Tomasz Hrynacz
T. Hebes: Enzym światła, "Odra" 2/ 05
Na początku sierpnia tego roku drukarnię opuścił kolejny tomik poetycki Tomasza Hrynacza pt. „Enzym”, w którym autor we właściwy sobie sposób podejmuje próbę penetracji rzeczywistości, ale trasa tej wyprawy wytyczona jest na wewnętrznej stronie świata. Trzeba w tym miejscu wspomnieć, że w poprzednich książkowych publikacjach poeta również dotykał zjawisk, które nie mieszczą się na wierzchniej powłoce doświadczenia.. Hrynacz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że środowisko, w którym przyszło mu żyć nie jest natury monolitycznej, nie jest zakreślone możliwościami ludzkich zmysłów, które tak skutecznie wielu ludziom ograniczają pole postrzegania. Wielowarstwowość świata jest doskonałą przestrzenią do różnorakich poszukiwań dla filozofów i wszelkiego rodzaju artystów, a ściślej rzecz ujmując - mam na myśli poetów. Ale w przypadku Hrynacza należałoby mówić nie tylko o poszukiwaniu, ale także o peregrynacji w określonym kierunku. Już w pierwszym wierszu prowokacyjnie pyta czytelnika: Co jest celem twej podróży? („Brakujący klucz”). Spróbujmy zatem wybrać się na szlak, który przygotował nam autor „Enzymu”.
Enzym to termin biologiczny określający substancję niezbędną do podtrzymywania procesów składających się na to, co zwykliśmy nazywać życiem, a więc wśród wszystkich tekstów zawartych w tym tomiku Hrynacza też z pewnością znajduje się taki element, który decyduje o ciągłości życia. Autor nie jest zainteresowany fotograficznym sposobem utrwalania zaokiennych widoków, choć z niektórych jego tekstów można takie wnioski wyciągnąć: Z daleka, kiedy patrzę: białe przestrzenie, / liście ociekające deszczem. Trawa i dachy. („Niejasne, nieprzetłumaczalne”). To tylko złudzenie podobne do „złamanej” łyżeczki zanurzonej w szklance wody. To, o czym mówi Hrynacz nie jest ukazane w sposób bezpośredni, do prezentacji ogółu używa części składowych owego ogółu. Jego myśl skupiona jest na jednym: na enzymie, którego gołym okiem przecież nie widać, ale wiadomo, że istnieje i że jego istnienie jest koniecznością. Co zatem może pełnić funkcję enzymu w omawianym zbiorku Hrynacza? Otóż wielokrotnie pojawia się pewne słowo-klucz, a tym słowem jest światło. To ono właśnie (moim zdaniem) stanowi punkt teleologiczny, to światło jest tym elementem, bez którego życie staje się niemożliwe. Wypada w tym miejscu wspomnieć, że zagadnieniem życia i światła zajmował się prof. Włodzimierz Sedlak (1911-1993), którego żmudne badania doprowadziły do stwierdzenia, że życie jest sensu stricto światłem. W książce „Na początku było jednak światło” twórca bioelektroniki pisał:
Człowiek ze światła?
Tak. Prawdziwie. Życie jest światłem. Człowiek ze światła byłby najbardziej promienną prawdą przyrodniczą. A kilkanaście stron dalej: Z życia wybieramy jedynie świetlistą istotność, podobnie ze świadomością – jest nam potrzebny jej elektromagnetyczny powab, więc w ogólniejszym pojmowaniu również światło.
Zasadnym wydaje mi się przytoczenie przykładu dokonań prof. Sedlaka, aby pokazać, że w tym przypadku światło jest ich wspólnym zainteresowaniem, że i Sedlak i Hrynacz wiedzą o sile, jaką ono dysponuje. Autor „Enzymu” posługuje się wątkiem światła, które emanuje z różnych jego miejsc bytowania: mówi o słońcu, blasku, ogniu, lampach i innych źródłach życiodajnej energii, są one emiterami światła, jak również – spoglądając w głąb tych słów – samym światłem. Stwierdzenie to może brzmieć dość paradoksalnie, ale przecież nie wszystko należy rozpatrywać przez pryzmat racjonalności i założenia nauk pozytywistycznych. Gdyby tak miało być, to wówczas poetyckie dokonania nie miałyby żadnego sensu, każda niemalże metafora byłaby zmiatana siłą logiki.
Enzym światła jest dla Hrynacza elementem tak istotnym, że w konsekwencji pozbawia go spokoju i zmusza do postawienia pytania: Co się więc stanie ze światłem, / kiedy zgaśnie? („Zimny głos”).
Na to pytanie autor nie daje jednoznacznej i konkretnej odpowiedzi, to zadanie pozostawia czytelnikowi, zmusza go do uważnego przypatrywania się znakom, które stawia w każdym wierszu zamieszczonym w „Enzymie”. Cały świat uchwycony przez poetę skąpany jest w świetlistej aureoli, choć zabieg ten uczynił Hrynacz w sposób bardzo delikatny, ale wystarczająco wyraźny.
Drugim życiodajnym elementem, który pojawia się w „Enzymie” jest woda. Jej obecność obok światła jest czymś naturalnym i nie wymagającym usprawiedliwienia. Już w szkole podstawowej pan/pani od nauki przyrody informuje swoich uczniów o roli wody w procesach życia. Ale dla Hrynacza woda jawi się nie tylko jako niezbędny składnik wszelkiej formy życia, ale urasta do rangi symbolu. Wciąż woda. / W nieskończonych / ilościach. („Stado”). Skoro wody jest nieograniczona ilość, nie należy obawiać się o przetrwanie, wystarczy dla wszystkich i na długi, długi czas.
I oto nasuwa się pytanie: skoro światło jest podstawą życia i woda również jest warunkiem sine qua non trwania biosu, to w jakim celu autor tak mocno zaznaczył oba te elementy? Swobodnie mógł oprzeć się tylko na jednym z nich. Można dywagować na różne sposoby i dojść do rozmaitych wniosków.
Otóż (moim zdaniem) między światłem a wodą, które występują w „Enzymie” jest istotna różnica – różnica na poziomie jakościowym i znaczeniowym. Światło używane jest przez Hrynacza do określania tego, co dzieje się na poziomie duchowym i mistycznym, a więc świata wewnętrznego, nie objawiającego się zmysłom. Natomiast woda przelewa się przez zewnętrzne rejony rzeczywistości, podtrzymuje życie cielesne i dba o jego dobrą kondycję: w zdrowym ciele zdrowy duch. A więc wszystko jest Jednią, która niektórym daje się powoli odkrywać i poznawać swoją naturę. „Zewnętrzność” i „wewnętrzność”, cielesność i duchowość oraz wszelkie inne wymiary istnieją ku ułatwieniu bycia w codzienności. Świat kreowany przez autora „Enzymu” rozwarstwia się, obnaża swoje małe i wielkie tajemnice przed ciekawym wszystkiego człowiekiem, ale się nie rozpada. I o to właśnie chodzi w ars poetice: oddzielić od siebie wszystkie możliwe warstwy rzeczywistości, maksymalnie je rozchylić, przyglądać się efektom pracy Genialnego Inżyniera, ale nie należy niczego niszczyć lub poprawiać.
Istotą poezji jest to, by jak najwięcej treści przekazać jak najmniejszą ilością słów, a wiedzieli o tym m. in. japońscy mistrzowie uprawiający sztukę haiku. Dlaczego o tym mówię? Forma wypowiedzi poetyckiej, jaką w swoim ostatnim tomiku zastosował Hrynacz, uległa zdecydowanemu skróceniu. Nie ma już „gadulstwa” na kilkanaście wielozgłoskowych wersów, a chwilami owe skrócenie ogranicza się do kilku zaledwie słów:
Duża woda
Lipiec. Butla z deszczem eksplodowała równo o
czwartej.
Przy tym tekście to nawet haiku wydaje się być Goliatem. „Duża woda” to najkrótszy z wierszy w „Enzymie”, najbardziej skondensowana wypowiedź Hrynacza. Dla odbiorcy zaś jest to szerokie spektrum interpretacji pojęć i ich znaczeń w tym określonym kontekście. Teraz teksty Hrynacza ograniczają się do kilku krótkich wersów, ale nie znaczy to, że cały tomik da się przeczytać w parę chwil. Trzeba te wiersze odkrywać, a zatem nad każdym z nich należy się zatrzymać i wniknąć w jego głębię. Żaden z wierszy nie powinien pozostawić czytelnika w stanie obojętności, bo ich treść zawsze dotyka rzeczy najważniejszych i zasadniczych filarów, na których wspiera się ludzkie istnienie.
Trudność tkwi jednak w sposobie przekazu, bo rzeczą niezmiernie skomplikowaną jest opowiedzieć historię ponadracjonalną językiem, który człowiek ma do dyspozycji, a wiadomo, że język nie jest narzędziem do tego doskonałym. Poeci najlepiej zdają sobie sprawę, jak bardzo ograniczeni są barierami lingwistycznymi, nie mając przy tym żadnej alternatywy. Dlatego też poetyckie doznania nadwrażliwych dusz muszą być redukowane do poziomu języka, muszą dać się powiedzieć lub zapisać.
Jednakże o świetle można mówić i należy je afirmować. Niech każdy robi to tak, jak najlepiej potrafi, a „Enzym” jest przykładem podjęcia tego trudnego zadania, choć trzeba też szczerze powiedzieć, że dokonania Hrynacza nie należą do pionierskich.
Enzym to termin biologiczny określający substancję niezbędną do podtrzymywania procesów składających się na to, co zwykliśmy nazywać życiem, a więc wśród wszystkich tekstów zawartych w tym tomiku Hrynacza też z pewnością znajduje się taki element, który decyduje o ciągłości życia. Autor nie jest zainteresowany fotograficznym sposobem utrwalania zaokiennych widoków, choć z niektórych jego tekstów można takie wnioski wyciągnąć: Z daleka, kiedy patrzę: białe przestrzenie, / liście ociekające deszczem. Trawa i dachy. („Niejasne, nieprzetłumaczalne”). To tylko złudzenie podobne do „złamanej” łyżeczki zanurzonej w szklance wody. To, o czym mówi Hrynacz nie jest ukazane w sposób bezpośredni, do prezentacji ogółu używa części składowych owego ogółu. Jego myśl skupiona jest na jednym: na enzymie, którego gołym okiem przecież nie widać, ale wiadomo, że istnieje i że jego istnienie jest koniecznością. Co zatem może pełnić funkcję enzymu w omawianym zbiorku Hrynacza? Otóż wielokrotnie pojawia się pewne słowo-klucz, a tym słowem jest światło. To ono właśnie (moim zdaniem) stanowi punkt teleologiczny, to światło jest tym elementem, bez którego życie staje się niemożliwe. Wypada w tym miejscu wspomnieć, że zagadnieniem życia i światła zajmował się prof. Włodzimierz Sedlak (1911-1993), którego żmudne badania doprowadziły do stwierdzenia, że życie jest sensu stricto światłem. W książce „Na początku było jednak światło” twórca bioelektroniki pisał:
Człowiek ze światła?
Tak. Prawdziwie. Życie jest światłem. Człowiek ze światła byłby najbardziej promienną prawdą przyrodniczą. A kilkanaście stron dalej: Z życia wybieramy jedynie świetlistą istotność, podobnie ze świadomością – jest nam potrzebny jej elektromagnetyczny powab, więc w ogólniejszym pojmowaniu również światło.
Zasadnym wydaje mi się przytoczenie przykładu dokonań prof. Sedlaka, aby pokazać, że w tym przypadku światło jest ich wspólnym zainteresowaniem, że i Sedlak i Hrynacz wiedzą o sile, jaką ono dysponuje. Autor „Enzymu” posługuje się wątkiem światła, które emanuje z różnych jego miejsc bytowania: mówi o słońcu, blasku, ogniu, lampach i innych źródłach życiodajnej energii, są one emiterami światła, jak również – spoglądając w głąb tych słów – samym światłem. Stwierdzenie to może brzmieć dość paradoksalnie, ale przecież nie wszystko należy rozpatrywać przez pryzmat racjonalności i założenia nauk pozytywistycznych. Gdyby tak miało być, to wówczas poetyckie dokonania nie miałyby żadnego sensu, każda niemalże metafora byłaby zmiatana siłą logiki.
Enzym światła jest dla Hrynacza elementem tak istotnym, że w konsekwencji pozbawia go spokoju i zmusza do postawienia pytania: Co się więc stanie ze światłem, / kiedy zgaśnie? („Zimny głos”).
Na to pytanie autor nie daje jednoznacznej i konkretnej odpowiedzi, to zadanie pozostawia czytelnikowi, zmusza go do uważnego przypatrywania się znakom, które stawia w każdym wierszu zamieszczonym w „Enzymie”. Cały świat uchwycony przez poetę skąpany jest w świetlistej aureoli, choć zabieg ten uczynił Hrynacz w sposób bardzo delikatny, ale wystarczająco wyraźny.
Drugim życiodajnym elementem, który pojawia się w „Enzymie” jest woda. Jej obecność obok światła jest czymś naturalnym i nie wymagającym usprawiedliwienia. Już w szkole podstawowej pan/pani od nauki przyrody informuje swoich uczniów o roli wody w procesach życia. Ale dla Hrynacza woda jawi się nie tylko jako niezbędny składnik wszelkiej formy życia, ale urasta do rangi symbolu. Wciąż woda. / W nieskończonych / ilościach. („Stado”). Skoro wody jest nieograniczona ilość, nie należy obawiać się o przetrwanie, wystarczy dla wszystkich i na długi, długi czas.
I oto nasuwa się pytanie: skoro światło jest podstawą życia i woda również jest warunkiem sine qua non trwania biosu, to w jakim celu autor tak mocno zaznaczył oba te elementy? Swobodnie mógł oprzeć się tylko na jednym z nich. Można dywagować na różne sposoby i dojść do rozmaitych wniosków.
Otóż (moim zdaniem) między światłem a wodą, które występują w „Enzymie” jest istotna różnica – różnica na poziomie jakościowym i znaczeniowym. Światło używane jest przez Hrynacza do określania tego, co dzieje się na poziomie duchowym i mistycznym, a więc świata wewnętrznego, nie objawiającego się zmysłom. Natomiast woda przelewa się przez zewnętrzne rejony rzeczywistości, podtrzymuje życie cielesne i dba o jego dobrą kondycję: w zdrowym ciele zdrowy duch. A więc wszystko jest Jednią, która niektórym daje się powoli odkrywać i poznawać swoją naturę. „Zewnętrzność” i „wewnętrzność”, cielesność i duchowość oraz wszelkie inne wymiary istnieją ku ułatwieniu bycia w codzienności. Świat kreowany przez autora „Enzymu” rozwarstwia się, obnaża swoje małe i wielkie tajemnice przed ciekawym wszystkiego człowiekiem, ale się nie rozpada. I o to właśnie chodzi w ars poetice: oddzielić od siebie wszystkie możliwe warstwy rzeczywistości, maksymalnie je rozchylić, przyglądać się efektom pracy Genialnego Inżyniera, ale nie należy niczego niszczyć lub poprawiać.
Istotą poezji jest to, by jak najwięcej treści przekazać jak najmniejszą ilością słów, a wiedzieli o tym m. in. japońscy mistrzowie uprawiający sztukę haiku. Dlaczego o tym mówię? Forma wypowiedzi poetyckiej, jaką w swoim ostatnim tomiku zastosował Hrynacz, uległa zdecydowanemu skróceniu. Nie ma już „gadulstwa” na kilkanaście wielozgłoskowych wersów, a chwilami owe skrócenie ogranicza się do kilku zaledwie słów:
Duża woda
Lipiec. Butla z deszczem eksplodowała równo o
czwartej.
Przy tym tekście to nawet haiku wydaje się być Goliatem. „Duża woda” to najkrótszy z wierszy w „Enzymie”, najbardziej skondensowana wypowiedź Hrynacza. Dla odbiorcy zaś jest to szerokie spektrum interpretacji pojęć i ich znaczeń w tym określonym kontekście. Teraz teksty Hrynacza ograniczają się do kilku krótkich wersów, ale nie znaczy to, że cały tomik da się przeczytać w parę chwil. Trzeba te wiersze odkrywać, a zatem nad każdym z nich należy się zatrzymać i wniknąć w jego głębię. Żaden z wierszy nie powinien pozostawić czytelnika w stanie obojętności, bo ich treść zawsze dotyka rzeczy najważniejszych i zasadniczych filarów, na których wspiera się ludzkie istnienie.
Trudność tkwi jednak w sposobie przekazu, bo rzeczą niezmiernie skomplikowaną jest opowiedzieć historię ponadracjonalną językiem, który człowiek ma do dyspozycji, a wiadomo, że język nie jest narzędziem do tego doskonałym. Poeci najlepiej zdają sobie sprawę, jak bardzo ograniczeni są barierami lingwistycznymi, nie mając przy tym żadnej alternatywy. Dlatego też poetyckie doznania nadwrażliwych dusz muszą być redukowane do poziomu języka, muszą dać się powiedzieć lub zapisać.
Jednakże o świetle można mówić i należy je afirmować. Niech każdy robi to tak, jak najlepiej potrafi, a „Enzym” jest przykładem podjęcia tego trudnego zadania, choć trzeba też szczerze powiedzieć, że dokonania Hrynacza nie należą do pionierskich.
Tomasz Hrynacz
fot. Lesław E. Kopecki
fot. Lesław E. Kopecki
"Zwrot o bliskość", Kraków 1997
"Partycje oraz 20 innych wierszy miłosnych", Sopot 1999
"Rebelia", Wrocław 2001
"Prędka przędza", Szczecin 2010
"Przedmowa do 5 smaków, Szczecin 2013
Najnowsze wiersze:
"Twórczość" 6/2019
"Twórczość" 6/2019