Paweł Sarna
Łucja Abalar "TEZEUSZ W PŁONĄCYM DOMU" ("artPapier", 15 stycznia)
Uff, gorąco, jak zwykle u Sarny, i dziwnie. Drugi samodzielny tomik poetycki autora „Białego OjczeNasz” aż kipi od ognia oraz rytmów. Znajdujemy w nim trzydzieści dwie piosenki o ogniu albo trzydzieści dwa utwory pisane na moście, pod mostem, koło mostu a nawet nad mostem. Jest pięknie, są osty, kamienie i żołądki zmniejszone przez obręcz. Jest pięknie, ale trudno powiedzieć, dlaczego.
Zaczyna się tak: „bo nie potrafię / oddzielić kamienia od mroku / od kiedy wyszedłem / z ognia / bo zamieszkałem / w ogniu / bo z ognia wychodzę”. Czytając tę frazę, odnosi się wrażenie, że autor daje czytelnikowi klucz do swojej poezji, a przynajmniej do zrozumienia stylu i klimatu utworów pomieszczonych w „Czerwonym żaglu”. Ale to tylko „podpucha”, taki zgrabny chwyt dla zmylenia przeciwnika, bo już kilka kartek dalej Sarna podsuwa nam inny klucz. Pisze: „to jest piosenka to jest / piosenka o ludziach / znalezionych przez most / most śpiewa / tak śpiewa”. I dalej, już w innym wierszu, kontynuuje tę opowieść o mostach, które, jak się okazuje, śpiewają o ostach. A czym są osty? To uczłowieczone rośliny, które słyszą, chodzą, no i oczywiście nucą piosenki. Na jaki temat? – może o ogniu. Kółko się zamyka.
Nie może być inaczej, gdyż autor wskrzesza w swojej poezji ducha młodopolskiego symbolizmu. Rekwizyty, których używa, czyli wspomniane wyżej mosty, osty, jak również morze czy ogień, to słowa pełne znaczeń, zaszyfrowanych sensów znanych, zdaje się, tylko samemu autorowi. Czytelnik może jedynie snuć domysły co do przekazu zawartego w poetyckiej frazie. Ta poezja bywa raczej lustrem, w którym przegląda się odbiorca ze swoimi doświadczeniami, pozytywnymi i negatywnymi. Albo jest to jakiś obrządek magiczny lub muzykoterapia, czemu należy się biernie poddać (pełno tu elementów rytmicznych i muzycznych – aliteracje, powtórzenia, eufonia). Co więcej, czytelnik może doświadczyć mniej lub bardziej oczyszczającej regresji, gdyż autor, sięgając w swoich utworach do konwencji dziecięcych wyliczanek, zmusza do cofnięcia się do okresu zabaw, beztroski i zależności. Przy czym, jak wiadomo, nie każde dzieciństwo bywa szczęśliwe, na co wskazywałby klimat emocjonalny, jaki dominuje w tomiku. Przesycony jest on wieczorną mgłą, deszczem i chłodną nadmorską tajemnicą, choć przypomina łunę nad płonącym miastem – „a kiedy przyjdę będzie mi zimno / bo nic nie zabieram / ze sobą / tylko to żywe / co boi się ognia // nic nie zabieram ze sobą a kiedy przyjdę / będzie mi zimno / będzie mi zimno ze sobą”. Albo: „jest deszcz i płoną skały i brzeg morza, którego nie widać, / ognia nie widać, / który to morze wyrzuca na brzeg”. Czuje się również tęsknotę podmiotu lirycznego do takich wartości, jak miłość małżeńska, ale również rodzicielska. Widoczna jest chęć przerzucenia mostów, zamknięcia przeszłości, nieraz trudnej i bolesnej, odgrodzenia się symbolicznymi ostami od tego, co było. Autor pisze „chciałbym zbudować dom / nad samym morzem / zbuduję most”, ale równocześnie powątpiewa, czy to mu się uda, czy przęsła kładki trafią na jakiś czuły, ale i solidny brzeg: „Nie grozi nam żaden most, żadne kołysanie się, / nawet uśmiech mostu i słabość mostu, / jego humory, i wreszcie to, co najgorsze / – jego narzekania / głośne, szczególnie te usprawiedliwione (bo wszystko z powodu chwiejności naszej. Mostu / zawał)”.
Im dalej w wiersze, tym mniej ambiwalentne są odczucia i dążenia podmiotu lirycznego. Pojawia się kobieta, później narzeczona o śliskich stopach i żołądku ściśniętym przez obręcz. Jest wspólne wieszanie prania, burze z powodu błahostek, pająki, których ona się boi, pięknie naszkicowana erotyka: „Tu radar do skały, do morskiej / latarni. Fala, obręcz, spirala. Już widać i to ciemne miejsce, // tak jakbyś płynął w stronę cieśniny, pachwiny. Mechata torebka, do której nie włożysz (choć tego nie wiesz) nic, czego by nie było tam wcześniej”. Czerwony żagiel przestaje być już samotnym; rozpięty na maszcie niesie swoją łódź bezpiecznie i pewnie na nieznane lądy. No właśnie.
Symbolika tytułu zdaje się być jedną z najciekawszych i najbardziej tajemniczych w tomiku. Bo z jednej strony fraza „samotny czerwony żagiel” kieruje nas w stronę powieści dla młodzieży Walentina Katajewa „Samotny biały żagiel”. A ta z kolei odnosi czytelnika do poezji Michaiła Lermontowa, który notował, że „samotny żagiel w niebios toni / bieleje na błękicie fal”. Z drugiej jednak strony, gdy spojrzymy na czerwony żagiel z perspektywy greckiego mitu, to zaprowadzi nas on do opowieści o Tezeuszu. Zanim antyczny bohater zlikwidował potwora o ludzkim ciele i głowie byka, a nawet w ogóle wybrał się na ową niebezpieczną wyprawę, umówił się z ojcem – Egeuszem, że płynąc z powrotem do Aten da mu sygnał, czy Minotaur został pokonany, czy nie. Egeusz miał zobaczyć białe żagle na masztach statku syna. Tymczasem załoga Tezeusza, upojona być może zwycięstwem w Labiryncie Dedala, zapomniała zmienić żagli z czarnych na białe i w konsekwencji uśmierciła Egeusza, który w szale rozpaczy rzucił się ze skały do morza. U Sarny czerwony żagiel zdaje się zatem stanowić sygnał odcięcia się od tematyki ojcowskiej poruszanej w tomie „Biały OjczeNasz”, a jednocześnie poprzez kolor zapewnia łączność z tamtą estetyką, koncepcją poetycką, żarem stamtąd bijącym. Być może jest to również znak do podjęcia roli ojca. Kto wie?
Paweł Sarna serwuje poezję pełną symboli, zagadek, poezję mantryczną, rytmiczną, dziwną. Jednych ta tajemnica może wciągać, fascynować. Innych mogą nużyć powtarzające się jak „zdrowaśki” słowa-klucze: pochodnie, stosy, mosty, osty, morze i żar. Może nie podobać się niektórym podmiot liryczny, który niczym Feniks odradza się w każdym wierszu taki sam, a jednak inny. Nie usłyszą wówczas piękna zdań i nie poczują wibrowania melodii. Ja do nich nie należę. Jestem raczej orędownikiem koncepcji poetyckiej preferowanej przez byłego „estakadowca”. Lubię, jak Sarna śpiewa mi do ucha, mimo że w większości nie są to kołysanki.
Paweł Sarna: „Czerwony żagiel”. Wydawnictwo Zielona Sowa. Kraków 2006 [Biblioteka Dwumiesięcznika Literacko – Artystycznego STUDIUM].
Zaczyna się tak: „bo nie potrafię / oddzielić kamienia od mroku / od kiedy wyszedłem / z ognia / bo zamieszkałem / w ogniu / bo z ognia wychodzę”. Czytając tę frazę, odnosi się wrażenie, że autor daje czytelnikowi klucz do swojej poezji, a przynajmniej do zrozumienia stylu i klimatu utworów pomieszczonych w „Czerwonym żaglu”. Ale to tylko „podpucha”, taki zgrabny chwyt dla zmylenia przeciwnika, bo już kilka kartek dalej Sarna podsuwa nam inny klucz. Pisze: „to jest piosenka to jest / piosenka o ludziach / znalezionych przez most / most śpiewa / tak śpiewa”. I dalej, już w innym wierszu, kontynuuje tę opowieść o mostach, które, jak się okazuje, śpiewają o ostach. A czym są osty? To uczłowieczone rośliny, które słyszą, chodzą, no i oczywiście nucą piosenki. Na jaki temat? – może o ogniu. Kółko się zamyka.
Nie może być inaczej, gdyż autor wskrzesza w swojej poezji ducha młodopolskiego symbolizmu. Rekwizyty, których używa, czyli wspomniane wyżej mosty, osty, jak również morze czy ogień, to słowa pełne znaczeń, zaszyfrowanych sensów znanych, zdaje się, tylko samemu autorowi. Czytelnik może jedynie snuć domysły co do przekazu zawartego w poetyckiej frazie. Ta poezja bywa raczej lustrem, w którym przegląda się odbiorca ze swoimi doświadczeniami, pozytywnymi i negatywnymi. Albo jest to jakiś obrządek magiczny lub muzykoterapia, czemu należy się biernie poddać (pełno tu elementów rytmicznych i muzycznych – aliteracje, powtórzenia, eufonia). Co więcej, czytelnik może doświadczyć mniej lub bardziej oczyszczającej regresji, gdyż autor, sięgając w swoich utworach do konwencji dziecięcych wyliczanek, zmusza do cofnięcia się do okresu zabaw, beztroski i zależności. Przy czym, jak wiadomo, nie każde dzieciństwo bywa szczęśliwe, na co wskazywałby klimat emocjonalny, jaki dominuje w tomiku. Przesycony jest on wieczorną mgłą, deszczem i chłodną nadmorską tajemnicą, choć przypomina łunę nad płonącym miastem – „a kiedy przyjdę będzie mi zimno / bo nic nie zabieram / ze sobą / tylko to żywe / co boi się ognia // nic nie zabieram ze sobą a kiedy przyjdę / będzie mi zimno / będzie mi zimno ze sobą”. Albo: „jest deszcz i płoną skały i brzeg morza, którego nie widać, / ognia nie widać, / który to morze wyrzuca na brzeg”. Czuje się również tęsknotę podmiotu lirycznego do takich wartości, jak miłość małżeńska, ale również rodzicielska. Widoczna jest chęć przerzucenia mostów, zamknięcia przeszłości, nieraz trudnej i bolesnej, odgrodzenia się symbolicznymi ostami od tego, co było. Autor pisze „chciałbym zbudować dom / nad samym morzem / zbuduję most”, ale równocześnie powątpiewa, czy to mu się uda, czy przęsła kładki trafią na jakiś czuły, ale i solidny brzeg: „Nie grozi nam żaden most, żadne kołysanie się, / nawet uśmiech mostu i słabość mostu, / jego humory, i wreszcie to, co najgorsze / – jego narzekania / głośne, szczególnie te usprawiedliwione (bo wszystko z powodu chwiejności naszej. Mostu / zawał)”.
Im dalej w wiersze, tym mniej ambiwalentne są odczucia i dążenia podmiotu lirycznego. Pojawia się kobieta, później narzeczona o śliskich stopach i żołądku ściśniętym przez obręcz. Jest wspólne wieszanie prania, burze z powodu błahostek, pająki, których ona się boi, pięknie naszkicowana erotyka: „Tu radar do skały, do morskiej / latarni. Fala, obręcz, spirala. Już widać i to ciemne miejsce, // tak jakbyś płynął w stronę cieśniny, pachwiny. Mechata torebka, do której nie włożysz (choć tego nie wiesz) nic, czego by nie było tam wcześniej”. Czerwony żagiel przestaje być już samotnym; rozpięty na maszcie niesie swoją łódź bezpiecznie i pewnie na nieznane lądy. No właśnie.
Symbolika tytułu zdaje się być jedną z najciekawszych i najbardziej tajemniczych w tomiku. Bo z jednej strony fraza „samotny czerwony żagiel” kieruje nas w stronę powieści dla młodzieży Walentina Katajewa „Samotny biały żagiel”. A ta z kolei odnosi czytelnika do poezji Michaiła Lermontowa, który notował, że „samotny żagiel w niebios toni / bieleje na błękicie fal”. Z drugiej jednak strony, gdy spojrzymy na czerwony żagiel z perspektywy greckiego mitu, to zaprowadzi nas on do opowieści o Tezeuszu. Zanim antyczny bohater zlikwidował potwora o ludzkim ciele i głowie byka, a nawet w ogóle wybrał się na ową niebezpieczną wyprawę, umówił się z ojcem – Egeuszem, że płynąc z powrotem do Aten da mu sygnał, czy Minotaur został pokonany, czy nie. Egeusz miał zobaczyć białe żagle na masztach statku syna. Tymczasem załoga Tezeusza, upojona być może zwycięstwem w Labiryncie Dedala, zapomniała zmienić żagli z czarnych na białe i w konsekwencji uśmierciła Egeusza, który w szale rozpaczy rzucił się ze skały do morza. U Sarny czerwony żagiel zdaje się zatem stanowić sygnał odcięcia się od tematyki ojcowskiej poruszanej w tomie „Biały OjczeNasz”, a jednocześnie poprzez kolor zapewnia łączność z tamtą estetyką, koncepcją poetycką, żarem stamtąd bijącym. Być może jest to również znak do podjęcia roli ojca. Kto wie?
Paweł Sarna serwuje poezję pełną symboli, zagadek, poezję mantryczną, rytmiczną, dziwną. Jednych ta tajemnica może wciągać, fascynować. Innych mogą nużyć powtarzające się jak „zdrowaśki” słowa-klucze: pochodnie, stosy, mosty, osty, morze i żar. Może nie podobać się niektórym podmiot liryczny, który niczym Feniks odradza się w każdym wierszu taki sam, a jednak inny. Nie usłyszą wówczas piękna zdań i nie poczują wibrowania melodii. Ja do nich nie należę. Jestem raczej orędownikiem koncepcji poetyckiej preferowanej przez byłego „estakadowca”. Lubię, jak Sarna śpiewa mi do ucha, mimo że w większości nie są to kołysanki.
Paweł Sarna: „Czerwony żagiel”. Wydawnictwo Zielona Sowa. Kraków 2006 [Biblioteka Dwumiesięcznika Literacko – Artystycznego STUDIUM].
Paweł Sarna (stylizowany na Jerzego Połomskiego)
fot.
fot.
"Biały OjczeNasz" (Kraków 2002)
"Czerwony żagiel" (Kraków 2006)
"Przypisy do nicości. Poezja Zbigniewa Bieńkowskiego" (Mikołów 2010)