Aneta Kamińska
OKSANA ZABUŻKO, [Taka okrągła jak globus], Przebudzenie
***
Taka okrągła jak globus
moja czułość dla ciebie – nagiego, dla ciebie – śpiącego, dla ciebie –
chłopczyka z podkulonymi nogami i nosem zarytym w poduszkę:
dla twojego rozespanego obrażonego mamrotania, kiedy trącają w ramię,
dla nieprzytomnego mrugania, boleśnie ściągniętych brwi na włączone światło
(piękny obraz znęcania się nad niewinnym) –
rozczulenie nie do przełknięcia: dławi łzami w gardle.
Zdrowy, silny mężczyzna,
który w dzień podrzuca mnie jedną ręką jak w tańcu,
otula ramieniem i śmieje się znad mojej głowy
do świata nastawionymi zębami,
który gładko radzi sobie z natłokiem upartych, tępych, niesfornych przedmiotów
(samochód, skalpel, fura desek, góra nie umytych garnków) –
rozpostarty pod kołdrą
na całą długość bezwładnego, ciepłego ciała,
czy pogodnie sapiąc, czy z bezradnym pomrukiem kuląc się w siebie
(odwracając się do ściany,
osłaniając się łapą jak psiak: nie ruszajcie, proszę...) –
wystawiasz mi na pokaz
całą bezbronną istotę ludzkiej rasy: zniszczalność.
Ślimak bez muszli –
Cieniutkie ździebełko wyrosłe na poligonie –
Niemowlę w wózku pozostawionym na pastwę losu –
Pokorny idiota, co się do wszystkich uśmiecha w ludzkim tłumie –
Beznogi pośród drogi –
Kobieta w nocy na pustej ulicy –
Zarodek w macicy przed skrobanką –
Skórka na płatku róży płacząca od dotyku –
Oko na świetle niczym oprócz łzy nie przykryte –
Każdy z nas w każdej chwili zupełnie nieświadomie –
Śpiący mężczyzna.
Przebudzenie
Jeszcze jesteś tutaj – już nie na wyciągnięcie ręki, ale jeszcze
w tym mieście, gdzie kaszle ściśnięta przestrzeń; w rynnach
pochlipuje deszcz – na ten dźwięk wynurzam się ze snu,
rozpoznając nie pościel, nie dom, tylko odległość do ciebie:
jeszcze jesteś tutaj. Jeszcze nas oboje ogarnia to samo powietrze
mamrotania-szeptania, drżące od niepewnych, niejasnych rozmów: „Śpisz? –
Wiesz, zrozumiałam... – Powiedz mi. – Potem...”, nie wspomnienie,
ale wspólne powietrze, które dźwięk głosów przechowuje: tak popiół
zachowuje ciepło po ognisku: przepełnione oddechami, gęste –
jeszcze jesteś tutaj. Twój samolot jeszcze czeka. Jeszcze objęć-pełne-ręce
odrzucają od siebie twardą ostrokątność przedmiotów. „Śpisz?”
(Twoje milczące pytanie – w tym momencie – przez tubę przejścia
do wnętrza samolotu.) – Nie śpię, tylko czuję
ubywanie twojej obecności – jak wyciekanie z rany
życiodajnej wilgoci – w chłód i w pustkę, w nigdzie.
To pluszcze deszcz.
Przez zamknięte powieki wciska się światło.
Ale ja i bez tego już widzę zegarek:
wzlatuje
samolot.
Taka okrągła jak globus
moja czułość dla ciebie – nagiego, dla ciebie – śpiącego, dla ciebie –
chłopczyka z podkulonymi nogami i nosem zarytym w poduszkę:
dla twojego rozespanego obrażonego mamrotania, kiedy trącają w ramię,
dla nieprzytomnego mrugania, boleśnie ściągniętych brwi na włączone światło
(piękny obraz znęcania się nad niewinnym) –
rozczulenie nie do przełknięcia: dławi łzami w gardle.
Zdrowy, silny mężczyzna,
który w dzień podrzuca mnie jedną ręką jak w tańcu,
otula ramieniem i śmieje się znad mojej głowy
do świata nastawionymi zębami,
który gładko radzi sobie z natłokiem upartych, tępych, niesfornych przedmiotów
(samochód, skalpel, fura desek, góra nie umytych garnków) –
rozpostarty pod kołdrą
na całą długość bezwładnego, ciepłego ciała,
czy pogodnie sapiąc, czy z bezradnym pomrukiem kuląc się w siebie
(odwracając się do ściany,
osłaniając się łapą jak psiak: nie ruszajcie, proszę...) –
wystawiasz mi na pokaz
całą bezbronną istotę ludzkiej rasy: zniszczalność.
Ślimak bez muszli –
Cieniutkie ździebełko wyrosłe na poligonie –
Niemowlę w wózku pozostawionym na pastwę losu –
Pokorny idiota, co się do wszystkich uśmiecha w ludzkim tłumie –
Beznogi pośród drogi –
Kobieta w nocy na pustej ulicy –
Zarodek w macicy przed skrobanką –
Skórka na płatku róży płacząca od dotyku –
Oko na świetle niczym oprócz łzy nie przykryte –
Każdy z nas w każdej chwili zupełnie nieświadomie –
Śpiący mężczyzna.
Przebudzenie
Jeszcze jesteś tutaj – już nie na wyciągnięcie ręki, ale jeszcze
w tym mieście, gdzie kaszle ściśnięta przestrzeń; w rynnach
pochlipuje deszcz – na ten dźwięk wynurzam się ze snu,
rozpoznając nie pościel, nie dom, tylko odległość do ciebie:
jeszcze jesteś tutaj. Jeszcze nas oboje ogarnia to samo powietrze
mamrotania-szeptania, drżące od niepewnych, niejasnych rozmów: „Śpisz? –
Wiesz, zrozumiałam... – Powiedz mi. – Potem...”, nie wspomnienie,
ale wspólne powietrze, które dźwięk głosów przechowuje: tak popiół
zachowuje ciepło po ognisku: przepełnione oddechami, gęste –
jeszcze jesteś tutaj. Twój samolot jeszcze czeka. Jeszcze objęć-pełne-ręce
odrzucają od siebie twardą ostrokątność przedmiotów. „Śpisz?”
(Twoje milczące pytanie – w tym momencie – przez tubę przejścia
do wnętrza samolotu.) – Nie śpię, tylko czuję
ubywanie twojej obecności – jak wyciekanie z rany
życiodajnej wilgoci – w chłód i w pustkę, w nigdzie.
To pluszcze deszcz.
Przez zamknięte powieki wciska się światło.
Ale ja i bez tego już widzę zegarek:
wzlatuje
samolot.
Aneta Kamińska
fot. Paulina Rasińska
fot. Paulina Rasińska
"czary i mary" (Warszawa 2007)
"zapisz zmiany" (Warszawa 2004)
Nazar Honczar, gdybym (Warszawa 2007)
Hałyna Tkaczuk, Ja i inne piękności (2011)
Wreszcie jest!
Aneta Kamińska, Cząstki pomarańczy. Antologia nowej poezji ukraińskiej, Narodowe Centrum Kultury-Korporacja Ha!art, Warszawa-Kraków 2011.
Aneta Kamińska, Cząstki pomarańczy. Antologia nowej poezji ukraińskiej, Narodowe Centrum Kultury-Korporacja Ha!art, Warszawa-Kraków 2011.