Robert Rybicki
Recenzja Krzysztofa Siwczyka z "Gram, mózgu"
Czaszka Bogga



Robert Rybicki przyzwyczaił swoich czytelników do rozmaitych ekscesów lirycznych. Począwszy od debiutanckich „Epifanii i katatonii” autor realizuje strategię poetyckiej odmienności – na tle bieżącej produkcji literackiej, jego poezja jest niczym ruch jurodiwych. Ostentacyjnie kontestuje dobre maniery językowe, podważa stabilne parametry sensu, ucieka od doraźnej użyteczności interpretacyjnej. Wszystko można powiedzieć o książce „Gram, mózgu” poza tym, że jest do czegoś podobna.

Czwarta pozycja w jego dorobku przynosi sporą dawkę liryki o jawnie dadaistycznej etiologii, niemniej gdyby Rybicki tworzył w czasach Schwittersa, z pewnością zostałby z ruchu wykluczony. Bowiem ilość nagromadzonej w „Gramie, mózgu” intelektualnej obsceny ( Rybicki gra w chowanego z każdą tradycją XX wiecznej liryki światowej, nie stroniąc bynajmniej od wycieczek w rejony z goła rejowskie ), może być porównywalna jedynie z wizją omnipotencji, jaką miewa się po przyjęciu tęgiej dawki halucynogennych grzybków. Co jednak wydaje się najbardziej zadziwiające: autor absolutnie panuje nad oparami z Puszki Pandory, którą najwyraźniej zdetonował. „Słowa, karuzela / Galaktyki, osadzonej / na szyi, schylam się / po długopis i wpadam / w tunel metra, jak / pocisk wystrzelony z / warg: ślina – tak / bliska Słowu, akh!” Oto najkrótsza autocharakterystyka tych wierszy ( z wiersza „WICHROWE”) . Tylko w jednym aspekcie ta poezja rozgrywa łatwo identyfikowalne problemy: to praktyka, dla której teoretycznym zapleczem jest pole relacji między świadomością a jej prezentacją, między ruchem myśli i bezruchem słownika. Rzecz jasna Rybicki, jak mało który polski poeta, dysponuje nieograniczoną wyobraźnią słowotwórczą. Przy czym nadmiar kalamburu, synonimiczny przesyt i wreszcie, jeżeli można posłużyć się wypracowanym przez poetę modułem zatraty w écriture, ostateczne zatonięcie w neologizmie, są jawnym znakiem rozpaczliwej kondycji istnienia, które jednak mówi w jego wierszach. A co mówi? To już nie slogan „usłyszcie mój krzyk”, ale raczej pogodzona i dowcipna rezygnacja, świadoma własnej konwencjonalności, zanurzona po uszy w kontekście filozoficzno-literackim jaźń ponowoczesna.

Rybicki robi bardzo dużo, aby kompletnie zniechęcić swojego czytelnika do lekturowej empatii. Raz po raz szykanuje percepcję odbiorcy, chociażby przez radykalne zerwania narracji, wprowadzanie elementów onomatopeicznych, zabawy czcionką, inkrustowanie didaskaliami każdego wiersza, który chociażby na moment zastyga jako trybuna, z której przemawia logika. W tym sensie mamy do czynienia z tekstem będącym w permanentnej progresji względem założonych na niego, komunikacyjnych wnyków. Oczywiście, wiersz jako komunikat, modernistyczny szyfrant tego, co świadome i nie, jest uprawiany przez poetę z równą łatwością, jak ściśle hermetyczne zapisy z dna „Czaszki Bogga”, jak brzmi jeden z tytułów. Gdyż poza wysokoprocentowym koncentratem z literackich awangard, w „Gramie, mózgu” mamy również do czynienia z próba wynalezienia mowy, którą mógłby potencjalnie gaworzyć Bóg, gdyby istniał jako byt oralny.

W doskonałej pracy Krzysztofa Matuszewskiego „Inwokacje zatraty”, poświęconej dziełu Bataille`a, pojawia się szereg tropów, które poezja Rybickiego wciela w literackie życie. „Gram, mózgu” to inwokacja nieobecności porządku transcendencji, wezwanie pustego imienia, wołacz do Boga, który jest niczym echolachia, głoskowa groteska. W tym kontekście zapisy Roberta Rybickiego są świadectwem nie do końca przepracowanej żałoby po odkryciach Nietzschego. Są czymś „nieludzkim, arcynieludzkim” dla tych czytelników, którzy w poezji upatrują arki przymierza z tym, co nas przekracza. Dla tych natomiast odbiorców, którzy zgodzą się na ryzykowny dryf w stronę intertekstualnej grozy bycia w rzeczywistości literalnej, „Gram, mózgu” może stanowić wymarzoną szalupę ratunkową. Na niej to gra muzyka punkowa, to karli Titanic, którego kurs jest wyznaczony wprost na lodowcowe góry. Jeżeli przez lodowcowe góry rozumieć bibliotekę, to Rybicki jest w niej rodzajem opętanego bibliotekarza, który najmniej dba o porządek na półkach. Po „Mottach robali” i „Stosie gitar”, w czasach kiedy się pojawiały, spodziewałem się poetyckiego kokluszu i jazdy bez trzymanki. I tak było. „Gram, mózgu” natomiast odmóżdżył mnie dokumentnie i pozostawił w niemym olśnieniu. Przez co należy rozumieć, że Rybicki napisał książkę doskonałą. Szkoda tylko, że wydawca, jak zwykle dbając o stronę edytorską tego dzieła, nie pomyślał o kondycji psychicznej czytelników. Relanium zamiast zakładki byłoby doskonałym rozwiązaniem.





Krzysztof Siwczyk
Deszczowy dzień w Krakowie.
fot. Dirk Skiba


"Motta robali", Mikołów 2005.
"Stos gitar", Warszawa 2009.
"Gram, mózgu", Poznań 2010.
"masakra kalaczakra", Poznań 2011
"Dar Meneli", Stronie Śl. 2017


W marcu 2024 wychodzi nówka: "kotlet frazy" w Wydawnictwie Wielkopolskiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu.

Autorem zdjęć kotletów jest Łukasz Jaśkiewicz.


http://miloszbiedr... - blog poety osobnego z Krakowa, MLB

https://stonerpols... - strona poetów/ek freaków, pozytywnie nakręcona strona z literatura i nie tylko

https://www.youtub... - tu macie Sonic Youth "Anagrama", który to lubiliśmy sobie odsłuchiwać z MLB


Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie