Tomasz Hrynacz
Anna Agnieszka Wójcik: Pustostan, "Czas Kultury" 5-6/ 04


„Pustostan”, ani teraz ani przeszłe czy przyszłe kiedyś. Samotna oddzielona od siebie nawzajem, a niekiedy nawet od siebie samych pogoń za jakąkolwiek substancjalną formą bytu. Za czymkolwiek mogącym zdyskredytować drążące człowieka niczym robak poczucie bezcelowości i braku jakiegokolwiek sensu. Poczucie zawieszenia sięgające o wiele dalej niż kiedykolwiek dotąd, bo aż do granic cielesności. Dotychczas ratunkiem dla wątpiących w siłę własnego umysłu, w jego zdolności poznawcze, była fizyczność. Teraz i ona tonie w mroku. Świat fizyczny odgrodzony okienną szybą od obserwatora, jeśli w ogóle istnieje, przypomina obłędny sen z jego poćwiartowanym sensem, płynnością i wynaturzeniem. Słowa wierszy wyrywane pojedynczo ze świata, z duszy, zlepione zostały jak gdyby na siłę, wbrew własnej woli związane, skrępowane, zestawione w przeczące naturze, oddane chaosowi zdania. Ale i te nie wytrzymują naporu pozostającego w bezustannym ruchu, pędzącego z niszczącą, miażdżącą siłą lawiny strumienia świadomości. Nie wytrzymują i pękają tak jak świat, jak człowiek, jak życie. Gdzieś w podświadomości obłędu pobrzmiewa wciąż to samo wątpienie, wciąż to samo pytanie o możliwość życia po: po holokauście, po komunizmie, po World Trade Centre, po Osetii, ale i po pragnącej wolności, a więc podstawy każdego nawet schorowanego, ludzkiego bytu Czeczenii, a także po tym co jeszcze nie nastąpiło a już jest, jest w nas, jest nami. Owa przygniatająca świadomość popycha nas ku egzystencjalistycznemu poczuciu odpowiedzialności za stwarzanie siebie poprzez każdy najdrobniejszy nawet czyn. Więc heroicznym wysiłkiem narzucamy światu ramy czerni i bieli, wciąż pełni obawy, że „zabraknie sił, by zliczyć pinezki minut, które już dawno pożegnaliśmy”. Świadomi, że „budząc się coraz częściej zapominamy co chcieliśmy powiedzieć” oraz, że „każda próba odkupienia kończy się tym samym”, a więc śmiercią, zbrodnią, pędzącym znów na oślep ku otchłani światem; pozwalamy sobie na irracjonalny komfort nadziei. O tyle irracjonalny, o ile w świecie konstytuowanym przez brak logiki i rozsądku w ogóle możliwa jest irracjonalność. Nie ma króla, nie ma poddanych. Hrynacz porywa czytelnika zmuszając go do podążania obłędnym torem swych myśli czy może raczej rojeń. Na naszych oczach podmiot liryczny przechodzi metamorfozę. W „Nieznanej skali” zanurzony jeszcze w otchłaniach pesymizmu i niemocy prowadzi swój wewnętrzny monolog „Ale czego jeszcze można chcieć, skoro światy dzieją się tuż obok? Już dowiedziałem się: pomruk nieba- nic więcej. Koło mnie”, by zaledwie stronę dalej odrodzić się, otrząsnąć z niewiary i pozwolić unieść się światłu nadziei. Teraz już wiemy że ”Wystarczy jednak chwila: słońca przypływ, przebudzenie w tobie, i już więcej znaczą: czajnik, kapiszony, stara kokarda”. Mężczyzna odradza się z kobiety i poprzez kobietę, bierze ciało z jej ciała, duszę z jej duszy i nadzieję z jej nadziei. Poprzez jej obecność konstytuuje swój byt niczym w wierszu „Trzecia salwa. W czerwcu twoje urodziny”, gdy wyznaje „Gromadzę atomy. Cząstki ciebie. Archiwum zapachu i wilgoci. Gdybym się pomylił, nie byłoby mnie”. Tak więc okazuje się, że w tym nigdy „nie ujawnionym do końca”, „stłuczonym”, „rozbitym”, charakteryzującym się bezpowrotnością, chorobliwą przemijalnością świecie, jest jednak coś stałego. Jest gdzieś w mroku jeśli nie światło, to choćby cień światła, za którym można już jednak podążyć, który można wchłonąć by krążył w żyłach zakażając każdą cząstkę naszego ja wolą życia. Bo życie w świecie Hrynacza jest chorobą nieuleczalną, ale przy tym niezwykle heroizującą. Poprzez tę ułomność na kartach „Enzymu” materializuje się idea Bogoczłowieka. Człowiek odradza się sam z siebie, jest swym początkiem i końcem, otchłanią, z której wyłonił się i która wchłonie go u kresu czasu. Jest swym własnym niebem i piekłem. Autor nie tylko przezwycięża chaos obezwładniający współczesnego człowieka, on idzie o wiele dalej, on go ujarzmia, rozbraja, czyni niegroźnym i momentami żałośnie śmiesznym. Prowadzona przez wieki, lata, przez wiele umysłów i ksiąg, przez niezliczone strofy wierszy walka pomiędzy życiem i śmiercią, cieniem i światłem, dniem i nocą, dobrem i złem zostaje zakończona. Wyraźnie, niemal uparcie zaznaczana przez Hrynacza dychotomia, jak gdyby to ona miała stanowić o istocie człowieczeństwa zostaje zdetronizowana dzięki ostatnim dwu, może trzem wierszom. W wierszu „Jest ktoś, kto mówi” podmiot liryczny wyznaje: „Ponieważ dość już było o śmierci, teraz- wzorem lat- wyjawimy, co potem”. By znów zaledwie stronę dalej spuentować swoją i naszą, czytelników, podróż podnoszącym na duchu i wielce optymistycznym stwierdzeniem: „Miłość przychodzi niespodziewanie”. Zbyt niepewni siebie, zbyt zagubieni nawet jej nie szukaliśmy, przyszła sama, odnalazła nas i stworzyła. Pozwoliła by mężczyzna odrodził się nie poprzez dalekiego, transcendentnego, nieobecnego i niemego boga lecz poprzez ciepłą, pachnącą, cielesną, żywą kobietę.
Tomasz Hrynacz serwuje czytelnikowi całkiem zgrabną i apetyczną porcję chaosu. Jego fatalizm, pesymizm, wbrew jednak wszelkim rozsądnym przewidywaniom pospolitych zjadaczy chleba nie uśmiercają nas, przeciwnie, działają niczym katalizator, za sprawą którego wyłania się z nas nowe być może bardziej bolesne, ale i bardziej świadome życie. W tym szaleństwie jest metoda.


Anna Agnieszka Wójcik
Tomasz Hrynacz
fot. Lesław E. Kopecki


"Zwrot o bliskość", Kraków 1997
"Partycje oraz 20 innych wierszy miłosnych", Sopot 1999
"Rebelia", Wrocław 2001
"Prędka przędza", Szczecin 2010
"Przedmowa do 5 smaków, Szczecin 2013


Najnowsze wiersze:

"Twórczość" 6/2019




Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie