Robert Rybicki
Recenzja Jakuba Winiarskiego z "Mott robali"
Żeby nie było, że nikt nic nie wiedział (Robert Rybicki, „Motta robali”)
Dopiero co minął rok, w którym wyciągnięcia z literackiego niebytu lub prawie niebytu doświadczyło dwóch wybitnych poetów awangardowych: Witold Wirpsza (Instytut Mikołowski wydał dwa zbiory wierszy poety i podobno – dobra to wiadomość – szykuje następne) i Tymoteusz Karpowicz (spuścizną po tym autorze zajęło się Biuro Literackie). Nie można jednak zapominać, że dziś także może pojawić się awangardowy talent i że jemu też, jak wielkim poprzednikom – bo historia uczy, że niczego nigdy nie nauczyła – będzie trudno i droga jego na pewno prowadzić będzie z dala od opiniotwórczych centrów, w najgorszym razie w rewirach zapomnienia i niedocenienia. Mam nadzieję, że Roberta Rybickiego, o którym myślę pisząc te słowa, nie będzie nigdy dotyczyć tak czarny scenariusz, żeby się jednak co do tego upewnić, żeby potem nie było, że nikt nic nie wiedział, czuję się w obowiązku opisać choćby pobieżnie lirykę tego twórcy – dzieło ze wszech miar niebanalne, odkrywcze, miejscami porywające tak, aż wydaje się – i może to prawda – że genialne. O części wierszy Rybickiego (ur.1976) nie umiem powiedzieć nic poza tym, że w moim odczuciu są bardzo udanym lingwistycznym eksperymentem, wprowadzającym język polski w dziedzinę piękną i fascynującą, ale też ciemną, zawiłą i irracjonalną, w ten obszar głosek, dźwięków i zbitek wyrazowych, gdzie być może projektowane są jakieś nowe, objawicielskie sensy, chociaż jakie to sensy i jakie miałyby być prorokowane przez nie objawienia, tego najpewniej sam Rybicki nie wie (i może nawet wiedzieć nie powinien), ja zaś nie wiem tego na pewno, tylko przeczuwam, że coś tam takiego jest i z każdą lekturą zdaje mi się, że jestem tego frapującego nowego „czegoś” – bliżej. Wielkie, wręcz gigantyczne są tutaj z założenia ambicje poety, istnienie tych gigantycznych ambicji sugeruje Rybicki w wielu miejscach, np. w wierszu „Tytuł jest mnogi?”, którego strofy obwieszczają: „Ten wiersz chodzi po obrzeżach / życia jak lis wokół zagrody. // Właściwą jego ambicją / jest wyjść poza batyskaf, / jakim jest czasoprzestrzeń / i gramatyka.” Tak, tu w wielu miejscach chce wyjść poeta „poza batyskaf, jakim jest czasoprzestrzeń i gramatyka”, a pozwala sobie na to, ponieważ... mu wolno. Bo jak napisał w wierszu „Ja-owo-ść ty-owa-kość czyli paramantryczna metamatematyka: „Tyle razy już zostałem wygwizdany, / że mogę sobie pozwolić na wiersze / bez ładu, ze składem.” Wbrew pozorom – i to także zaleta tych wierszy – daje się jednak z poezji Rybickiego wydestylować dość zdań rzucających światło na całość poetyckiego zamysłu tej książki. Bezspornie widać, że zmaga się Rybicki z czasem, językiem, przygodnością ludzkiego, a może wszelkiego istnienia, widać to choćby wtedy, gdy pisze: „Czas języczy się przez usta. / Czas świadczy byłość. / Wypowiedziane gnije. // Co było, mówi do nas ustami / z próchna, leśnej ściółki, / ni to świecąc, // v.” Widać również, że ważny jest dla poety problem tożsamości i stale podejmowanych prób wysłowienia jej swoimi słowami, ale jeszcze ważniejszy: problem Wszechświata, kosmosu i w tym kosmosie – tak filozoficznie trzeba te kwestię postawić – bycia. W świetnym liryku „Lont nerwu.” pisze Rybicki: „Tymczasem dotknąłem / wszystkich punktów, które / miały mnie uzdrowić i / oto staję na skraju siebie. // A wokół mięso galaktyk, // skrzypienie planet, ot // co.” I wiecie co? Ja mu wierzę. Tak samo jak wierzę mu, kiedy w „Nikt mi nie zabroni” pisze – jakby kończąc tytułowe zdanie: „słyszeć własnych synaps; / kto nie oscyluje / między szyną a / synem, szybą a / szajbą?” W krótkim poemacie „Wiersz bez tezy” proponuje Robert Rybicki: „Sprawdźcie kości tego tekstu.” I ja przyłączam się do tej propozycji – bo sam już sprawdziłem i wiem, jaka tu jest niespodzianka – i proponuję jeszcze: nie tylko kości tego tekstu sprawdźcie; sprawdźcie też jego mięśnie i – przede wszystkim – duszę. To tylko taka wskazówka, ale myślę, że może się przydać.
Dopiero co minął rok, w którym wyciągnięcia z literackiego niebytu lub prawie niebytu doświadczyło dwóch wybitnych poetów awangardowych: Witold Wirpsza (Instytut Mikołowski wydał dwa zbiory wierszy poety i podobno – dobra to wiadomość – szykuje następne) i Tymoteusz Karpowicz (spuścizną po tym autorze zajęło się Biuro Literackie). Nie można jednak zapominać, że dziś także może pojawić się awangardowy talent i że jemu też, jak wielkim poprzednikom – bo historia uczy, że niczego nigdy nie nauczyła – będzie trudno i droga jego na pewno prowadzić będzie z dala od opiniotwórczych centrów, w najgorszym razie w rewirach zapomnienia i niedocenienia. Mam nadzieję, że Roberta Rybickiego, o którym myślę pisząc te słowa, nie będzie nigdy dotyczyć tak czarny scenariusz, żeby się jednak co do tego upewnić, żeby potem nie było, że nikt nic nie wiedział, czuję się w obowiązku opisać choćby pobieżnie lirykę tego twórcy – dzieło ze wszech miar niebanalne, odkrywcze, miejscami porywające tak, aż wydaje się – i może to prawda – że genialne. O części wierszy Rybickiego (ur.1976) nie umiem powiedzieć nic poza tym, że w moim odczuciu są bardzo udanym lingwistycznym eksperymentem, wprowadzającym język polski w dziedzinę piękną i fascynującą, ale też ciemną, zawiłą i irracjonalną, w ten obszar głosek, dźwięków i zbitek wyrazowych, gdzie być może projektowane są jakieś nowe, objawicielskie sensy, chociaż jakie to sensy i jakie miałyby być prorokowane przez nie objawienia, tego najpewniej sam Rybicki nie wie (i może nawet wiedzieć nie powinien), ja zaś nie wiem tego na pewno, tylko przeczuwam, że coś tam takiego jest i z każdą lekturą zdaje mi się, że jestem tego frapującego nowego „czegoś” – bliżej. Wielkie, wręcz gigantyczne są tutaj z założenia ambicje poety, istnienie tych gigantycznych ambicji sugeruje Rybicki w wielu miejscach, np. w wierszu „Tytuł jest mnogi?”, którego strofy obwieszczają: „Ten wiersz chodzi po obrzeżach / życia jak lis wokół zagrody. // Właściwą jego ambicją / jest wyjść poza batyskaf, / jakim jest czasoprzestrzeń / i gramatyka.” Tak, tu w wielu miejscach chce wyjść poeta „poza batyskaf, jakim jest czasoprzestrzeń i gramatyka”, a pozwala sobie na to, ponieważ... mu wolno. Bo jak napisał w wierszu „Ja-owo-ść ty-owa-kość czyli paramantryczna metamatematyka: „Tyle razy już zostałem wygwizdany, / że mogę sobie pozwolić na wiersze / bez ładu, ze składem.” Wbrew pozorom – i to także zaleta tych wierszy – daje się jednak z poezji Rybickiego wydestylować dość zdań rzucających światło na całość poetyckiego zamysłu tej książki. Bezspornie widać, że zmaga się Rybicki z czasem, językiem, przygodnością ludzkiego, a może wszelkiego istnienia, widać to choćby wtedy, gdy pisze: „Czas języczy się przez usta. / Czas świadczy byłość. / Wypowiedziane gnije. // Co było, mówi do nas ustami / z próchna, leśnej ściółki, / ni to świecąc, // v.” Widać również, że ważny jest dla poety problem tożsamości i stale podejmowanych prób wysłowienia jej swoimi słowami, ale jeszcze ważniejszy: problem Wszechświata, kosmosu i w tym kosmosie – tak filozoficznie trzeba te kwestię postawić – bycia. W świetnym liryku „Lont nerwu.” pisze Rybicki: „Tymczasem dotknąłem / wszystkich punktów, które / miały mnie uzdrowić i / oto staję na skraju siebie. // A wokół mięso galaktyk, // skrzypienie planet, ot // co.” I wiecie co? Ja mu wierzę. Tak samo jak wierzę mu, kiedy w „Nikt mi nie zabroni” pisze – jakby kończąc tytułowe zdanie: „słyszeć własnych synaps; / kto nie oscyluje / między szyną a / synem, szybą a / szajbą?” W krótkim poemacie „Wiersz bez tezy” proponuje Robert Rybicki: „Sprawdźcie kości tego tekstu.” I ja przyłączam się do tej propozycji – bo sam już sprawdziłem i wiem, jaka tu jest niespodzianka – i proponuję jeszcze: nie tylko kości tego tekstu sprawdźcie; sprawdźcie też jego mięśnie i – przede wszystkim – duszę. To tylko taka wskazówka, ale myślę, że może się przydać.
Deszczowy dzień w Krakowie.
fot. Dirk Skiba
fot. Dirk Skiba
"Gram, mózgu", Poznań 2010.
"masakra kalaczakra", Poznań 2011
"Dar Meneli", Stronie Śl. 2017
"Kotlet frazy", Poznań 2004.
W październiku 2024 wyszła książka z wierszami "Kotlet frazy" nakładem WBPiCAK w Poznaniu. Redaktorem tegoż był Szczepan Kopyt.
Autorem zdjęć kotleta na okładce jest Łukasz Jaśkiewicz, a okładkę projektował Piotr Zdanowicz.
https://wbp.poznan.pl/ksiazki/rybicki-robert-kotlet-frazy/
Autorem zdjęć kotleta na okładce jest Łukasz Jaśkiewicz, a okładkę projektował Piotr Zdanowicz.
https://wbp.poznan.pl/ksiazki/rybicki-robert-kotlet-frazy/
http://miloszbiedr... - blog poety osobnego z Krakowa, MLB
https://stonerpols... - strona poetów/ek freaków, pozytywnie nakręcona strona z literatura i nie tylko
https://www.youtub... - tu macie Sonic Youth "Anagrama", który to lubiliśmy sobie odsłuchiwać z MLB
https://stonerpols... - strona poetów/ek freaków, pozytywnie nakręcona strona z literatura i nie tylko
https://www.youtub... - tu macie Sonic Youth "Anagrama", który to lubiliśmy sobie odsłuchiwać z MLB