontaniczne” wiece poparcia dla „linii partii”), no i odmieniana przez przypadki Polska, wszystko to były znaki firmowe poezji, która postulowała literackie rozpoznanie rzeczywistości. Szczególne nagromadzenie post-nowofalowego obrazowania znajdziemy w wierszu Ciepły grudzień:
Tu szedłem, a tam dosłownie
leżałem pod brukiem, pod pianą liści
bitą na asfalcie: oddech ziemi
strofował mnie, naprowadzał –
zaczynały się schody, korytarze.
Tak się leży, tak układa,
wyrównuje oddechy ze wszech stron –
w sobie. Tak się widzi kroki
od spodu, przeczuwa podeszwy; podejrzany
wiatr. W zajezdni dużo flag.
(...)
„Bruk”, „asfalt”, „oddech” („oddechy”), „podejrzany wiatr”, „flagi”, no i przede wszystkim „piana liści” automatycznie przywołująca „czarną pianę gazet” z wiersza Zbigniewa Herberta Do Ryszarda Krynickiego – list.
W tym, że K. Maliszewski wdzięcznym uczniem nowofalowych poetów był, niczego dziwnego nie ma. W końcu roczniki sześćdziesiąte dorastały w atmosferze podziwu dla losów poetów z poprzedzającego ich pokolenia, którzy często z pozycji marksistowskiej krytyki, przechodzili na pozycje walczącej opozycji. Młodzi naukowcy, którzy na „chude barki wzięli sprawy publiczne” (Z. Herbert), wyrzucani byli z uniwersytetów (casus Barańczaka i in.). Powstawały legendy poetów zakazanych. Bezdebitowe czasopisma i książki ukazujące się poza cenzurą trafiały do plecaków i śpiworów młodszych braci, czytane były po nocach na strychach i za zamkniętymi drzwiami pokojów.
To że wybór wierszy K. Maliszewskiego wskazuje na obszary jego wczesnych zauroczeń, uważam za zaletę omawianego wyboru. Pokazanie artystycznej i ideowej genealogii wydaje mi się ważne szczególnie teraz, kiedy do głosu dochodzą pokolenia sprinterów, odrzucające en bloc poezję powstałą w peerelu, generacje krótkiego oddechu zakorzenione w literaturze powstającej po 90. roku. Jakże płytkie to zakorzenienie! Jaki krótki bieg! Jakie śmieszne (bo nieświadome wtórności) repetycje!
W tomach Młody poeta pyta o – (1994) i Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach (1996) znajdujemy coraz mniej nowofalowych zaszłości. Poeta w naturalny sposób przestaje flirtować z tą poetyką. Na marginesie dodajmy, że również olbrzymia większość przedstawicieli pokolenia 68 zmienia sposób widzenia rzeczywistości, innych używa ust i kolorów, żeby ją opisać. Najbardziej jaskrawym zjawiskiem jest aura elegijna wierszy Adama Zagajewskiego.
A Maliszewski-poeta? – spytajmy raz jeszcze. „Ktoś zrąbał drzewo naszej młodości (...) Dziś/ niewielki dół smętnym okiem/ świeci, nie wpadnijcie dzieci!”, napisze w jednym z wierszy z tomu Młody poeta pyta o –.
Poeta pisze o klęsce ideałów? Czy o zawężaniu perspektywy? Z drzewa widać więcej, ale to dół co „mętnym okiem świeci” jest naszym miejscem na ziemi. Chociaż jest coś, co z tego dołu wyrywa człowieka ku górze:
Dzięki, światło, za światłość –
to głoska różnicy,
ale nam pozwala wychynąć z piwnicy.
(z: Piosenka z końca lutego)
Coraz bardziej interesują go krajobrazy lokalne, które coraz częściej okazują się być wewnętrznymi przestrzeniami intymnego monologu, jak w wierszu Góry, gorączka:
(...)
byłem już coraz
bliżej, patrzyłem na obraz
rozedrgany pędem
jak stawał się doskonale,
nie wiadomo jak
uspokojony i pogodzony
z najwyższym słońcem
w chmurach, z obłym stokiem
w lustrze burego jeziora,
z jakimkolwiek
sobą
Ekstatyczne momenty „uspokojenia i pogodzenia”, równowagi tego co na zewnątrz z tym co wewnątrz, oniryczne (czy w gorączkowej malignie?) chwile, kiedy to „wszystko oddychało we mnie,/ byłem we wszystkim” (Wysiadłem, usiadłem), stany najwyższego napięcia i niemalże medytacyjnej refleksji, rozprężenie czuwającego umysłu i skupienie świadomości w niemalże laserowy promień – w tym wszystkim Maliszewski najwięcej jest poetą. I jeszcze wtedy, kiedy trąca strunę... metafizyczną:
(...)
Urodziłem się w okolicy pozbawionej
katedr – luster wyższej wiary,
pośród wzgórz kręcących się w kółko
nasiąkałem pustką, niedzielą
bez znaczeń. I teraz nie słyszę,
co w powietrzu drży
i dlaczego; za moją głuchotę pomódl się
czytelny, jasny i wytrwały.
(z: Głuchy czerwiec)
To co zapisane „w księdze naszych domysłów,// w Naturze” (***, że ptaki...), do szczęścia zdaje się nie wystarczać. Podmiot przeczuwa, że księga natury choć pełna znaczeń i urzekająca pięknem języka wiatru, deszczu i słonecznych promieni, nie jest jednak Księgą Mądrości. Czegoś (Kogoś) w tym wizerunku świata brakuje. I jest to brak dojmujący, „pustka rozdęta w piersiach, lśniąca/ na krawędziach (...)” (Potrawy pośmiertne).
Przejmujące są zmagania poety szukającego pełni świata, a znajdującego kolejne światoobrazy. Wyznacznikami stylu poetyckiego autora Zdań na wypadek są swoista nerwowość, czy raczej niecierpliwość podmiotu wierszy K. Maliszewskiego eksplodująca co i raz zawiesistym dysonansem, ironia nie wytrzymująca własnego tonu i zamieniająca się w czułość, a także czułość obawiająca się własnej serdeczności, więc podnosząca głos aż do krzyku. Cokolwiek by powiedzieć o jego wierszach, jedno jest pewne: wiersze Maliszewskiego nigdy nie są letnie. O temperaturze tekstów decyduje tajemniczy splot emocjonalności przekazu i ekspresji języka, a ten u autora Inwazji jest zawsze gorący. Właśnie dlatego opowiadane przez niego „proste historie” stają się historiami nadzwyczajnymi. Dlaczego? „(...) bo wszystko jest nadzwyczajne.” (Zdania na wypadek śmierci).
KRZYSZTOF KUCZKOWSKI (Topos)
W artykule www.wylęgarnia.talentów w „Tygodniku Powszechnym” 50/2007, napisze:
„Wydeptuję ścieżkę, którą mogliby podążyć koneserzy, a za nimi badacze. A też pragnę przekonać tych nieufnych odbiorców, którym wmówiono, że wartościowej literatury raczej się w internecie nie uświadczy.”
Słowem, chodzi o to, żeby oswajać publiczność literacką z nowym narzędziem prezentowania poezji, a w szerszym ujęciu: pokazywać nowe możliwości, wytyczać szlaki. Być.
Można by nazwać Maliszewskiego Maszyną Do Czytania (za tytułem cyklu internetowych wypowiedzi na stronie Biura Literackiego). Może i tak, tyle że to maszyna piekielnie inteligentna i nadzwyczajnie wrażliwa. Maszyna nie-maszyna.
Cofnijmy zatem (ale bez kasowania).
Autor Roku w drodze jest pasjonatem czytania. Podoba mu się dużo i pragnie dać temu wyraz. Żeby inni też mieli radość czytania i poznawania, żeby dawali poruszać się czyjąś energią.
Na forum internetowym Maliszewski ironizuje:
„Ma rację Piotr Sommer – mnie się za dużo podoba. Za dużo rodzajów poezji. Za dużo ludzkich odruchów. (Poezja jako odruch; przemyślany odruch?) Powinienem czytać z zamkniętymi oczami. Nie widziałbym twarzy ludzi stojących za wierszami. Istniałaby dla mnie tylko jedna poetyka. Biłbym się za nią do upadłego. Jak młodzi lingwiści z Warszawy.”
No właśnie, umierać za jedną poetykę Maliszewski nie chce. Na pytanie awangardowego czasopisma „Wakat” 3/2007 o pierwiastki awangardy we współczesnej awangardowej polskiej poezji, odpowiada z dużym dystansem i jeszcze większą ostrożnością. Do tomików młodych poetów przykłada Peiperowski archetyp, tj. „wzorzec metryczny awangardy” i nie dostrzega przesłanek zapowiadających przełom. Raczej polonistyczne eksperymenty nie wykraczające poza rejestr wewnątrzpoetycki.
Maliszewski nie chce czytać z zamkniętymi oczami i nie chce zamykać się na lekturowe „ludzkie odruchy”? Nie chce też dać się zwieść literackim konstrukcjom i gestom. Chce zachować naturalność reakcji, chce reagować szybko i prawdziwe. Jako krytyk i jako poeta.
Szybko i prawdziwie? Wiersze, które składają się na wybór Zdania na wypadek pisane są szybko, rzekłbym: migawkowo i prawdziwie: szczerze do bólu. Prawda wewnętrzna jest tym, co o tekście świadczy i bez czego nie ma mowy o dobrym wierszu. Ważny jest też ból. Wiersz ma być Karaskową raną w krajobrazie, ba, ma być solą na tę ranę. Stąd może skłonność poety do dysonansów w warstwie języka i naturalizmu w warstwie przedstawieniowej.
Ciekawe, że otwierający wybór wiersz Młody poeta pyta o – jest o nałogu czytania. Podmiot czytał „skrycie gdzieś na strychu” wiersze Krynickiego. Skrycie i na strychu, ale jednocześnie utrzymuje, że „czytał na głos chodząc po pokoju”. (Tak nawiasem mówiąc, to głośne czytanie wejdzie mu w krew, wiele lat później, czytając już nie Krynickiego, ale wiersze dużo młodszej poetki, napisze: „Jak Ulissesa trzeba czytać nowy tomik Marty Podgórnik. Na głos. Rytmizując. Frazując. Intonując.”) Podmiot myli się w zeznaniach, szczegóły sytuacji nie są jego mocną stroną. Ważne jest samo czytanie – gorączkowe, nerwowe, zachłanne. Czytanie jest czymś więcej niż chłodnym przebieganiem wzrokiem po sznureczkach liter układających się w węzełki wyrazów i zdań. Raz jest aktem politycznym, to znów aktem „rodzenia się okrąglutkich przeczuć”. Jest aktem. Żywym znakiem przemiany. Czynnością egzystencjalną i – w jakiejś mierze – sakralną, misteryjną. Jest obcowaniem z tajemnicą drugiego człowieka, ze skondensowanym w wierszu cudzym losem. Z czyimś serdecznym odruchem.
Dobre wiersze są świadectwem czyjejś obecności. Takie właśnie wiersze wozi się (woziło się?) „w plecaku po Polsce”. Takie wiersze próbuje się zapisywać (zapisywało się?):
(...)
serdecznym pismem z przełomu
lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych
bez akapitów bez znaków przestankowych
(bo nie chciało się przestać) by dać sobą
świadectwo nędzy pielgrzymstwa poniżenia
(z: Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach)
Potem z plecaka, ze starego worka na śpiwór wysypywały się stosy tych karteluszków, zapisków, świadectw. Między nimi trafiały się bonusy – „liryczne telegramy” informujące o konkursowych laurach. Dziesiątki notatek przechowywanych w „wewnętrznej kieszonce z zapiskami” z czasem ułożą się w „pierworodny zbiór wierszy/ zawinięty w gazetę” (Warszawa).
Litery zawinięte w litery. Język rodzący język. Tak, właśnie tak, bo:
Poeta się pierdoli, rwie, stwarza
problemy językowe: podmienia
znaczenia, podmywa dawno wykrystalizowane
pojęcia, przestawia minerały akcentów
(z: Inwazja)
„Prawem poety jest być szalonym” – napisze w wierszu Ręka natrafia na radio, zaś ojczyzną poety jest:
Poczekalnia pełna głosów
głosownia nastawnia języka
wyobraźnia sprawdza bilety słów a konduktor
jest wierszem Benna pt. „Składnia”
czytanym przedwczoraj. (...)
(z: I aż do bólu. Ciemność)
Kiedyś czytało się Krynickiego (co to był za tom? Niepodlegli nicości wydany przez NOW-ą w 1988 roku?), później czytało się Benna, teraz czyta się wszystko jak leci z nadzieją odnalezienia tamtego smaku lektury, tamtego bólu, tamtego szaleństwa burzącego krew, odbierającego sen. Nie może być inaczej, nie można przestać czytać, bo poeta jest:
(...) chory na chorobę
nie oznakowaną kryptonimem chorobę
która zbawi świat cywilizacje zetrze
i zacznie sposobić nowego człowieka
(z: Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce)
Ostatni z cytowanych wierszy pochodzi z wydanego w 1991 r. tomu pod takim samym tytułem. Są czasy przełomu. Nowofalowa stylistyka, którą poeta był do tej pory zafascynowany, zaczyna przejawiać oznaki wyczerpania. Korespondująca z wierszami Krynickiego i Zagajewskiego herbertowska liryka czynu i poważna dykcja, zdają się ustępować pod naporem prześmiewczej, anarchizującej „ideologii” twórców „bruLionu” (1986-1999). Jednak dla samego Maliszewskiego zasadnicze znaczenie wydaje się mieć współpraca z poznańskim „Nowym Nurtem” (1994-1996), który staje się dla niego poligonem doświadczalnym, i – jak się później okaże – miejscem narodzin Maliszewskiego-krytyka towarzyszącego młodoliterackiemu ruchowi.
A Maliszewski-poeta? Coraz mniej obchodzić go będą losy cywilizacji i „nowy człowiek”, coraz bardziej własna biografia, własne lęki i braki, własne ciało, własna pustka i Bóg, albo miejsce po Nim. Ale o tym za chwilę...
Zdania na wypadek wskazują na częstą obecność w wierszach Maliszewskiego szczególnego frazowania, zakorzenionego czy to w „nowofalowym wierszu publicystycznym”, czy w poetyce „peiperowskiego układu rozkwitania”, a także na występowanie ciągów skojarzeń, zawierających charakterystyczne słowa-klucze, takie jak: język, prawda, oddech, gazeta itp. Nowofalowe fascynacje poety widoczne są w wielu wierszach, najbardziej może w tekstach: Co do cholery (lata osiemdziesiąte), Nawet tu, w wojsku czy Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce:
Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce
wiersze głosząc na wiecach w przejściach
podziemnych na wysypiskach śmieci
w schroniskach dla zwierząt
lecz klatki będą zapełnione ludźmi
Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce.
(z: j.w.)
Deklaratywny ton przytoczonego tekstu, koturnowość (wierszy nie czyta się, wiersze się „głosi” jak nie przymierzając Kazania sejmowe) zderzona z banalnością (miejsc: wysypiska śmieci, schroniska dla zwierząt), realia charakterystyczne dla peerelu (wiece, z których najbardziej pamiętne były „spontaniczne” wiece poparcia dla „linii partii”), no i odmieniana przez przypadki Polska, wszystko to były znaki firmowe poezji, która postulowała literackie rozpoznanie rzeczywistości. Szczególne nagromadzenie post-nowofalowego obrazowania znajdziemy w wierszu Ciepły grudzień:
Tu szedłem, a tam dosłownie
leżałem pod brukiem, pod pianą liści
bitą na asfalcie: oddech ziemi
strofował mnie, naprowadzał –
zaczynały się schody, korytarze.
Tak się leży, tak układa,
wyrównuje oddechy ze wszech stron –
w sobie. Tak się widzi kroki
od spodu, przeczuwa podeszwy; podejrzany
wiatr. W zajezdni dużo flag.
(...)
„Bruk”, „asfalt”, „oddech” („oddechy”), „podejrzany wiatr”, „flagi”, no i przede wszystkim „piana liści” automatycznie przywołująca „czarną pianę gazet” z wiersza Zbigniewa Herberta Do Ryszarda Krynickiego – list.
W tym, że K. Maliszewski wdzięcznym uczniem nowofalowych poetów był, niczego dziwnego nie ma. W końcu roczniki sześćdziesiąte dorastały w atmosferze podziwu dla losów poetów z poprzedzającego ich pokolenia, którzy często z pozycji marksistowskiej krytyki, przechodzili na pozycje walczącej opozycji. Młodzi naukowcy, którzy na „chude barki wzięli sprawy publiczne” (Z. Herbert), wyrzucani byli z uniwersytetów (casus Barańczaka i in.). Powstawały legendy poetów zakazanych. Bezdebitowe czasopisma i książki ukazujące się poza cenzurą trafiały do plecaków i śpiworów młodszych braci, czytane były po nocach na strychach i za zamkniętymi drzwiami pokojów.
To że wybór wierszy K. Maliszewskiego wskazuje na obszary jego wczesnych zauroczeń, uważam za zaletę omawianego wyboru. Pokazanie artystycznej i ideowej genealogii wydaje mi się ważne szczególnie teraz, kiedy do głosu dochodzą pokolenia sprinterów, odrzucające en bloc poezję powstałą w peerelu, generacje krótkiego oddechu zakorzenione w literaturze powstającej po 90. roku. Jakże płytkie to zakorzenienie! Jaki krótki bieg! Jakie śmieszne (bo nieświadome wtórności) repetycje!
W tomach Młody poeta pyta o – (1994) i Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach (1996) znajdujemy coraz mniej nowofalowych zaszłości. Poeta w naturalny sposób przestaje flirtować z tą poetyką. Na marginesie dodajmy, że również olbrzymia większość przedstawicieli pokolenia 68 zmienia sposób widzenia rzeczywistości, innych używa ust i kolorów, żeby ją opisać. Najbardziej jaskrawym zjawiskiem jest aura elegijna wierszy Adama Zagajewskiego.
A Maliszewski-poeta? – spytajmy raz jeszcze. „Ktoś zrąbał drzewo naszej młodości (...) Dziś/ niewielki dół smętnym okiem/ świeci, nie wpadnijcie dzieci!”, napisze w jednym z wierszy z tomu Młody poeta pyta o –.
Poeta pisze o klęsce ideałów? Czy o zawężaniu perspektywy? Z drzewa widać więcej, ale to dół co „mętnym okiem świeci” jest naszym miejscem na ziemi. Chociaż jest coś, co z tego dołu wyrywa człowieka ku górze:
Dzięki, światło, za światłość –
to głoska różnicy,
ale nam pozwala wychynąć z piwnicy.
(z: Piosenka z końca lutego)
Coraz bardziej interesują go krajobrazy lokalne, które coraz częściej okazują się być wewnętrznymi przestrzeniami intymnego monologu, jak w wierszu Góry, gorączka:
(...)
byłem już coraz
bliżej, patrzyłem na obraz
rozedrgany pędem
jak stawał się doskonale,
nie wiadomo jak
uspokojony i pogodzony
z najwyższym słońcem
w chmurach, z obłym stokiem
w lustrze burego jeziora,
z jakimkolwiek
sobą
Ekstatyczne momenty „uspokojenia i pogodzenia”, równowagi tego co na zewnątrz z tym co wewnątrz, oniryczne (czy w gorączkowej malignie?) chwile, kiedy to „wszystko oddychało we mnie,/ byłem we wszystkim” (Wysiadłem, usiadłem), stany najwyższego napięcia i niemalże medytacyjnej refleksji, rozprężenie czuwającego umysłu i skupienie świadomości w niemalże laserowy promień – w tym wszystkim Maliszewski najwięcej jest poetą. I jeszcze wtedy, kiedy trąca strunę... metafizyczną:
(...)
Urodziłem się w okolicy pozbawionej
katedr – luster wyższej wiary,
pośród wzgórz kręcących się w kółko
nasiąkałem pustką, niedzielą
bez znaczeń. I teraz nie słyszę,
co w powietrzu drży
i dlaczego; za moją głuchotę pomódl się
czytelny, jasny i wytrwały.
(z: Głuchy czerwiec)
To co zapisane „w księdze naszych domysłów,// w Naturze” (***, że ptaki...), do szczęścia zdaje się nie wystarczać. Podmiot przeczuwa, że księga natury choć pełna znaczeń i urzekająca pięknem języka wiatru, deszczu i słonecznych promieni, nie jest jednak Księgą Mądrości. Czegoś (Kogoś) w tym wizerunku świata brakuje. I jest to brak dojmujący, „pustka rozdęta w piersiach, lśniąca/ na krawędziach (...)” (Potrawy pośmiertne).
Przejmujące są zmagania poety szukającego pełni świata, a znajdującego kolejne światoobrazy. Wyznacznikami stylu poetyckiego autora Zdań na wypadek są swoista nerwowość, czy raczej niecierpliwość podmiotu wierszy K. Maliszewskiego eksplodująca co i raz zawiesistym dysonansem, ironia nie wytrzymująca własnego tonu i zamieniająca się w czułość, a także czułość obawiająca się własnej serdeczności, więc podnosząca głos aż do krzyku. Cokolwiek by powiedzieć o jego wierszach, jedno jest pewne: wiersze Maliszewskiego nigdy nie są letnie. O temperaturze tekstów decyduje tajemniczy splot emocjonalności przekazu i ekspresji języka, a ten u autora Inwazji jest zawsze gorący. Właśnie dlatego opowiadane przez niego „proste historie” stają się historiami nadzwyczajnymi. Dlaczego? „(...) bo wszystko jest nadzwyczajne.” (Zdania na wypadek śmierci).
KRZYSZTOF KUCZKOWSKI (Topos)
Karol Maliszewski
fot. Milena Maliszewska
fot. Milena Maliszewska
Powieść "Manekiny" odrzucona przez Wydawnictwo Literackie zainteresowała Wydawnictwo Prószyński Media. Ukazała się 9 lutego 2012.
Tomik "Ody odbite" znalazł wydawcę: Tajne Komplety, Wrocław,
marzec 2012 r.
Nowa proza wędrując po świecie, wreszcie znalazła przytulisko: "Przemyśl-Szczecin", Tajne Komplety, Wrocław, końcówka 2013
Tomik "Ody odbite" znalazł wydawcę: Tajne Komplety, Wrocław,
marzec 2012 r.
Nowa proza wędrując po świecie, wreszcie znalazła przytulisko: "Przemyśl-Szczecin", Tajne Komplety, Wrocław, końcówka 2013