Paweł Sarna
Michał Olszewski - recenzja z tomiku "Biały OjczeNasz" ("Gazeta Wyborcza", 2002)
Biały Ojcze Nasz" - jedna z kilku nowych propozycji poetyckich Biblioteki Studium autorstwa Pawła Sarny - stawia przed czytelnikami najmłodszej literatury polskiej nie lada wyzwanie. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie książki skomponowanej przez szaleńca.
Owszem, bez trudu można dostrzec, że osnową tomu jest mityczna postać Ojca, wiedza ta nie rozwiewa jednak wątpliwości. Pomieszanie stylów, chaos i komplikacje czynią z nowej propozycji śląskiego poety propozycję trudną, a chwilami wręcz niezrozumiałą. Autorowi można zarzucić wszystko oprócz prostoty i przejrzystości.
Do choćby częściowego przeniknięcia skomplikowanej materii tomiku niezbędna jest uporczywa lektura, wielokrotne powracanie do wierszy, nawet przyglądanie się pojedynczym wersom. Dopiero wtedy z nieporządku wyłaniają się dziwne, natrętnie powracające motywy, które spajają tom w całość. Powstaje świat niezwykły - zawieszony w pół drogi pomiędzy Biblią i teraźniejszością. Wzniosły, pełen powagi język Księgi nakłada się na mowę współczesną, ewangeliczny powiew przenika świat autostrad i neonów, czasem na przestrzeni jednego wiersza, jakby te dwie rzeczywistości oświetlały się nawzajem.
Jeżeli jednak zmierzyć dokładnie obszary zajmowane przez styl wysoki i współczesny, ten pierwszy zyskuje wyraźną przewagę, nawet tam, gdzie rządzi współczesność. "Biały Ojcze Nasz" wypełniony jest po brzegi dramatyczną scenografią i pełnym powagi językiem, pozornie zużytym, a jednak ciągle wywołującym duże wrażenie. Z dobrze znanych elementów - wiatru, skał, mrozu i płomieni - Sarna konstruuje niepokojące obrazy, pełne śmierci i zmroku. "Zmierzch czerwony pory suchej", "Wysokie białe zboża", "Rozległe wody" - okazuje się, że typowe epitety nadal przyciągają. Dziwny, pełen podskórnego lęku klimat promieniuje na tyle mocno, że nawet pozornie zwykła obserwacja "Od rana widzę, jak ptaki zbierają się w stada" nabiera ciężaru i głębi.
Szczególnie zwraca uwagę minicykl "meteorologiczny": wiersze "Styczeń zero zero", "Noc listopadowa" i "Luty, luty" - wyróżnia się klarowną konstrukcją, nieprzesadnym stylem, a jednocześnie świeżością. W tych kilkudziesięciu wersach zamyka się chyba wszystko, co w wierszach Pawła Sarny najistotniejsze: klimat niesprecyzowanego oczekiwania, wszechobecna postać Ojca i ekspresyjne poetyckie krajobrazy.
A po co to wszystko? Czy autorowi chodziło o spenetrowanie możliwości tkwiących w języku, czy też chodzi o coś więcej niż mnożenie kolejnych obrazów? Być może tajemnica ta ujawnia się po długotrwałym, żmudnym kontakcie z książką. "Biały Ojcze Nasz" momentami drażni chaosem i hermetycznością, nie daje jednak o sobie łatwo zapomnieć. Zresztą, kto powiedział, że czytanie poezji musi być przyjemnością?
Owszem, bez trudu można dostrzec, że osnową tomu jest mityczna postać Ojca, wiedza ta nie rozwiewa jednak wątpliwości. Pomieszanie stylów, chaos i komplikacje czynią z nowej propozycji śląskiego poety propozycję trudną, a chwilami wręcz niezrozumiałą. Autorowi można zarzucić wszystko oprócz prostoty i przejrzystości.
Do choćby częściowego przeniknięcia skomplikowanej materii tomiku niezbędna jest uporczywa lektura, wielokrotne powracanie do wierszy, nawet przyglądanie się pojedynczym wersom. Dopiero wtedy z nieporządku wyłaniają się dziwne, natrętnie powracające motywy, które spajają tom w całość. Powstaje świat niezwykły - zawieszony w pół drogi pomiędzy Biblią i teraźniejszością. Wzniosły, pełen powagi język Księgi nakłada się na mowę współczesną, ewangeliczny powiew przenika świat autostrad i neonów, czasem na przestrzeni jednego wiersza, jakby te dwie rzeczywistości oświetlały się nawzajem.
Jeżeli jednak zmierzyć dokładnie obszary zajmowane przez styl wysoki i współczesny, ten pierwszy zyskuje wyraźną przewagę, nawet tam, gdzie rządzi współczesność. "Biały Ojcze Nasz" wypełniony jest po brzegi dramatyczną scenografią i pełnym powagi językiem, pozornie zużytym, a jednak ciągle wywołującym duże wrażenie. Z dobrze znanych elementów - wiatru, skał, mrozu i płomieni - Sarna konstruuje niepokojące obrazy, pełne śmierci i zmroku. "Zmierzch czerwony pory suchej", "Wysokie białe zboża", "Rozległe wody" - okazuje się, że typowe epitety nadal przyciągają. Dziwny, pełen podskórnego lęku klimat promieniuje na tyle mocno, że nawet pozornie zwykła obserwacja "Od rana widzę, jak ptaki zbierają się w stada" nabiera ciężaru i głębi.
Szczególnie zwraca uwagę minicykl "meteorologiczny": wiersze "Styczeń zero zero", "Noc listopadowa" i "Luty, luty" - wyróżnia się klarowną konstrukcją, nieprzesadnym stylem, a jednocześnie świeżością. W tych kilkudziesięciu wersach zamyka się chyba wszystko, co w wierszach Pawła Sarny najistotniejsze: klimat niesprecyzowanego oczekiwania, wszechobecna postać Ojca i ekspresyjne poetyckie krajobrazy.
A po co to wszystko? Czy autorowi chodziło o spenetrowanie możliwości tkwiących w języku, czy też chodzi o coś więcej niż mnożenie kolejnych obrazów? Być może tajemnica ta ujawnia się po długotrwałym, żmudnym kontakcie z książką. "Biały Ojcze Nasz" momentami drażni chaosem i hermetycznością, nie daje jednak o sobie łatwo zapomnieć. Zresztą, kto powiedział, że czytanie poezji musi być przyjemnością?
Paweł Sarna (stylizowany na Jerzego Połomskiego)
fot.
fot.
"Biały OjczeNasz" (Kraków 2002)
"Czerwony żagiel" (Kraków 2006)
"Przypisy do nicości. Poezja Zbigniewa Bieńkowskiego" (Mikołów 2010)