Paweł Lekszycki
K. Maliszewski: Powtórka z rozrywki; www.artpapier.com
Puchar dla prześmiewcy
Gdzieś to widziałem, gdzieś to słyszałem... Takie odczucie dochodzi do głosu przy pierwszym kontakcie z tomikiem Pawła Lekszyckiego „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”. Nie mam na myśli faktu, że pewien idiom poetycki powszednieje, traci na wyrazistości, a przy tym na znaczeniu, bardziej chodzi mi o to, że czytałem już gdzieś te wiersze, że wydano je wcześniej w innej formie. I rzeczywiście. Pod tym samym tytułem ukazała się broszura poetycka w serii wydawanej przez Młodzieżowy Ośrodek Pracy Twórczej w Dąbrowie Górniczej. Autor uzupełnił ją o kilkanaście tekstów i wydał ponownie w Krakowie. Zachował koncepcję całości opartą na żartobliwej polemice z Ashberym, z cytowanym na wstępie fragmentem wiersza amerykańskiego poety, do którego to fragmentu bezpośrednio odnosi się kończący zarówno dąbrowski arkusz, jak i krakowski tomik, utwór „Esoes”. Nowością jest podział wierszy na dwie części, których tytuły mocniej podkreślają związek tekstów z rzeczywistością szkolną, nauczycielską: „Nauczanie początkowe” i „Lektury obowiązkowe”. Zasadniczy trzon wierszy został jednak zachowany.
Nad pierwszym wrażeniem, że Lekszycki się powtarza, zaczyna jednak dominować to drugie: Lekszycki coś podsumowuje i obdarza to podsumowanie przypisem z Ashbery’ego: „Teraz robię, co trzeba./ Uczę czytania i pisania oraz płomiennej arytmetyki. W nocy/ przychodzą najbliżsi niespokojnie pytając jak leci./ Moje drzwi zawsze stoją otworem. Nigdy nie kłamię i grzeje mnie wielki żar”. Ostatni wiersz tego zbioru rozpoczynają podobne słowa, ale zauważmy w nim charakterystyczną zmianę czasu z teraźniejszego na przeszły. Bycie szczęśliwym bydlęciem poetyckim wierzącym w ekspansję i sukces ma się już za sobą. „Nigdy nie kłamałem i grzał mnie wielki żar (...) zanikam i zaczynam się zmieniać (...) A przecież byłem dobrze zapowiadającym się...”. Był więc czas triumfu, święta, pełni, nieskrępowanej wolności, teraz jest codzienność od czasu do czasu okraszana wierszykiem o chodzeniu do pracy, o byciu polonistą w liceum, o wypełnianiu małżeńskich obowiązków. A więc kolejny „wielki zgaszony”, bo przyszło podnieść rękawicę rzuconą przez życie? Jednak nie umieszczałbym Lekszyckiego w tym szeregu melancholików. Wydaje mi się, że w analizowanym zbiorze panuje się nad ubolewaniem i biadoleniem. Lekszycki potrafi je zbywać kapitalnym poczuciem humoru i jest za inteligentny, żeby wierzyć w istotność jakiegokolwiek popłakiwania. Na dłuższą metę nie jest ono potrzebne ani jemu, ani potencjalnemu czytelnikowi. Lekszycki doskonale o tym wie, bawiąc się motywem okrucieństwa dorastania i dojrzewania. Cenię w tej zabawie jej subtelny podtekst erotyczny oraz otwartość na „hipermarketyzm” współczesnej kultury, nasycanie wierszy realiami codziennego życia w określonej rzeczywistości społecznej, ekonomicznej, politycznej.
Warto uzupełnić ten wątek o kilka sformułowań natury ogólnej. Zwróćmy uwagę na to, że językiem nowego zaangażowania w palące problemy współczesności stał się obecnie język poetycki korzystający ze sloganów reklamowych krzyczących z telewizji, gazet i wielkich billboardów ulicznych. Młodzi twórcy zaczęli parafrazować te slogany w stylu przypominającym nowofalową publicystykę poetycką. Mechanizm służący kiedyś obnażaniu opustki i fałszu stojących za oficjalną nowomową partyjną, służy teraz obnażaniu wszechwładzy pieniądza, drapieżności gospodarki obliczonej na ogłupienie, zmanipulowanie i wykorzystanie potencjalnego klienta. Młodych poetów przestała interesować kategoria „obywatela” – zgodnie z tym, co w pewnym wierszu orzekł Marcin Świetlicki, że „nie ma o mnie niczego w konstytucji”. Natomiast nośna okazała się kategoria „konsumenta”, a wkrótce „podatnika”. Sygnały doświadczenia społecznego zaczęły trafiać do wierszy w aurze ironicznego, szyderczego podszczypywania drapieżnego kapitalizmu i pokazywania bezradności człowieka pozbawionego poczucia socjalnego bezpieczeństwa. Splotło się to z bardzo nośnymi wątkami anarchistycznymi forsowanymi przez antypaństwową postawę bohatera wierszy Podsiadły oraz abnegacką postawę bohatera wierszy Darka Foksa, drwiącego bezlitośnie z oficjalności namolnie wciskającej się w naszą prywatność. Wspomniane wątki (bądź pokrewne tego rodzaju) możemy także spotkać w poezji Macieja Meleckiego, Krzysztofa Śliwki, Grzegorza Olszańskiego, Krzysztofa Siwczyka, Marcina Hamkały, Piotra Czerskiego, Arkadiusza Kremzy, Adama Pluszki, Wojciecha Brzoski czy właśnie Pawła Lekszyckiego. Zdarza się wymienionym autorom wplatać w ową tematykę zręczne nawiązania do takich elementów kultury masowej, jak gry komputerowe, Internet czy telefonia komórkowa.
Skrzącą się od humoru kwintesencję tego, o czym była mowa powyżej, można znaleźć w wielu utworach autora „wierszy przygodowych i dokumentalnych”. Bliskie mi jest jego „liryczne świadectwo” dotyczące pracy w szkole. Od wielu lat próbowałem opisać podobne doświadczenie, nie wychodząc jednak poza niepotrzebny patos i zagadkowe napięcie. Lekszycki pokazał, jak można i z tego zadrwić, ukazać w lekkiej, śmiesznej czy wręcz groteskowej perspektywie. Tak też są pokazywane w jego wierszach inne trafiające do nich odpryski rzeczywistości. Zabawa, jaką sobie urządza z kultury masowej, z jej wciągających mielizn i płycizn, jest zabawą błyskotliwą i opartą na wysokiej próby poczuciu humoru. A więc i nasze ukradkowe podglądanie reality show czy telenowel zostało wystawione na pośmiewisko. Nie ma zmiłuj się... – jakby powiedział bohater tych wierszy, mieszający stylistykę biblijną z żargonem kultury masowej. Trzecim wreszcie nurtem płynie tu karykatura konsumpcjonizmu. Lekszycki nie sili się na jakąś dramatyczną krytykę w stylu Shutego, ale tym bardziej trafia mi do przekonania, ponieważ znajduje lepszy klucz do otwarcia tej puszki Pandory naszych czasów. Jest nim śmiech.
Zgadzam się z bardzo trafnym zdaniem Igora Stokfiszewskiego umieszczonym na okładce. Lekszycki rzeczywiście „z powodzeniem może startować w lirycznych zawodach o puchar największego prześmiewcy tak polskiej szarzyzny, jak i nadętej poezji „tych wspaniałych panów od uniwersalnych wartości”. Z drugiej strony, mając na uwadze skalę talentu autora chciałoby się już jakiejś transgresji, czegoś nowego, otwierającego się na nieznane w poszukiwaniach, zamierzeniach i dojściach.
Gdzieś to widziałem, gdzieś to słyszałem... Takie odczucie dochodzi do głosu przy pierwszym kontakcie z tomikiem Pawła Lekszyckiego „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”. Nie mam na myśli faktu, że pewien idiom poetycki powszednieje, traci na wyrazistości, a przy tym na znaczeniu, bardziej chodzi mi o to, że czytałem już gdzieś te wiersze, że wydano je wcześniej w innej formie. I rzeczywiście. Pod tym samym tytułem ukazała się broszura poetycka w serii wydawanej przez Młodzieżowy Ośrodek Pracy Twórczej w Dąbrowie Górniczej. Autor uzupełnił ją o kilkanaście tekstów i wydał ponownie w Krakowie. Zachował koncepcję całości opartą na żartobliwej polemice z Ashberym, z cytowanym na wstępie fragmentem wiersza amerykańskiego poety, do którego to fragmentu bezpośrednio odnosi się kończący zarówno dąbrowski arkusz, jak i krakowski tomik, utwór „Esoes”. Nowością jest podział wierszy na dwie części, których tytuły mocniej podkreślają związek tekstów z rzeczywistością szkolną, nauczycielską: „Nauczanie początkowe” i „Lektury obowiązkowe”. Zasadniczy trzon wierszy został jednak zachowany.
Nad pierwszym wrażeniem, że Lekszycki się powtarza, zaczyna jednak dominować to drugie: Lekszycki coś podsumowuje i obdarza to podsumowanie przypisem z Ashbery’ego: „Teraz robię, co trzeba./ Uczę czytania i pisania oraz płomiennej arytmetyki. W nocy/ przychodzą najbliżsi niespokojnie pytając jak leci./ Moje drzwi zawsze stoją otworem. Nigdy nie kłamię i grzeje mnie wielki żar”. Ostatni wiersz tego zbioru rozpoczynają podobne słowa, ale zauważmy w nim charakterystyczną zmianę czasu z teraźniejszego na przeszły. Bycie szczęśliwym bydlęciem poetyckim wierzącym w ekspansję i sukces ma się już za sobą. „Nigdy nie kłamałem i grzał mnie wielki żar (...) zanikam i zaczynam się zmieniać (...) A przecież byłem dobrze zapowiadającym się...”. Był więc czas triumfu, święta, pełni, nieskrępowanej wolności, teraz jest codzienność od czasu do czasu okraszana wierszykiem o chodzeniu do pracy, o byciu polonistą w liceum, o wypełnianiu małżeńskich obowiązków. A więc kolejny „wielki zgaszony”, bo przyszło podnieść rękawicę rzuconą przez życie? Jednak nie umieszczałbym Lekszyckiego w tym szeregu melancholików. Wydaje mi się, że w analizowanym zbiorze panuje się nad ubolewaniem i biadoleniem. Lekszycki potrafi je zbywać kapitalnym poczuciem humoru i jest za inteligentny, żeby wierzyć w istotność jakiegokolwiek popłakiwania. Na dłuższą metę nie jest ono potrzebne ani jemu, ani potencjalnemu czytelnikowi. Lekszycki doskonale o tym wie, bawiąc się motywem okrucieństwa dorastania i dojrzewania. Cenię w tej zabawie jej subtelny podtekst erotyczny oraz otwartość na „hipermarketyzm” współczesnej kultury, nasycanie wierszy realiami codziennego życia w określonej rzeczywistości społecznej, ekonomicznej, politycznej.
Warto uzupełnić ten wątek o kilka sformułowań natury ogólnej. Zwróćmy uwagę na to, że językiem nowego zaangażowania w palące problemy współczesności stał się obecnie język poetycki korzystający ze sloganów reklamowych krzyczących z telewizji, gazet i wielkich billboardów ulicznych. Młodzi twórcy zaczęli parafrazować te slogany w stylu przypominającym nowofalową publicystykę poetycką. Mechanizm służący kiedyś obnażaniu opustki i fałszu stojących za oficjalną nowomową partyjną, służy teraz obnażaniu wszechwładzy pieniądza, drapieżności gospodarki obliczonej na ogłupienie, zmanipulowanie i wykorzystanie potencjalnego klienta. Młodych poetów przestała interesować kategoria „obywatela” – zgodnie z tym, co w pewnym wierszu orzekł Marcin Świetlicki, że „nie ma o mnie niczego w konstytucji”. Natomiast nośna okazała się kategoria „konsumenta”, a wkrótce „podatnika”. Sygnały doświadczenia społecznego zaczęły trafiać do wierszy w aurze ironicznego, szyderczego podszczypywania drapieżnego kapitalizmu i pokazywania bezradności człowieka pozbawionego poczucia socjalnego bezpieczeństwa. Splotło się to z bardzo nośnymi wątkami anarchistycznymi forsowanymi przez antypaństwową postawę bohatera wierszy Podsiadły oraz abnegacką postawę bohatera wierszy Darka Foksa, drwiącego bezlitośnie z oficjalności namolnie wciskającej się w naszą prywatność. Wspomniane wątki (bądź pokrewne tego rodzaju) możemy także spotkać w poezji Macieja Meleckiego, Krzysztofa Śliwki, Grzegorza Olszańskiego, Krzysztofa Siwczyka, Marcina Hamkały, Piotra Czerskiego, Arkadiusza Kremzy, Adama Pluszki, Wojciecha Brzoski czy właśnie Pawła Lekszyckiego. Zdarza się wymienionym autorom wplatać w ową tematykę zręczne nawiązania do takich elementów kultury masowej, jak gry komputerowe, Internet czy telefonia komórkowa.
Skrzącą się od humoru kwintesencję tego, o czym była mowa powyżej, można znaleźć w wielu utworach autora „wierszy przygodowych i dokumentalnych”. Bliskie mi jest jego „liryczne świadectwo” dotyczące pracy w szkole. Od wielu lat próbowałem opisać podobne doświadczenie, nie wychodząc jednak poza niepotrzebny patos i zagadkowe napięcie. Lekszycki pokazał, jak można i z tego zadrwić, ukazać w lekkiej, śmiesznej czy wręcz groteskowej perspektywie. Tak też są pokazywane w jego wierszach inne trafiające do nich odpryski rzeczywistości. Zabawa, jaką sobie urządza z kultury masowej, z jej wciągających mielizn i płycizn, jest zabawą błyskotliwą i opartą na wysokiej próby poczuciu humoru. A więc i nasze ukradkowe podglądanie reality show czy telenowel zostało wystawione na pośmiewisko. Nie ma zmiłuj się... – jakby powiedział bohater tych wierszy, mieszający stylistykę biblijną z żargonem kultury masowej. Trzecim wreszcie nurtem płynie tu karykatura konsumpcjonizmu. Lekszycki nie sili się na jakąś dramatyczną krytykę w stylu Shutego, ale tym bardziej trafia mi do przekonania, ponieważ znajduje lepszy klucz do otwarcia tej puszki Pandory naszych czasów. Jest nim śmiech.
Zgadzam się z bardzo trafnym zdaniem Igora Stokfiszewskiego umieszczonym na okładce. Lekszycki rzeczywiście „z powodzeniem może startować w lirycznych zawodach o puchar największego prześmiewcy tak polskiej szarzyzny, jak i nadętej poezji „tych wspaniałych panów od uniwersalnych wartości”. Z drugiej strony, mając na uwadze skalę talentu autora chciałoby się już jakiejś transgresji, czegoś nowego, otwierającego się na nieznane w poszukiwaniach, zamierzeniach i dojściach.
Szycki
fot. A.Lekszycka
fot. A.Lekszycka
P.Lekszycki: "wiersze przygodowe i dokumentalne". "Kartki", Białystok 2001.
P.Lekszycki:"Grupa Na Dziko. Socjologia i poetyka zjawiska". Ego, Katowice 2001.
P.Lekszycki:"Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie". Korporacja Ha!art, Kraków 2005.
P.Lekszycki, P.Sarna: "Ten i Tamten". Instytut Wydawniczy "Świadectwo", Bydgoszcz 2000.
"Wiersze przebrane" - dodatek książkowy do "Opcji". W sieci sprzedaży (Empik) od lipca 2010 r.