Michał Murowaniecki
Piotr Sobolczyk o "Spięciu"
PIŁKA I OKO, OJCIEC I SYN
Mój kontakt z tomikiem Spięcie Michała Murowanieckiego został naznaczony pierwszym wrażeniem graficznym. Oto przed samą materia prima tomików poetyckich, czyli przed wierszami, autor zamieścił trzy ewidentnie stare zdjęcia drużyny rugbystów wraz ze zdjęciem legitymacji członka K.S. Budowlani Łódź sekcja rugby, Zbigniewa Murowanieckiego, ur. 1957 (zdjęcie twarzy zostało zasłonięte). Zdjęcia z rugbystami pojawiają się także i dalej w książce oraz na okładce. Zachwycony tym konceptem, szukałem już niemal wyłącznie korespondencji tekstowych, przez co – niech mi będzie wolno – o wierszach niezwiązanych z absorbującym mnie problemem powiem krótko w trybie recenzenckim, że są także udane, a całość bardzo „równa”.
Tomik o ojcu! – Koncept ów graficzno-autobiograficzny można w odniesieniu do całej książki, dającej, powiedzmy, sprawozdanie z „obecnego stanu egzystencjalnego autora”, rozumieć tak, iż „przychodzi w życiu młodego dojrzewającego człowieka moment, w którym odnosi swoje życie do wzorca pozostawionego mu przez rodziców”. (Napisałem powyższe zdanie, wcielając się w rolę socjologa lub psychologa). Dodajmy od razu również, że takie „porównanie” na ogół kończy się zdiagnozowaniem „rozdźwięku”. Jungowska koncepcja indywiduacji – a trudno mi myśleć o tak szeroko (jak u Murowanieckiego – narzuca się wręcz „archetypowo”) postawionej koncepcji bycia Synem wobec Ojca inaczej niż w kategoriach Jungowskich, czyli Ojcach, Synach (i Matkach) zbiorowej nieświadomości – precyzowałaby: dopasowanie do archetypu rodzica byłoby złe, zatrzymywałoby proces indywiduacji, stąd dojście do momentu rozdźwięku jest konieczne, jak i konieczne jest przeżycie owego rozdźwięku, przeanalizowanie go i „pójście swoją drogą”. Cały tomik Murowanieckiego można w takim momencie indywiduacji właśnie osadzić: dostrzeżenie i analiza rodźwięku. Charakterystyczne jest przy tym, że archetyp Matki został tu niemal zupełnie wycofany (może to świadczyć o jeszcze poważniejszym problemie z tym archetypem niż z Father Figure, lecz wychodzi to nieco poza semantykę tekstów). W tomiku pojawia się jej postać raz, w Wiwisekcji, przy czym jest to wiersz poświęcony także archetypowi Ojca:
Najbardziej boję się genów, od zawsze. Butów, których się nie czuje.
Podczas rozmowy siedzę tak samo jak ojciec. Rozkładam
akcenty i ręce. Zlane krople, jeszcze nie wódki, nadal gęsty sok.
Matka rozsypuje się nad klawiaturą, pali vivy. Ironia semantyki.
warianty trawienia. Stomia, odwrócone miasto – dla niej: odpływ.
Przez rurki, sedes, w delty kanałów. Każdy opuszcza tak jak potrafi.
Geny jako „buty” – zapewne „dobrze dopasowane”. Przypuszczam, że w tle tej metafory pobrzmiewa angielski idiom walk in one’s own / somebody’s shoes, polski odpowiednik „postawienia się na moim / czyimś miejscu”. Bycia w skórze kogoś. W istocie w „więzach krwi” ten rodzaj identyfikacji – niekoniecznie tożsamy z empatią – może rodzić poczucie „zdrady ciała”. Ciało zdradza, gdy „będąc sobą”, okazuję się zachowywać jak cudze ciało / jak w cudzym ciele – niekoniecznie zresztą w najbardziej lubianych przejawach tego „powtórzenia”. Nasuwa mi się tu interesująca analogia z panmacierzyństwem i systemem „pokrewieństw” u Miłobędzkiej (tak jak odczytała je Katarzyna Kuczyńska-Koschany): tam „powtórzenie” jest pozytywne, p o t w i e r d z a j ą c e, jest „spłatą długu”. Nie chcę lub nie śmiem w tej chwili wchodzić w kwestie genderowe (porównanie indywiduacji Kobiety i Mężczyzny w aspekcie ciągłości archetypu lub zerwania z nim). „Nadal gęsty sok” – „dwóch (?) kropli wody” przysłowiowych. (I Szymborskich). Z ukrytą zapowiedzią przejętego po ojcu upodobania do alkoholu? „Nadal gęste” poświadcza trwałość relacji, związku. „Soki” kojarzą się z „sokami życiowymi”, o których mówi się w odniesieniu do roślinności (pokrewieństwa Miłobędzkiej są wyrażane także w metaforyce roślinnej), np. „żywica”, ale mogą równie dobrze kojarzyć się z dawnymi greckimi psychosomatycznymi koncepcjami osobowości, usystematyzowanymi przez Hipokratesa (gdzie soki to: krew, żółć czarna, żółć żółta i flegma) i następnie Galena. Porównanie obu archetypów w następujących po sobie strofach zdaje się sugerować, że identyfikacja (celem następnie zanegowania) z archetypem Ojca jest wręcz b i o l o g i c z n i e „pewniejsza”, „naturalniejsza”. Matka nie tylko „rozsypuje się”. O ile w Ojcu – jak rozumiemy – płyną soki (choć może też i wódka), system jednak zdaje się być „szczelny”, o tyle Matka została scharakteryzowana w kategoriach „odpływu” i „wydalania”. „Stomia” – pomijając aspekt paronomastyczny - w medycynie oznacza otwór wykonany na brzuchu, aby umożliwić wydalanie przez niego zamiast przez odbyt (np. w wypadku niedrożności jelit). Matka zatem także „ubywa”, „odpływa”, „wypływa z niej” (życie?). Jej „sok” ma zatem charakterystyczną barwę i konsystencję. Brzuch Matki w rozumieniu archetypowym także jest miejscem symbolicznym szczególnie – jako miejsce narodzin nowego życia. W jakiejś mierze zatem „stomia” oznacza „przerwaną pępowinę”, „ubywanie Matki” – oddalanie się od niej jej dziecka.
W otwierającej tomik Zgadze cielesność podmiotu także funkcjonuje w kategoriach „obciążenia dziedzicznego” oraz dolegliwości gastrycznych (mowa o nich również w Sutrze Hertza), jednak bez przypisania do płci (i archetypu):
Tak, moi drodzy, żyjemy w czasach wzdęć
i nietrzymania moczu. Wypada się zwrócić
w którąś stronę – dalekie wschody,
kalekie zachody. Wzorce są dostępne
na ścianach, wszędzie inne pany. Ja nie
przemawiam z góry, ja z góry dziękuję
za nerkową kolkę i alergię, za wielkie S
kręgosłupa i grube minusy w oprawkach.
Rano qigong, hantle, potem szukam sacrum.
(...)
Urosną nam brzuchy,
a w środku – tak, moi drodzy – będzie piekło.
Zwróćmy uwagę, że kategorie „obciążeń somatycznych” zostały tu powiązane także z problematyką psychologiczną (trzymam się terminu „indywiduacja”), gdy mowa o „wzorcach na ścianach”. (Głuchych jak...?). W Umowie o dzieło (w samym tytule dopatruję się niewyrażonego wprost egzystencjalnego podtekstu „jestem taki wykształcony, oczytany, a jedyne, na co mogę liczyć, to umowa o dzieło) „Syn Rugbysty” dokonuje autocharakterystyki:
Pół życia w antykwariatach i księgarniach,
z których coraz częściej nas wyrzucają
za wąchanie papieru, obmacywanie
okładek. Autorytety? Wszyscy bohaterowie
są papierowi.
Nie tylko zatem „Syn Rugbysty”, by trzymać się tego zabawnego konceptu, nie jest „dobrym” powtórzeniem Ojca, ale też i Ojciec nie jest (już?) jego „bohaterem”. Moment uświadomienia sobie „fikcyjności” wszelkich bohaterów zdaniem Junga otwiera na drogę do „stania się sobą”. Jak zatem już wyżej zanotowałem, Spięcie zapisuje „moment tranzytowy”. Jednak tuż po tym wierszu następują Kategorie, w których podmiot relacjonuje aspekty swojego „niedopasowania” do archetypu (czy też: oczekiwań?) Ojca. Ta kolejność sugeruje, że „zerwanie” w pełni się jeszcze nie dokonało. Oba wiersze łączy motyw „życia w książkach” (rozumiemy, że ogrywa on silną i tradycyjną opozycję „sport – intelekt”, „męskość – miękkość”, zwłaszcza że rugby uchodzi za sport „hipermęski”):
Ktoś doszukał się ogniska w oku;
tak przepadła szansa na kbk AK.
Ktoś widział dobrą ziemię pod męski chów,
więc wyszła na jaw kategoria („D jak do dupy”).
(...)
Ktoś nosił orła na koszulce, potem na czapce,
walczył w młynie, ładował spluwę i płodził dzieci,
które zamykają się w książkach. Te ostatnie
nie mogą dać nic więcej, tylko piach i rekurencje.
Z powyższego można zatem także doczytać się i innych aspektów „męskości” Ojca – mówiąc ogólnie, zapewne mundurowego (wojskowy, milicjant, policjant?). Syn z wadą wzroku – jak wcześniej zrozumieliśmy, „wrodzoną” –do wojska nie nadaje się (dostaje kategorię D, nie może bawić się Kałasznikowem), tym samym, w świetle pewnego modelu, nie nadaje się do „męskiego chowu”, tym samym, w myśl przekonania, że „kto nie był w wojsku, nie będzie nigdy prawdziwym mężczyzną”, nie jest. Skoro zatem wada wzroku miałaby być wrodzona – zastanówmy się – a Ojcu nie przeszkodziła w karierze sportowej i zawodowej, to być może została odziedziczona po Matce. Tu dochodzimy więc do stereotypowego wyobrażenia „Synka Mamy”, niekoniecznie „maminsynka”, ale takiego, o którym „męski ojciec” powiada: „On jest twój” (także ze względu na materiał genetyczny, powiedzmy). Pozwala mi to na ryzykowne, acz interesujące spekulacje-interpretacje: czy podmiot obwinia matkę za swoje obciążenia cielesne (Matkę obecnie „rozpadającą się”), które uniemożliwiły mu pełną identyfikację z Ojcem i jego archetypem? Czy wraz z Ojcem stając p r z e c i w k o niej, próbuje stworzyć front solidarności (a więc jakoś połączyć się z archetypem Ojca)? Czy może mówi o stanie minionym, sprzed dokonania autoobserwacji, a teraz daje „zimny” zapis diagnozy, odcinając się od obojga? Czy wreszcie oskarża Ojca, że wepchnął go w taką rolę „tragiczną” (dokładnie jak Król Basilio syna Sigismunda w Życie jest snem Calderóna!), mimo iż ów wiedział, że uwarunkowania cielesne nie podlegają intencjonalnym wpływom Syna? Nie odpowiem na te pytania. Drążmy jednak dalej „ironię semantyki”, jak powiada Murowaniecki. Jak rozumieć dość sprzeczne „piach i rekurencje” jako (znów zacytuję Miłobędzką) „zwrot długu” Rodzicom, tu: Ojcu? Czy tak: „gdy ty umrzesz, a ja sam stanę się ojcem, powtórzę te same (twoje) błędy”? (Zatem „ciągłość”, odwrotnie niż u poetki z Puszczykowa, oznaczałaby „przekaz negatywny”). Czy może: „zabijając cię [„posyłając do piachu”] tylko powtórzę to, co i ty zrobiłeś swojemu ojcu”? I na to nie odpowiem; zwrócę za to uwagę na zabawną zbieżność lub nie-przypadek: w polskiej Wikipedii hasło „rekurencja” jest egzemplifikowane regułą „każdy ojciec jest starszy od swojego syna; każdy ojciec jest czyimś synem”.
Tomik kończy się wierszem, na którego tytuł admirator zdjęć czekał: Rugby. Rozumiem go w taki sposób, że podmiot próbuje opisać swoje „życie” czy „światopogląd” w języku Ojca, w c h o d z ą c w b u t y O j c a: Wiem, że czasem trzeba / podać do tyłu, żeby się przebić i zdobyć / kawałek pola. W poincie poezję definiuje w kategoriach rugby, zdradzając jednocześnie źródło tytułu książki: I tak całe życie / między wierszami. w odpowiednim miejscu // na przyłożenie i spięcie. I znów postawię pytanie, zastrzegając, że na nie nie odpowiem: skoro to pointa tomiku, czy taki gest wobec Ojca ma świadczyć o „rekurencji”?, rekoncyliacji?, chęci przekonania do swojego świata cudzym językiem (figury concilliatio i permissio)?, dokonanej indywiduacji, w której podmiot może świadomie, bez obciążeń i ironicznie powiedzieć „siebie” w czyimś języku?
"Pogranicza", nr 2(51)/2011
Mój kontakt z tomikiem Spięcie Michała Murowanieckiego został naznaczony pierwszym wrażeniem graficznym. Oto przed samą materia prima tomików poetyckich, czyli przed wierszami, autor zamieścił trzy ewidentnie stare zdjęcia drużyny rugbystów wraz ze zdjęciem legitymacji członka K.S. Budowlani Łódź sekcja rugby, Zbigniewa Murowanieckiego, ur. 1957 (zdjęcie twarzy zostało zasłonięte). Zdjęcia z rugbystami pojawiają się także i dalej w książce oraz na okładce. Zachwycony tym konceptem, szukałem już niemal wyłącznie korespondencji tekstowych, przez co – niech mi będzie wolno – o wierszach niezwiązanych z absorbującym mnie problemem powiem krótko w trybie recenzenckim, że są także udane, a całość bardzo „równa”.
Tomik o ojcu! – Koncept ów graficzno-autobiograficzny można w odniesieniu do całej książki, dającej, powiedzmy, sprawozdanie z „obecnego stanu egzystencjalnego autora”, rozumieć tak, iż „przychodzi w życiu młodego dojrzewającego człowieka moment, w którym odnosi swoje życie do wzorca pozostawionego mu przez rodziców”. (Napisałem powyższe zdanie, wcielając się w rolę socjologa lub psychologa). Dodajmy od razu również, że takie „porównanie” na ogół kończy się zdiagnozowaniem „rozdźwięku”. Jungowska koncepcja indywiduacji – a trudno mi myśleć o tak szeroko (jak u Murowanieckiego – narzuca się wręcz „archetypowo”) postawionej koncepcji bycia Synem wobec Ojca inaczej niż w kategoriach Jungowskich, czyli Ojcach, Synach (i Matkach) zbiorowej nieświadomości – precyzowałaby: dopasowanie do archetypu rodzica byłoby złe, zatrzymywałoby proces indywiduacji, stąd dojście do momentu rozdźwięku jest konieczne, jak i konieczne jest przeżycie owego rozdźwięku, przeanalizowanie go i „pójście swoją drogą”. Cały tomik Murowanieckiego można w takim momencie indywiduacji właśnie osadzić: dostrzeżenie i analiza rodźwięku. Charakterystyczne jest przy tym, że archetyp Matki został tu niemal zupełnie wycofany (może to świadczyć o jeszcze poważniejszym problemie z tym archetypem niż z Father Figure, lecz wychodzi to nieco poza semantykę tekstów). W tomiku pojawia się jej postać raz, w Wiwisekcji, przy czym jest to wiersz poświęcony także archetypowi Ojca:
Najbardziej boję się genów, od zawsze. Butów, których się nie czuje.
Podczas rozmowy siedzę tak samo jak ojciec. Rozkładam
akcenty i ręce. Zlane krople, jeszcze nie wódki, nadal gęsty sok.
Matka rozsypuje się nad klawiaturą, pali vivy. Ironia semantyki.
warianty trawienia. Stomia, odwrócone miasto – dla niej: odpływ.
Przez rurki, sedes, w delty kanałów. Każdy opuszcza tak jak potrafi.
Geny jako „buty” – zapewne „dobrze dopasowane”. Przypuszczam, że w tle tej metafory pobrzmiewa angielski idiom walk in one’s own / somebody’s shoes, polski odpowiednik „postawienia się na moim / czyimś miejscu”. Bycia w skórze kogoś. W istocie w „więzach krwi” ten rodzaj identyfikacji – niekoniecznie tożsamy z empatią – może rodzić poczucie „zdrady ciała”. Ciało zdradza, gdy „będąc sobą”, okazuję się zachowywać jak cudze ciało / jak w cudzym ciele – niekoniecznie zresztą w najbardziej lubianych przejawach tego „powtórzenia”. Nasuwa mi się tu interesująca analogia z panmacierzyństwem i systemem „pokrewieństw” u Miłobędzkiej (tak jak odczytała je Katarzyna Kuczyńska-Koschany): tam „powtórzenie” jest pozytywne, p o t w i e r d z a j ą c e, jest „spłatą długu”. Nie chcę lub nie śmiem w tej chwili wchodzić w kwestie genderowe (porównanie indywiduacji Kobiety i Mężczyzny w aspekcie ciągłości archetypu lub zerwania z nim). „Nadal gęsty sok” – „dwóch (?) kropli wody” przysłowiowych. (I Szymborskich). Z ukrytą zapowiedzią przejętego po ojcu upodobania do alkoholu? „Nadal gęste” poświadcza trwałość relacji, związku. „Soki” kojarzą się z „sokami życiowymi”, o których mówi się w odniesieniu do roślinności (pokrewieństwa Miłobędzkiej są wyrażane także w metaforyce roślinnej), np. „żywica”, ale mogą równie dobrze kojarzyć się z dawnymi greckimi psychosomatycznymi koncepcjami osobowości, usystematyzowanymi przez Hipokratesa (gdzie soki to: krew, żółć czarna, żółć żółta i flegma) i następnie Galena. Porównanie obu archetypów w następujących po sobie strofach zdaje się sugerować, że identyfikacja (celem następnie zanegowania) z archetypem Ojca jest wręcz b i o l o g i c z n i e „pewniejsza”, „naturalniejsza”. Matka nie tylko „rozsypuje się”. O ile w Ojcu – jak rozumiemy – płyną soki (choć może też i wódka), system jednak zdaje się być „szczelny”, o tyle Matka została scharakteryzowana w kategoriach „odpływu” i „wydalania”. „Stomia” – pomijając aspekt paronomastyczny - w medycynie oznacza otwór wykonany na brzuchu, aby umożliwić wydalanie przez niego zamiast przez odbyt (np. w wypadku niedrożności jelit). Matka zatem także „ubywa”, „odpływa”, „wypływa z niej” (życie?). Jej „sok” ma zatem charakterystyczną barwę i konsystencję. Brzuch Matki w rozumieniu archetypowym także jest miejscem symbolicznym szczególnie – jako miejsce narodzin nowego życia. W jakiejś mierze zatem „stomia” oznacza „przerwaną pępowinę”, „ubywanie Matki” – oddalanie się od niej jej dziecka.
W otwierającej tomik Zgadze cielesność podmiotu także funkcjonuje w kategoriach „obciążenia dziedzicznego” oraz dolegliwości gastrycznych (mowa o nich również w Sutrze Hertza), jednak bez przypisania do płci (i archetypu):
Tak, moi drodzy, żyjemy w czasach wzdęć
i nietrzymania moczu. Wypada się zwrócić
w którąś stronę – dalekie wschody,
kalekie zachody. Wzorce są dostępne
na ścianach, wszędzie inne pany. Ja nie
przemawiam z góry, ja z góry dziękuję
za nerkową kolkę i alergię, za wielkie S
kręgosłupa i grube minusy w oprawkach.
Rano qigong, hantle, potem szukam sacrum.
(...)
Urosną nam brzuchy,
a w środku – tak, moi drodzy – będzie piekło.
Zwróćmy uwagę, że kategorie „obciążeń somatycznych” zostały tu powiązane także z problematyką psychologiczną (trzymam się terminu „indywiduacja”), gdy mowa o „wzorcach na ścianach”. (Głuchych jak...?). W Umowie o dzieło (w samym tytule dopatruję się niewyrażonego wprost egzystencjalnego podtekstu „jestem taki wykształcony, oczytany, a jedyne, na co mogę liczyć, to umowa o dzieło) „Syn Rugbysty” dokonuje autocharakterystyki:
Pół życia w antykwariatach i księgarniach,
z których coraz częściej nas wyrzucają
za wąchanie papieru, obmacywanie
okładek. Autorytety? Wszyscy bohaterowie
są papierowi.
Nie tylko zatem „Syn Rugbysty”, by trzymać się tego zabawnego konceptu, nie jest „dobrym” powtórzeniem Ojca, ale też i Ojciec nie jest (już?) jego „bohaterem”. Moment uświadomienia sobie „fikcyjności” wszelkich bohaterów zdaniem Junga otwiera na drogę do „stania się sobą”. Jak zatem już wyżej zanotowałem, Spięcie zapisuje „moment tranzytowy”. Jednak tuż po tym wierszu następują Kategorie, w których podmiot relacjonuje aspekty swojego „niedopasowania” do archetypu (czy też: oczekiwań?) Ojca. Ta kolejność sugeruje, że „zerwanie” w pełni się jeszcze nie dokonało. Oba wiersze łączy motyw „życia w książkach” (rozumiemy, że ogrywa on silną i tradycyjną opozycję „sport – intelekt”, „męskość – miękkość”, zwłaszcza że rugby uchodzi za sport „hipermęski”):
Ktoś doszukał się ogniska w oku;
tak przepadła szansa na kbk AK.
Ktoś widział dobrą ziemię pod męski chów,
więc wyszła na jaw kategoria („D jak do dupy”).
(...)
Ktoś nosił orła na koszulce, potem na czapce,
walczył w młynie, ładował spluwę i płodził dzieci,
które zamykają się w książkach. Te ostatnie
nie mogą dać nic więcej, tylko piach i rekurencje.
Z powyższego można zatem także doczytać się i innych aspektów „męskości” Ojca – mówiąc ogólnie, zapewne mundurowego (wojskowy, milicjant, policjant?). Syn z wadą wzroku – jak wcześniej zrozumieliśmy, „wrodzoną” –do wojska nie nadaje się (dostaje kategorię D, nie może bawić się Kałasznikowem), tym samym, w świetle pewnego modelu, nie nadaje się do „męskiego chowu”, tym samym, w myśl przekonania, że „kto nie był w wojsku, nie będzie nigdy prawdziwym mężczyzną”, nie jest. Skoro zatem wada wzroku miałaby być wrodzona – zastanówmy się – a Ojcu nie przeszkodziła w karierze sportowej i zawodowej, to być może została odziedziczona po Matce. Tu dochodzimy więc do stereotypowego wyobrażenia „Synka Mamy”, niekoniecznie „maminsynka”, ale takiego, o którym „męski ojciec” powiada: „On jest twój” (także ze względu na materiał genetyczny, powiedzmy). Pozwala mi to na ryzykowne, acz interesujące spekulacje-interpretacje: czy podmiot obwinia matkę za swoje obciążenia cielesne (Matkę obecnie „rozpadającą się”), które uniemożliwiły mu pełną identyfikację z Ojcem i jego archetypem? Czy wraz z Ojcem stając p r z e c i w k o niej, próbuje stworzyć front solidarności (a więc jakoś połączyć się z archetypem Ojca)? Czy może mówi o stanie minionym, sprzed dokonania autoobserwacji, a teraz daje „zimny” zapis diagnozy, odcinając się od obojga? Czy wreszcie oskarża Ojca, że wepchnął go w taką rolę „tragiczną” (dokładnie jak Król Basilio syna Sigismunda w Życie jest snem Calderóna!), mimo iż ów wiedział, że uwarunkowania cielesne nie podlegają intencjonalnym wpływom Syna? Nie odpowiem na te pytania. Drążmy jednak dalej „ironię semantyki”, jak powiada Murowaniecki. Jak rozumieć dość sprzeczne „piach i rekurencje” jako (znów zacytuję Miłobędzką) „zwrot długu” Rodzicom, tu: Ojcu? Czy tak: „gdy ty umrzesz, a ja sam stanę się ojcem, powtórzę te same (twoje) błędy”? (Zatem „ciągłość”, odwrotnie niż u poetki z Puszczykowa, oznaczałaby „przekaz negatywny”). Czy może: „zabijając cię [„posyłając do piachu”] tylko powtórzę to, co i ty zrobiłeś swojemu ojcu”? I na to nie odpowiem; zwrócę za to uwagę na zabawną zbieżność lub nie-przypadek: w polskiej Wikipedii hasło „rekurencja” jest egzemplifikowane regułą „każdy ojciec jest starszy od swojego syna; każdy ojciec jest czyimś synem”.
Tomik kończy się wierszem, na którego tytuł admirator zdjęć czekał: Rugby. Rozumiem go w taki sposób, że podmiot próbuje opisać swoje „życie” czy „światopogląd” w języku Ojca, w c h o d z ą c w b u t y O j c a: Wiem, że czasem trzeba / podać do tyłu, żeby się przebić i zdobyć / kawałek pola. W poincie poezję definiuje w kategoriach rugby, zdradzając jednocześnie źródło tytułu książki: I tak całe życie / między wierszami. w odpowiednim miejscu // na przyłożenie i spięcie. I znów postawię pytanie, zastrzegając, że na nie nie odpowiem: skoro to pointa tomiku, czy taki gest wobec Ojca ma świadczyć o „rekurencji”?, rekoncyliacji?, chęci przekonania do swojego świata cudzym językiem (figury concilliatio i permissio)?, dokonanej indywiduacji, w której podmiot może świadomie, bez obciążeń i ironicznie powiedzieć „siebie” w czyimś języku?
"Pogranicza", nr 2(51)/2011
Michał Murowaniecki
fot. arch. autora
fot. arch. autora
Punctum (SLKKB, Łodź 2008)
Spięcie (SPP OŁ, Łódź 2010)
Owoce noża (Kwadratura, Łódź 2012)
Stratosfera (WBPiCAK, Poznań 2018)
Ojce (SPP OŁ,Łódź 2020)
"Stratosferę" zakupić można na stronie Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Poznaniu (link w sekcji poniżej) lub w księgarniach wskazanych przez wydawnictwo.
"Owoce noża" dostępne w księgarni serwisu Poezja-Polska.pl (link poniżej).
Wszystkie tomiki dostępne również po kontakcie z autorem: m.murowaniecki@gmail.com
"Owoce noża" dostępne w księgarni serwisu Poezja-Polska.pl (link poniżej).
Wszystkie tomiki dostępne również po kontakcie z autorem: m.murowaniecki@gmail.com