Justyna Radczyńska
Poemat logopedyczny - Arkadiusz Frania
Na pewno nie można zrobić zarzutu Justynie Radczyńskiej (ur. 1965), że ułatwia czytelnikom rozumienie swoich wierszy, należy bowiem do tych twórców, którzy wypracowali samoswoją, ewidentnie egoistyczną koncepcję przekazu artystycznego, stawiającą przed każdym, kto chce się do niej zbliżyć, zapory, tamy, wymagania. Choć autorka usiłuje nam wmówić absolutną czytelność swoich komunikatów („ale mówię przecież / otwartym tekstem”, s. 13), nie mam wątpliwości, że ta poezja wymaga choćby intuicyjnego rozkodowania. Liryki J. Radczyńskiej są dialogami, monologami, gestami fonicznymi, ścianami dźwięku, wybrykami akustycznymi, rozstrojeniami, powracającymi brzmieniami, dopowiedzeniami, wtrąceniami czy nawet jednym wielkim ciągiem słownym (wiersz tytułowy).
Późny, ale na pewno nie spóźniony debiutancki zbiór warszawianki Podmiana Joli Grosz został opublikowany przez Wydawnictwo Zielona Sowa jako 74 tom Biblioteki Dwumiesięcznika Literacko-Artystycznego „Studium”, co gwarantuje produkt literacki wysokiej próby estetycznej.
J. Radczyńska kultywuje doświadczenia polskiej powojennej poezji lingwistycznej po roku 1956, zamierza bowiem – by przywołać znakomitą definicję Janusza Sławińskiego odnoszącą się do twórczości Mirona Białoszewskiego, Tymoteusza Karpowicza i Zbigniewa Bieńkowskiego (J. Sławiński, Próba porządkowania doświadczeń, [w:] idem, Prace wybrane, pod redakcją Włodzimierza Boleckiego, tom V: Przypadki poezji, Kraków 2001, s. 300) – opisać „język w stanie podejrzenia”, choć inicjalny wiersz Podmiany Joli Grosz zaprzecza takiej konkluzji: „słowiara” to „wiara w słowo”. Nie możemy też wykluczyć sprytnej mistyfikacji. Poetka pragnie przedstawić język i świat współczesny jednocześnie, który Robert Tekieli nazwał tytułem swojej książki Nibytem: „Dawniej był tylko byt i niebyt, teraz jest forma pośrednia – «istnienie» w cudzysłowie” (Ja już wiem. Rozmowa z Robertem Tekieli (z udziałem Miłosza Biedrzyckiego), [w:] M. Wieczorek, BruLion. Instrukcja obsługi, Kraków 2005, s. 71). J. Radczyńska należy do pokolenia „bruLionu”, nie powinien więc nikogo dziwić przywołany tutaj kontekst rówieśniczy, wspólny obu twórcom jest bez wątpienia nerw leksykalnej partyzantki. Autorka wskazuje przecież formami „językoliza i językolizja” (s. 7) na uchwaloną jednomyślnie metodę słowotwórczą: „analiza języka” i „kolizje językowe”. Białoszewski wyznał w tekście Mówienie o pisaniu: „W przeobrażeniach słów, w łamaniach gramatyki widzę skrót rozgrywającego się dramatu. «Dramatyka»”(M. Białoszewski, Wiersze. Wybór, redakcja M. Sokołowska, Warszawa 2003, s. 7).
Obraz rzeczywistości jest wyprowadzony z kalamburów, zderzeń wyrazów, własności głosek pęczniejących w niewłaściwych sylabach. Poetka w sterylnych warunkach laboratorium semantyki odzyskuje stracone skojarzenia, przywraca potencję mowie; buszując w słowniku języka polskiego, przypisuje mu rangę pozycji dominującej wśród bestsellerów. Nakładanie się fraz, architektonika wiersza, prozodia, rozczłonkowanie, rozbicie na wersy to cechy konstytuujące model omawianej liryki: „na ciętej grani mętna / fioletowa przepaść / mogę na zawsze myśli // wyślizgną się // jak mydło z bezładnej ręki” (s. 17). Dla przykładu podajmy inne cięcia: tytuł łatwa wierność (s. 17), „w zboczeniu jest wiele / do zobaczenia” (s. 24), „tak po wieki trumny / kleją się do słów” (s. 7), „oko liczni za oko mają na innych” (s. 28), „odczytam ukradkiem by ukraść” (s. 28).
Brak zaufania do języka nie jest więc bezpodstawny. Liryk tytuł: bez opatrzyła poetka nihilistycznym mottem „jeśli brakuje tematu / to rozmawiamy o wszystkim” (s. 21), z innych miejsc możemy wyłuskać fragmenty: „złudliwe słowniki” (s. 22), „tekstowa litera truła nas znamiennie” (s. 21), „wideoklip ze słów” (s. 28), „wszystko będzie na nas / bo używaliśmy języka” (s. 29). Prawdziwość Paryża i jego materii zostaje zachwiana, gdy bohaterka uczy się francuszczyzny: „gramatyka wciąż nie pilnuje mi języka / po nocach tylko słowniki spać nie dają” (s. 37). Powyższy cytat ostrzega przed zagrożeniem, jakie niesie samotność w demonicznym świecie rękopisów i druków, ale uzmysławia, iż tak naprawdę nie my język, ale język nas używa, wykorzystuje: „zmieniam się przez słowa / [...] / staję się nazwanym / szczęśliwie nierozumnym” (s. 50).
Wielokrotnie poetka przywołuje samą czynność mówienia (trwającą lub niespełnioną) (tytuł story telling; „mówię [...] / otwartym tekstem”, s. 13; „słodka constance opowiada mi”, s. 14; „prelegent miesiąca miał nam opowiedzieć”, s. 14) czy nawet artykulacji: „czy nasze narządy mowy są od przywoływania / zjawisk istnienia do stanu chwilowej uwagi” (s. 22). Koncepcja języka obcego jest synonimem egzotyczności, zbliżenia niemal erotycznego; „nieustannie o pani myślę / w obcym języku” (s. 40) – to tyle, co „myślę słowami, więc jestem”. Poetka zauważa też zaburzenia głosu i mowy: „nie lubię monotonii pana głosu” (s. 14), „[prelegent] miał wadę wymowy”, s. 14); wtrąca momenty translacji, przekładu znaczeń: „[o herbacie] w polsce tak mówi się na earl grey” (s. 15).
Poruszająca się w gąszczu wypowiedzi, szumie informacyjnym, bohaterka, natrafia na zjawisko egzotyczne – ciszę, dlatego nieuzbrojona w narzędzia do jej odbioru mówi: „i znów zalega cisza, której reguł nie spełnię” (s. 10). Co ciekawe pustka, wywołująca zwykle konteksty wanitatywne, nie ma charakteru nicości, ale jawi się jako stan niemal nirwanicznej łagodności, spokoju, wewnętrznego, przejrzystego ładu. Chciałbym zwrócić uwagę na tekst w legnicy teraz pisze się wiersze tak:, który wydaje się być minitraktatem o milczeniu i zarazem krytyką uwiądu, zastoju najnowszej poezji polskiej. Ambiwalentny jest stosunek samej poetki do ciszy lirycznej, jakkolwiek dopuszcza ten stan skupienia wiersza, zdaje się przekonywać, że poezja to litery: „bo brak słów stał się jedynym antyciałem / na nieuchronny erotyzm języka / pilnuje go teraz niewypowiedziane, które znaczy / każde nasze milczenie ujemnością słów” (s. 27).
Można przyjąć za pewnik, że liryka znalazła się na śmietniku hipermarketów, choć jest mniej atrakcyjna niż pudła po telewizorach, uszkodzone wazony, zepsute wędliny. Ten kryzys ducha i jednocześnie apoteoza przedmiotu (nawet niszczejącego) są odpowiedzialne za czkawkę lingwistyczną, niewydolność werbalną. Muszę tu podkreślić, iż bardzo spodobał mi się pomysł antropomorfizacji materii w wierszu dźwigi nigdy nie śpią, połyskujący ironicznym cytatem z ody socrealistycznej: „[żurawie] ruszają się / wygląda to jak dostojny taniec / jakiś walc budowlany” (s. 12), co świadczy o dużym zmyśle obserwacji. (Chcę także wierzyć, iż to zabawa z konwencją.)
Motto zbioru wyjęte z poezji izraelskiej (Agi Miszol – „ponieważ wszystko co może oddala się od ziemi”, s. 5), sugeruje, iż autorka proponuje nam, na przekór wizjom kosmogenicznym, dośrodkowy kierunek spojrzenia, wgląd w siebie, introwertyczne uniwersum. Takie przypuszczenia sprawdzają się aż nadto podczas lektury.
J. Radczyńska boryka się z sobą i wizerunkami bytu, pozostawiającymi trwałe smugi w, nastawionym na totalną percepcję, umyśle podczas codziennych wypraw na obrzeża wielkomiejskiej dżungli. Każdy sygnał jątrzącej się polisemią chwili pobudza organiczną wręcz konieczność komentarza życia. Tych wszystkich „szumów, zlepów, ciągów” nie przenosi poetka wprost do literatury na wzór wulgarnego autentyzmu czy zabiegu dokumentarnego, lecz poddaje intelektualnej obróbce. J. Radczyńską zdaje się interesować nie konkretny wymiar zdarzenia, ale jego fenomen, aura psychiczna, szkielet czystej idei, i w tym znaczeniu wiersze lokują się w okolicach twórczości abstrakcyjnej, niefiguratywnej. Umiejętnie i bezczelnie przyłapuje zdarzenia, przedmioty na stawaniu się słowami. Na tych kliszach fotograficznych pozostawia tylko wybrane motywy, spięcia. Wyrazy nie idą gęsiego, w pokorze i z dyscypliną; czytając te wiersze można czuć się jak podczas jazdy rowerem drogą w kocie łby, wystające kawałki kruszywa mają nas skłonić do intelektualnej gry z mową.
W wyimku „moja ciekawość mnie przerasta / a zdarzenia tylko czekają / na rozczarowanie” (s. 11) mamy wrażenie, że spotykamy się z nudą świata, wyrażoną w sposób bardziej wyrafinowany niż to robią fachowcy od filozofii banalizmu i problemu monotonii. Jeż stał się alegorią losu, a retoryczne pytanie „może – pogłaskać jeża do krwi?” (s. 26) oznacza odwagę albo... raczej bufonadę. Tyle że nieraz J. Radczyńska zaczyna kojarzyć życie z okowami, fatalizmem, gdy pisze: „mur chiński nie może się ruszyć / z miejsca przeznaczenia // [...] // nikt nie jest naprawdę samodzielny / a my zaledwie wyglądamy” (s. 25). Nie będzie nadinterpretacją, gdy popularnemu, lecz bardzo trudnemu rodzajowi krzyżówki, tzw. „jolce”, przypiszemy sens zmagania się z przeznaczeniem czy też człowieczym trudem lepienia z bełkotu czegoś na kształt credo. Stan podmiotu, mimo że „jutro jest okazją na przyszłość” (s. 25), nie jest bynajmniej liryczny, lecz unurzany w prozacu dnia: „wystaję z kałuży / tak tu rośnie lebioda / i są gadzie wzroki. jest ogólnie / jednoręcznie i jaskrawo / grają jazz” (s. 13). Ów „jazz” to rodzaj horyzontalnej ochrony dekadenckiej, wentyl bezpieczeństwa, bo „nawet mijalność zdarzeń zasługuje na wyróżnienie” (s. 14). Mały katastrofizm prywatny, dramat uwięzienia w samoświadomości prześwituje przez utwory J. Radczyńskiej: „przechodzę w przejrzyste / lekko stracone” (s. 50). Tytuł Podmiana Joli Grosz to chyba współczesna (a może jednak nadużyć po raz kolejny słowa-wytrychu: postmodernistyczna lub ponowoczesna), wersja transformacji ludzkiej osobowości, ponowienie gestu Mickiewiczowskiego bohatera z części III Dziadów, gdy w celi więziennej Gustaw – zrozpaczony kochanek z części IV przeistacza się w Konrada – bojownika sprawy narodowej (Gustavus Obiit, Hic Natus Est Conradus).
Radykalizm poetycki J. Radczyńskiej współgra z wyraźnym tonem feministycznym, gdy np. zostaje wspomniana zabawa francuskich studentów medycyny, którzy „napastowali” Paryżan skradzionym z prosektorium penisem. Dyrektywna kobiecość emanuje z frazy o emocjonalnym zróżnicowaniu płci: „w końcu mam / to poczucie właściwości / które pozwala bez pytania / uzyskać odpowiedź” (s. 8). Demonstrowanie biologii może przepoczwarzyć się w stygmat, warunkujący każde zachowanie: „jestem tylko małą czarownicą” (s. 26). Związki partnerskie (zawsze ze znakiem zapytania) są źródłem frustracji i zamachem na niezależność, samoistność kobiety; „twoja sztuczna inteligencja / tylko czeka by mnie zgubić” (s. 16), „miejsce kobiety jest zajęte / można przeczekać na stojąco” (s. 19) – to wyzwania rzucone szowinizmowi męskiemu.
Utwory warszawskiej poetki stają się kalkami immanentnego chaosu głównie w sferze lingwistyki, nieprzystawalności znaku i desygnatu, notacjami zaburzeń sytuacji lirycznej obserwacji. Choć w hałas usiłuje bohaterka wpleść nić milczenia, udaje się jedynie odrzeć zjawiska z pozorów sensu. Demistyfikacja rodzi nieśmiałą próbę montażu nowego języka. Nieprzypadkowo autorka, kierowana chęcią zawładnięcia wyobraźni czystej, naśladuje ułomność gramatyczną dziecka, dzięki czemu wiersz nabiera fantazyjności, poezjotwórczą alogicznością: „idę do tu i do tam / nie ma ja i nie ma / padadeszczu” (s. 36). Tacy twórcy jak R. Tekieli i J. Radczyńska są ciekawi, gdyż nie ma ich wielu, nie wyobrażam sobie bowiem, by literatura polska mogła składać się z samych dzieł nastawionych na eksplorację językoznawczą.
Justyna Radczyńska, Podmiana Joli Grosz, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2005, ss. 56 (Biblioteka Dwumiesięcznika Literacko-Artystycznego „Studium” tom 74)
recenzja ukazała się w czasopiśmie Akant III/2006
Późny, ale na pewno nie spóźniony debiutancki zbiór warszawianki Podmiana Joli Grosz został opublikowany przez Wydawnictwo Zielona Sowa jako 74 tom Biblioteki Dwumiesięcznika Literacko-Artystycznego „Studium”, co gwarantuje produkt literacki wysokiej próby estetycznej.
J. Radczyńska kultywuje doświadczenia polskiej powojennej poezji lingwistycznej po roku 1956, zamierza bowiem – by przywołać znakomitą definicję Janusza Sławińskiego odnoszącą się do twórczości Mirona Białoszewskiego, Tymoteusza Karpowicza i Zbigniewa Bieńkowskiego (J. Sławiński, Próba porządkowania doświadczeń, [w:] idem, Prace wybrane, pod redakcją Włodzimierza Boleckiego, tom V: Przypadki poezji, Kraków 2001, s. 300) – opisać „język w stanie podejrzenia”, choć inicjalny wiersz Podmiany Joli Grosz zaprzecza takiej konkluzji: „słowiara” to „wiara w słowo”. Nie możemy też wykluczyć sprytnej mistyfikacji. Poetka pragnie przedstawić język i świat współczesny jednocześnie, który Robert Tekieli nazwał tytułem swojej książki Nibytem: „Dawniej był tylko byt i niebyt, teraz jest forma pośrednia – «istnienie» w cudzysłowie” (Ja już wiem. Rozmowa z Robertem Tekieli (z udziałem Miłosza Biedrzyckiego), [w:] M. Wieczorek, BruLion. Instrukcja obsługi, Kraków 2005, s. 71). J. Radczyńska należy do pokolenia „bruLionu”, nie powinien więc nikogo dziwić przywołany tutaj kontekst rówieśniczy, wspólny obu twórcom jest bez wątpienia nerw leksykalnej partyzantki. Autorka wskazuje przecież formami „językoliza i językolizja” (s. 7) na uchwaloną jednomyślnie metodę słowotwórczą: „analiza języka” i „kolizje językowe”. Białoszewski wyznał w tekście Mówienie o pisaniu: „W przeobrażeniach słów, w łamaniach gramatyki widzę skrót rozgrywającego się dramatu. «Dramatyka»”(M. Białoszewski, Wiersze. Wybór, redakcja M. Sokołowska, Warszawa 2003, s. 7).
Obraz rzeczywistości jest wyprowadzony z kalamburów, zderzeń wyrazów, własności głosek pęczniejących w niewłaściwych sylabach. Poetka w sterylnych warunkach laboratorium semantyki odzyskuje stracone skojarzenia, przywraca potencję mowie; buszując w słowniku języka polskiego, przypisuje mu rangę pozycji dominującej wśród bestsellerów. Nakładanie się fraz, architektonika wiersza, prozodia, rozczłonkowanie, rozbicie na wersy to cechy konstytuujące model omawianej liryki: „na ciętej grani mętna / fioletowa przepaść / mogę na zawsze myśli // wyślizgną się // jak mydło z bezładnej ręki” (s. 17). Dla przykładu podajmy inne cięcia: tytuł łatwa wierność (s. 17), „w zboczeniu jest wiele / do zobaczenia” (s. 24), „tak po wieki trumny / kleją się do słów” (s. 7), „oko liczni za oko mają na innych” (s. 28), „odczytam ukradkiem by ukraść” (s. 28).
Brak zaufania do języka nie jest więc bezpodstawny. Liryk tytuł: bez opatrzyła poetka nihilistycznym mottem „jeśli brakuje tematu / to rozmawiamy o wszystkim” (s. 21), z innych miejsc możemy wyłuskać fragmenty: „złudliwe słowniki” (s. 22), „tekstowa litera truła nas znamiennie” (s. 21), „wideoklip ze słów” (s. 28), „wszystko będzie na nas / bo używaliśmy języka” (s. 29). Prawdziwość Paryża i jego materii zostaje zachwiana, gdy bohaterka uczy się francuszczyzny: „gramatyka wciąż nie pilnuje mi języka / po nocach tylko słowniki spać nie dają” (s. 37). Powyższy cytat ostrzega przed zagrożeniem, jakie niesie samotność w demonicznym świecie rękopisów i druków, ale uzmysławia, iż tak naprawdę nie my język, ale język nas używa, wykorzystuje: „zmieniam się przez słowa / [...] / staję się nazwanym / szczęśliwie nierozumnym” (s. 50).
Wielokrotnie poetka przywołuje samą czynność mówienia (trwającą lub niespełnioną) (tytuł story telling; „mówię [...] / otwartym tekstem”, s. 13; „słodka constance opowiada mi”, s. 14; „prelegent miesiąca miał nam opowiedzieć”, s. 14) czy nawet artykulacji: „czy nasze narządy mowy są od przywoływania / zjawisk istnienia do stanu chwilowej uwagi” (s. 22). Koncepcja języka obcego jest synonimem egzotyczności, zbliżenia niemal erotycznego; „nieustannie o pani myślę / w obcym języku” (s. 40) – to tyle, co „myślę słowami, więc jestem”. Poetka zauważa też zaburzenia głosu i mowy: „nie lubię monotonii pana głosu” (s. 14), „[prelegent] miał wadę wymowy”, s. 14); wtrąca momenty translacji, przekładu znaczeń: „[o herbacie] w polsce tak mówi się na earl grey” (s. 15).
Poruszająca się w gąszczu wypowiedzi, szumie informacyjnym, bohaterka, natrafia na zjawisko egzotyczne – ciszę, dlatego nieuzbrojona w narzędzia do jej odbioru mówi: „i znów zalega cisza, której reguł nie spełnię” (s. 10). Co ciekawe pustka, wywołująca zwykle konteksty wanitatywne, nie ma charakteru nicości, ale jawi się jako stan niemal nirwanicznej łagodności, spokoju, wewnętrznego, przejrzystego ładu. Chciałbym zwrócić uwagę na tekst w legnicy teraz pisze się wiersze tak:, który wydaje się być minitraktatem o milczeniu i zarazem krytyką uwiądu, zastoju najnowszej poezji polskiej. Ambiwalentny jest stosunek samej poetki do ciszy lirycznej, jakkolwiek dopuszcza ten stan skupienia wiersza, zdaje się przekonywać, że poezja to litery: „bo brak słów stał się jedynym antyciałem / na nieuchronny erotyzm języka / pilnuje go teraz niewypowiedziane, które znaczy / każde nasze milczenie ujemnością słów” (s. 27).
Można przyjąć za pewnik, że liryka znalazła się na śmietniku hipermarketów, choć jest mniej atrakcyjna niż pudła po telewizorach, uszkodzone wazony, zepsute wędliny. Ten kryzys ducha i jednocześnie apoteoza przedmiotu (nawet niszczejącego) są odpowiedzialne za czkawkę lingwistyczną, niewydolność werbalną. Muszę tu podkreślić, iż bardzo spodobał mi się pomysł antropomorfizacji materii w wierszu dźwigi nigdy nie śpią, połyskujący ironicznym cytatem z ody socrealistycznej: „[żurawie] ruszają się / wygląda to jak dostojny taniec / jakiś walc budowlany” (s. 12), co świadczy o dużym zmyśle obserwacji. (Chcę także wierzyć, iż to zabawa z konwencją.)
Motto zbioru wyjęte z poezji izraelskiej (Agi Miszol – „ponieważ wszystko co może oddala się od ziemi”, s. 5), sugeruje, iż autorka proponuje nam, na przekór wizjom kosmogenicznym, dośrodkowy kierunek spojrzenia, wgląd w siebie, introwertyczne uniwersum. Takie przypuszczenia sprawdzają się aż nadto podczas lektury.
J. Radczyńska boryka się z sobą i wizerunkami bytu, pozostawiającymi trwałe smugi w, nastawionym na totalną percepcję, umyśle podczas codziennych wypraw na obrzeża wielkomiejskiej dżungli. Każdy sygnał jątrzącej się polisemią chwili pobudza organiczną wręcz konieczność komentarza życia. Tych wszystkich „szumów, zlepów, ciągów” nie przenosi poetka wprost do literatury na wzór wulgarnego autentyzmu czy zabiegu dokumentarnego, lecz poddaje intelektualnej obróbce. J. Radczyńską zdaje się interesować nie konkretny wymiar zdarzenia, ale jego fenomen, aura psychiczna, szkielet czystej idei, i w tym znaczeniu wiersze lokują się w okolicach twórczości abstrakcyjnej, niefiguratywnej. Umiejętnie i bezczelnie przyłapuje zdarzenia, przedmioty na stawaniu się słowami. Na tych kliszach fotograficznych pozostawia tylko wybrane motywy, spięcia. Wyrazy nie idą gęsiego, w pokorze i z dyscypliną; czytając te wiersze można czuć się jak podczas jazdy rowerem drogą w kocie łby, wystające kawałki kruszywa mają nas skłonić do intelektualnej gry z mową.
W wyimku „moja ciekawość mnie przerasta / a zdarzenia tylko czekają / na rozczarowanie” (s. 11) mamy wrażenie, że spotykamy się z nudą świata, wyrażoną w sposób bardziej wyrafinowany niż to robią fachowcy od filozofii banalizmu i problemu monotonii. Jeż stał się alegorią losu, a retoryczne pytanie „może – pogłaskać jeża do krwi?” (s. 26) oznacza odwagę albo... raczej bufonadę. Tyle że nieraz J. Radczyńska zaczyna kojarzyć życie z okowami, fatalizmem, gdy pisze: „mur chiński nie może się ruszyć / z miejsca przeznaczenia // [...] // nikt nie jest naprawdę samodzielny / a my zaledwie wyglądamy” (s. 25). Nie będzie nadinterpretacją, gdy popularnemu, lecz bardzo trudnemu rodzajowi krzyżówki, tzw. „jolce”, przypiszemy sens zmagania się z przeznaczeniem czy też człowieczym trudem lepienia z bełkotu czegoś na kształt credo. Stan podmiotu, mimo że „jutro jest okazją na przyszłość” (s. 25), nie jest bynajmniej liryczny, lecz unurzany w prozacu dnia: „wystaję z kałuży / tak tu rośnie lebioda / i są gadzie wzroki. jest ogólnie / jednoręcznie i jaskrawo / grają jazz” (s. 13). Ów „jazz” to rodzaj horyzontalnej ochrony dekadenckiej, wentyl bezpieczeństwa, bo „nawet mijalność zdarzeń zasługuje na wyróżnienie” (s. 14). Mały katastrofizm prywatny, dramat uwięzienia w samoświadomości prześwituje przez utwory J. Radczyńskiej: „przechodzę w przejrzyste / lekko stracone” (s. 50). Tytuł Podmiana Joli Grosz to chyba współczesna (a może jednak nadużyć po raz kolejny słowa-wytrychu: postmodernistyczna lub ponowoczesna), wersja transformacji ludzkiej osobowości, ponowienie gestu Mickiewiczowskiego bohatera z części III Dziadów, gdy w celi więziennej Gustaw – zrozpaczony kochanek z części IV przeistacza się w Konrada – bojownika sprawy narodowej (Gustavus Obiit, Hic Natus Est Conradus).
Radykalizm poetycki J. Radczyńskiej współgra z wyraźnym tonem feministycznym, gdy np. zostaje wspomniana zabawa francuskich studentów medycyny, którzy „napastowali” Paryżan skradzionym z prosektorium penisem. Dyrektywna kobiecość emanuje z frazy o emocjonalnym zróżnicowaniu płci: „w końcu mam / to poczucie właściwości / które pozwala bez pytania / uzyskać odpowiedź” (s. 8). Demonstrowanie biologii może przepoczwarzyć się w stygmat, warunkujący każde zachowanie: „jestem tylko małą czarownicą” (s. 26). Związki partnerskie (zawsze ze znakiem zapytania) są źródłem frustracji i zamachem na niezależność, samoistność kobiety; „twoja sztuczna inteligencja / tylko czeka by mnie zgubić” (s. 16), „miejsce kobiety jest zajęte / można przeczekać na stojąco” (s. 19) – to wyzwania rzucone szowinizmowi męskiemu.
Utwory warszawskiej poetki stają się kalkami immanentnego chaosu głównie w sferze lingwistyki, nieprzystawalności znaku i desygnatu, notacjami zaburzeń sytuacji lirycznej obserwacji. Choć w hałas usiłuje bohaterka wpleść nić milczenia, udaje się jedynie odrzeć zjawiska z pozorów sensu. Demistyfikacja rodzi nieśmiałą próbę montażu nowego języka. Nieprzypadkowo autorka, kierowana chęcią zawładnięcia wyobraźni czystej, naśladuje ułomność gramatyczną dziecka, dzięki czemu wiersz nabiera fantazyjności, poezjotwórczą alogicznością: „idę do tu i do tam / nie ma ja i nie ma / padadeszczu” (s. 36). Tacy twórcy jak R. Tekieli i J. Radczyńska są ciekawi, gdyż nie ma ich wielu, nie wyobrażam sobie bowiem, by literatura polska mogła składać się z samych dzieł nastawionych na eksplorację językoznawczą.
Justyna Radczyńska, Podmiana Joli Grosz, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2005, ss. 56 (Biblioteka Dwumiesięcznika Literacko-Artystycznego „Studium” tom 74)
recenzja ukazała się w czasopiśmie Akant III/2006
Justyna Radczyńska
fot.
fot.