Bartosz Konstrat
ODERWAĆ OD LĄDU TEN KAWAŁEK WYSPY - Karol Maliszewski
ODERWAĆ OD LĄDU TEN KAWAŁEK WYSPY

Zmęczenie, dużo zmęczenia – pomyślałem. Tak jakby dzieciństwo było dla niego czymś męczącym. Pierwsza część tomiku Bartosza Konstrata „thanatos jeans” dotyczy między innymi dzieciństwa. I można mieć skojarzenia z niektórymi wierszami Józefa Czechowicza, piewcy prowincji. U Konstrata najważniejsze przeżycia formujące świadomość doznawane były właśnie w sielskiej scenerii prowincji. Strych, stodoła, podwórze, ścieżka, rzeka są fundamentami świata, w którym rozgrywa się dramat stopniowego wyobcowania nadwrażliwej indywidualności. Wieś jest środkiem świata, przestrzenią spełniania się własnego mitu, zagęszczania się sensów. Jest także aksjologiczną ostoją, punktem odniesienia. Powstaje wrażenie, że bohater nigdy już nie zaufa innej przestrzeni. Miasto pozostanie dla niego obce i nieodgadnione. To również przypomina niektóre wiersze Czechowicza. Jednak Konstrat, podobnie jak Roman Honet w swoich „prowincjonalnych wierszach”, idzie krok dalej. Bohater zauważywszy, że idealizuje wieś i doznania dzieciństwa, dokonuje bolesnej dekonstrukcji mitu, nadszarpuje jego znaczenie. Na przykład spada na czytelnika jak grom z jasnego nieba słowo „wpierdolił”, z miejsca rozpraszając atmosferę idylli i rozwiewając jakiekolwiek skojarzenia z rodzącym się prywatnym sacrum.
Bohater męczy się, omdlewa, zasypia w pół słowa. Ospałość, marazm, senność prowincji. Takie miałem odczucia, czytając wiersze zawarte w części zatytułowanej „thanatos jeans”. Nie ma się do czego spieszyć, nie ma się czym egzaltować... Ale przecież wyczuwa się podskórne drżenie, wyczuwa się jakąś egzaltację. Egzaltację zamierania w pół gestu. I w końcu egzaltację umierania, rozkładu. Tylko że Konstrat mówi o tym w sposób nieegzaltowany, najważniejsze jest tu opanowanie, poczucie smaku, mieszczenie się w eleganckiej formie, wyważenie, dyskrecja. Ujawnia się tyle obsesji, obnaża tyle zranień, ale tak naprawdę niczego się nie ujawnia i nie obnaża. Ta poezja to rodzaj gry, a nie pamiętnika, czyli dzieje się w niej coś między słowami; nie szuka świata, to raczej świat ma się odnaleźć w tych wierszach. Innymi słowy, można czytać te utwory w perspektywie stworzonej przez poezję Andrzeja Sosnowskiego i widzieć przesuwanie się punktu ciężkości z obnażenia na konstrukcję, z konfesji na kombinatorykę. Mimo wszystko czytam te wiersze fabularnie. Dla mnie tworzą opowieść o człowieku rozpisaną na gesty, scenki, sytuacje. Dla mnie to jednak człowiek-Konstrat, jego gotowość do wypowiedzenia samego siebie przez fragmenty snów i jawy, wybrane i ustawione obok siebie z wdziękiem i mistrzostwem.
Druga część książki nosi tytuł „bez nadziei i bez lęku”. Wypełniają je teksty śmielsze i bardziej nieobliczalne. Przy ich czytaniu okazuje się, że wcześniejsze skojarzenia z poezją Honeta nie były od rzeczy. Konstrat dopisuje coś zupełnie własnego do nurtu ośmielonej wyobraźni, szeroko rozlewającego się wśród twórców urodzonych w latach siedemdziesiątych. Niepokojący oniryzm tych surrealnych wizji na długo pozostaje w pamięci. A więc można było wypowiedzieć coś nowego i wbić się klinem w równolegle leżące światy Tomasza Różyckiego i Bartka Majzla. Okazało się, że była tam przestrzeń do zagospodarowania, do zajęcia przez niewiersze, nadrealistyczne notatki, oniryczną prozę poetycką w pewnym stopniu kojarzącą się z tekstami Preverta, Michaux, Jacoba czy Chara. Rzeczywiście Konstratowi udaje się w swojej prozie poetyckiej „oderwać od lądu ten kawałek wyspy, opuścić miejsca i czasy”, przejść do opisu nierzeczywistości, która nabiera wartości symbolu, stając się pogłębionym ekwiwalentem doskonale nam znanej (i nieznanej) rzeczywistości psychicznej. W tym procesie onirycznej symbolizacji ważne jest zachłyśnięcie się wolnością, ważna jest ekstaza zaklinacza uczuć, obserwacji, przekonań. I wydaje się, że dwanaście monologów owego zaklinacza powstało jakby poza czasem i przestrzenią, poza chęcią podobania się, świadczenia i reprezentowania, i być może bez nadziei na porozumienie, bez lęku o konsekwencje poetyckiej dezynwoltury. Dlatego czyta się je z przyjemnością doświadczania inności i całkowitej wolności twórczej, miejscami równej tej, jaką błysnął osiemdziesiąt lat temu młodziutki Aleksander Wat w „Ja z jednej strony i ja z drugiej strony mego mopsożelaznego piecyka”.
Zastanawiające jest podsumowanie tomiku zawarte w „trzech sonetach”, częściowo zbudowanych z użytych wcześniej fraz. Czyżby podano klucz do tego świata, raz jeszcze przestawiając i podkreślając pewne akcenty? Jeżeli tak, to należy ponownie przeczytać całą książkę i zwrócić uwagę na powtarzające się obrazy związane z traumatycznym doświadczaniem wody, z rzeką, topieniem się, z wypadkiem na moście, z zarzynaniem zwierząt, z obrzydzeniem do mięsa, z przedzierzganiem się w kobietę i dotykaniem chłopięcego ciała. Być może jedna z tajemnic bohatera (i jego zranienia) zawiera się we wspomnieniach, w których kobiecość i męskość mieszają się, zrastają, wyłaniając czułą i napięta, hermafrodyczną świadomość poetycką.
KAROL MALISZEWSKI
Bartosz Konstrat: ”thanatos jeans”. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, „Tygiel Kultury”, Łódź 2005.
Bartosz Konstrat
fot. Mariusz Mazur


dzika kość, encyklopedia utraconych szans - mój nowy tom ukazał się w grudniu 2013.






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie