Justyna Radczyńska
Automat nie wydaje reszty, Michał Kasprzak. Lampa 4 (13) 2005
Podmiana Joli Grosz to tytuł debiutanckiego tarniku Justyny Radczyńskiej, prowadzącej serwis poetycki www.nieszuflada.pl, znanej tam właśnie jako Jola Grosz. Może więc zamiast Podmiana... należałoby powiedzieć „Orzeł i reszka”? Albo „Rozmiana na drobne”? Wiele semantycznych wariacji narzuca się w tym miejscu, ale wszystkie one oscylują wokół wyjścia tej poezji z internetu i sugerują odmienną specyfikę obydwu form publikacji. Serwisy bowiem cechuje często dość daleko posunięty hermetyzm, środowiskowość, zdialogizowanie poetyckiego dyskursu i interaktywnaść wierszy niedostępne i nie do odczytania na ogół przez kogoś „.z zewnątrz”. Samo też podpisanie książki przez Justynę Radczyńską nasuwa refleksję o fikcjonalności internetowych bytów, które w postaci nicków można wszak mnożyć w nieskończoność.
Odnoszę jednak wrażenie, że dwie strony medalu pozostają tu nierozłączne. W książce bowiem odnajdujemy dość oczywiste tropy doświadczeń wyniesionych z nieszuflady.pl Chociażby inaugurujący tom wiersz słowiara, nawiązujący swą poetyką do postneolingwizmu, którego kolebką zdaje się być ów serwis: oset i ostateczność/ w potoku myśli/językoliza i językolizja. Chociaż Justyna Radczyńska — i chwała jej za to — nie ogranicza się do naśladownictwa i tępego temperowania języka, instrumentalnego traktowania gier słownych (w odróżnieniu od sporej części użytkowników nieszuflady). Czyni z języka poniekąd motyw przewodni swej opowieści, analizuje go, operuje, nagina i sprawdza jego przyczepność do podłoża. a swą świadomość najpełniej wyraża w wieńczącej tomik puencie: przedostaję się / w pojęciu.
Z całym jednak szacunkiem dla dojrzałości tych tekstów i z uznaniem dla warsztatu poetyckiego — nie obronią się one przed zarzutem niespójności. To przypadłość też zapewne wyniesiona z pub1ikacji internetowych. Trudno powiedzieć, że autorka nie wytworzyła własnego, charakterystycznego języka, ale po przeczytaniu książki odnoszę wrażenie, że wytworzyła ich nawet kilka a to już o kilka za dużo. Z jednej strony retoryczność tonu, jego powaga, rozparcelowanie sekwencji, między którymi trzeba dokonać sporego przeskoku znaczeniowego, dość odlegle przegrupowania sensu, co w połączeniu z plastycznością i drobiazgowością przekazu przypomina czasem metodę oniryczną: płot drzwi na zasuwkę/koński dotyk tułowia / woda przyciskajqca mnie/do piersi jak obły żarłacz. I dobrze. Zgadzam się na taką dominantę. Z drugiej strony jednak jest kilka wierszy stylizowanych na legnicki środowiskowy neoparnasizm, kilka erotyków niezbyt oryginalnie skrojonych, przypadki poezji refleksyjnej czy też banalistycznej liryki codzienności (nie czekam już po prostu / nie pamiętam na co tyle czekałam, przysłla pustka/jest uspokajająco jasna), przypadek języka kinderystycznego. Więc czyżby w niektórych miejscach fałszywka? I „Rozmiana” jednak? Myślę, że tomik zyskałby na zmniejszeniu obszerności, bo inaczej ta całość gdzieniegdzie się rozpada. Ale nie chcę kończyć złym wrażeniem, więc ostatecznie szeroki uśmiech, uścisk dłoni, i tak dalej...
Odnoszę jednak wrażenie, że dwie strony medalu pozostają tu nierozłączne. W książce bowiem odnajdujemy dość oczywiste tropy doświadczeń wyniesionych z nieszuflady.pl Chociażby inaugurujący tom wiersz słowiara, nawiązujący swą poetyką do postneolingwizmu, którego kolebką zdaje się być ów serwis: oset i ostateczność/ w potoku myśli/językoliza i językolizja. Chociaż Justyna Radczyńska — i chwała jej za to — nie ogranicza się do naśladownictwa i tępego temperowania języka, instrumentalnego traktowania gier słownych (w odróżnieniu od sporej części użytkowników nieszuflady). Czyni z języka poniekąd motyw przewodni swej opowieści, analizuje go, operuje, nagina i sprawdza jego przyczepność do podłoża. a swą świadomość najpełniej wyraża w wieńczącej tomik puencie: przedostaję się / w pojęciu.
Z całym jednak szacunkiem dla dojrzałości tych tekstów i z uznaniem dla warsztatu poetyckiego — nie obronią się one przed zarzutem niespójności. To przypadłość też zapewne wyniesiona z pub1ikacji internetowych. Trudno powiedzieć, że autorka nie wytworzyła własnego, charakterystycznego języka, ale po przeczytaniu książki odnoszę wrażenie, że wytworzyła ich nawet kilka a to już o kilka za dużo. Z jednej strony retoryczność tonu, jego powaga, rozparcelowanie sekwencji, między którymi trzeba dokonać sporego przeskoku znaczeniowego, dość odlegle przegrupowania sensu, co w połączeniu z plastycznością i drobiazgowością przekazu przypomina czasem metodę oniryczną: płot drzwi na zasuwkę/koński dotyk tułowia / woda przyciskajqca mnie/do piersi jak obły żarłacz. I dobrze. Zgadzam się na taką dominantę. Z drugiej strony jednak jest kilka wierszy stylizowanych na legnicki środowiskowy neoparnasizm, kilka erotyków niezbyt oryginalnie skrojonych, przypadki poezji refleksyjnej czy też banalistycznej liryki codzienności (nie czekam już po prostu / nie pamiętam na co tyle czekałam, przysłla pustka/jest uspokajająco jasna), przypadek języka kinderystycznego. Więc czyżby w niektórych miejscach fałszywka? I „Rozmiana” jednak? Myślę, że tomik zyskałby na zmniejszeniu obszerności, bo inaczej ta całość gdzieniegdzie się rozpada. Ale nie chcę kończyć złym wrażeniem, więc ostatecznie szeroki uśmiech, uścisk dłoni, i tak dalej...
Justyna Radczyńska
fot.
fot.