Wioletta Grzegorzewska
Arkadiusz Frania - Prognoza przeszłości
Czas kobiety odmierza zegar biologiczny. Poddana rytmowi własnego ciała emituje sygnały o nieprzypadkowej częstotliwości i długości fal, co przekłada się również na promieniowanie poetyckie. Taki truistyczny koncept przyszedł mi na myśl, gdy zapoznałem się z ostatnim zbiorem wierszy Wioletty Grzegorzewskiej (ur. 1974) Orinoko, wydanym w 2008 roku w serii „Biblioteka Tyskiej Zimy Poetyckiej”. Autorka bowiem z zadziwiającą regularnością, tj. co pięć lat, publikuje kolejne książki, a więc: "Wyobraźnia kontrolowana" (1998), "Parantele" (2003), "Orinoko" (2008).
Kiedy czytam teksty najnowsze, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że spotkamy się z nieco inną Grzegorzewską niż ta dostępna w "Wyobraźni kontrolowanej" (jeden z najważniejszych debiutów w środowisku częstochowskim w latach 90. ubiegłego wieku), z pisarką przemienioną przez życie, przez czas, przez lektury. Wioletta Grzegorzewska stała się ortodoksyjną poetką detali przeszłości, jej ocalałych w myślach drobiazgów. Zmienił się też zapis techniczny liryków; nastąpiła rezygnacja z odmiany wiersza wolnego typu różewiczowskiego na rzecz formy kolumnowej, wyjustowanej, porzucenie frazy krótkiej i oddanie się frazeologizmom zamierzonym na jeden długi oddech. Poetka wykorzystuje sposób budowy literackiej oparty na zestawianiu obrazów: równoległość, układanie nieheblowanych klocków dymiących życiem minionym: „kontury stają się za ostre” (s. 21), „Więcej krawędzi, mniej słów” (s. 24).
Konspekt pamięci jest szczegółowy, rozbudowany, z wieloma podpunktami, odnośnikami. Autorka ryje w swoim życiu, wydłubuje wiersze z czasu niczym kule z postrzelonego ciała; krótki, płaski dźwięk ołowiu uderzającego o metalową miskę to właśnie wyzwolenie tekstu, eksplozja „tego, co było” w słowach.
Jedno jest też dla mnie oczywiste, Wioletta Grzegorzewska autorka konsekwentnie i maksymalnie mitologizuje przeszłość, czego symptomy mogliśmy odebrać już podczas lektury "Paranteli", będących w dużych partiach ostrym poematem rodzinnego świata. Ten przedostatni tom zawiera wiele zalążków tematów, wątków podjętych i rozwiniętych w "Orinoko".
Nici łączące podmiot liryczny z „zagubionym” czasem okazały się drutami wrzynającymi się we wrażliwe mięso teraźniejszości, łączami obrośniętymi tkanką. Poddane selekcji „tam i wtedy” zostało pokazane w sposób zdecydowany, zjadliwy, niewyparzony, spiczasty, czemu służy naturalistyczna optyka choćby znana z Amazonek, z których pochodzi słowo tytułowe zbioru:
W internacie rytuał obcinania paznokci,
roztocza mają ucztę, kiedy dziewczynom
z filologii łuszczy się po solarium naskórek.
W kabinie prysznicowej rozkleiła się podpaska,
bordowa stróżka płynie po płytkach jak Orinoko. (s. 17)
Mała korekta: w poezji Wioletty Grzegorzewskiej nie ma czasu obecnego, są wyłącznie past-kadry. Wiersz "O śmierci" autorka kończy w następująco:
Może przejdziesz ulicę na czerwonym świetle,
napatoczysz się w miejskim szalecie na złotą bestię,
na sen, nóż w parku, na splot zdarzeń i słów. (s. 41)
Właśnie ten „splot zdarzeń i słów” to baza materiałowa poetki. Kluczem do zrozumienia jej mimetycznych skłonności jest fragment z tekstu "Przedwiośnie", gdzie konterfekt wariatki karmiącej gołębie opatrzono stemplem – credo artystycznym: Muszę zatrzymać ten widok: Pani Babel krąży alejami, / a matki z dziećmi uciekają przed nią, jak przed grypą. (s. 21).
Warsztatowo-psychologiczna biegłość Wioletty Grzegorzewskiej objawia się (potwierdza) m.in. w tym, że jesteśmy gotowi ulec prezentowanej strategii i przyjąć ją za oczywistą czy wręcz nieodzowną. Manipulacja – każda poezja to gra, ale ważne, by czytelnik nie czuł się oszukany, lecz przyjął rolę wirtualnego współuczestnika podróży artystycznej do światów nigdy nie przedstawionych, a co najwyżej zasugerowanych.
Bohaterka, wyraźnie wkomponowana w pejzaż opisywany, staje się medium, przez zmysły którego sączy się „skończone”: „Przygodna wolontariuszka nad kotłem grochówki, / w majerankowej mgle wyglądam przez okno” (s. 9). Zwróćmy najpierw uwagę na płynne przejście od mówienia o sobie „ona” do wyznania explicite, od próby zobiektywizowania do „brutalnego” odrealnienia „ja”. Tak chcę widzieć ten fragment, gdyż jest ciekawszy, niż przy czytaniu dosłownym, jeżeli jednak nawet przyjąłbym, że w wierszu mowa o dwóch różnych postaciach, to będą to dwie różnie postaci tej samej osoby; klasyczne rozdwojenie „ego” na ona-obca, ja-bliska bądź odwrotnie, na co wskazywałaby fraza: „ucieczki kończą się lądowaniem po drugiej stronie luster” (s. 21). Podmiot liryczny jawi się zatem jako nasze oko, narzędzie poznania; ma władzę autorytarną, pokazuje tylko to, co chce, i wyłącznie w sposób własny. Przeczytajmy urywki: „Siedzę na drewnianym wozie z prowiantem, / w plecakach gotują się konserwy i pomidory” (s. 12) i „Mam siedem lat i nie znam / chłodu, który czeka w sieni, w sercu tej kobiety” (s. 15). Jest jeszcze figura „tej drugiej” – kosmitki, odzwierciedlającej stan immanentnego dyskomfortu, wyobcowania (nawet rasowego), niespójności wyobrażeń ze światem. Po raz pierwszy natykamy się na nią w liryku Kosmitka z tomu Wyobraźnia kontrolowana, w Orinoko czytamy zaś o swoistej metamorfozie: „obok internatu / z niedoboru jodu zmieniłam się w kosmitkę” (s. 11). Z kolei w Dzienniku (zamieszczonym na stronie www.literackie.pl) pod datą 14 września 2007 roku Wioletta Grzegorzewska wspomniała o hinduskich kobietach, które „Spojrzały na mnie z pogardą jak na białą kosmitkę”.
Uderzyła mnie w tej liryce predylekcja do irracjonalizowania „ja”, osnuwania zadymioną szybą, mgłą, mleczną poświatą. Przedmioty opisu mają rozmyte kształty: „Pierwszy samotny wieczór na poddaszu, / niewyraźny jak biała cerkiew za oknem” (s. 22), albo są tworem imaginacji: „Wymyślona przeze mnie kochanka / jest słodka jak melodia o Aluette” (s. 23). Stylistyka marzenia sennego, iluzji zasłania być może rozczarowanie, gorycz odpamiętania, umieszczenia w czasie i przestrzeni:
w majerankowej mgle wyglądam przez okno,
jakbym chciała wyczarować na zewnątrz miasteczko
w Toskanii, a tu Kalwaria Pacławska, letnia susza. (s. 9)
Autorka pisze o czasach studenckich: „Tam byłam chiromantką, łaziłam po liniach / życia i serca jak akrobatka” (s. 18). W tekstach zatrzymuje sytuacje i ludzi, lokalizując je w płaszczyźnie baśniowej. Peryfrazy i porównania odsyłają do innego wymiaru, np. gospodyni – „Kapłanka domowych śmieci” (s. 7), pijany sąsiad – „pokurczony hobbit” (s. 8), mężczyźni – „wataha śliniących się wilków pożera / studentki w bawełnianych pidżamkach” (s. 16), kierowca tira – „Charon, który woził / nieprzytomne krowy” (s. 19).
Przyjrzyjmy się tekstowi Blue Velvet:
Żyłam w czyśćcu Tartak, w Biznes Centrum,
tam piwo pieniło się jak tutejsze morze,
barman był kulawy, otwierały się sezamy
pod stołem dla cierpiętników wszelkiej maści,
święta była przemiana kostek lodu w wodę. (s. 20)
Adres o pozorach autentyczności: „Tartak, w Biznes Centrum” zostaje zachwiany „czyśćcem”, przeniesiony w rejestry oniryczne, hiperboliczne, które wypełniają bohaterowie z klechd: „barman kulawy”, „cierpiętnicy”, a także czynności z kategorii praktyk mocy boskiej: „piwo pieniło się jak tutejsze morze”, „święta była przemiana kostek lodu w wodę”. Przeszłość staje się arkadyjską cykutą, rajem utraconym z posmakiem gorczycy.
W części utworów z "Orinoko" autorka kreśli sagę rodzinną, ale skupia uwagę zasadniczo na dwóch postaciach: babci i ojcu, należących do grupy ludzi tak scharakteryzowanej w Dzienniku (wpis z 22 stycznia 2008 roku, www.literackie.pl):
Szukam [...] bytów «nie-w pełni-ludzkich» i prawie uśmierconych a jednak żyjących (i otwartych). Szukam, znajduję i opisuję. [...] Jako byty skończone, wciąż wegetują w mojej pamięci i karmią się moim językiem. Czuję, że powoli też staję się bytem «od-żytym». Każdy konfesyjny wiersz sprawia, że mnie ubywa.
Trylogię z "Paranteli", na którą składają się liryki: "W szafie babci Stefanii", "Babcia Stefania", "Na odejście babci Stefanii", dopełnia, koronuje teraz "Wszystko o mojej babce". Tekst ten rozwija litanijną wypowiedź pojawiającą się w formie zalążkowej w "Na odejście babci Stefanii". Autorka przyznaje: „babciu wytrwała kusicielko, sina wierzbo / nawiedzająca uparcie moje myśli i wiersze” (s. 28). Z kolei do ciągu utworów z poprzedniego zbioru (Prokreator, Spóźnione dokarmianie pszczół, Wiosenne patroszenie kopca) należy dodać najnowsze obrazki-fakty z ojcem: Okonie, Malowanie z Wasylem Surikowem oraz hołd Wszystko o moim ojcu z zakończeniem-perłą: „Niech będzie przeklęty ten sinawy zimorodek, / który wygrzebał gniazdo w twoim słabym sercu” (s. 32). Utwory poświęcone tym dwóm członkom rodziny zdają się kompensować tęsknotę do życia agrarnego, toż-samości z naturą. Wioletta Grzegorzewska zaczyna liryk o babci wyrazami roślinności: „Córko pszenicy, niewolnico chytrej lebiody, / matko pięciu stron świata i trzech hektarów” (s. 28). Niemal jak pierwotny obrzęd przedstawiono patroszenie przez ojca ryb w Okoniach. Córka przypisała mężczyźnie cechy łowcy, myśliwego:
wojowniku w tatarakach z bambusową bronią,
prowadzący wojny podjazdowe z piżmakami,
które odważyły się przegryźć tętnice grążel. (s. 32)
Wiersze Wioletty Grzegorzewskiej są też dziennikiem podróżnika, nomady, duszy wędrującej. Już same tytuły zapowiadają obrazki z konkretnej przestrzeni: z miejsc zamieszkania tymczasowego, przechowalni – akademika, internatu, stancji, hotelu; porównajmy: Okno, Ryba u Franciszkanów, Lokatorki, Postój, W hotelu przy Żyznej, Nawiedzona w „Skrzacie” („Skrzat” – jeden z częstochowskich domów studenckich), Stancja w Siemianowicach. Na pewno kilka utworów należałoby przedrukować w antologii współczesnej poezji młodej emigracji: Bezsenność w Ryde, Bigos w klubach emigrantów, Forget-me-not. Gwoli biograficznej ścisłości dodam, iż twórczyni, związana niegdyś ze środowiskiem częstochowskim, wyjechała do Zjednoczonego Królestwa, do miejscowości Ryde na Wyspie Wight.
"Orinoko" upewniło mnie, że Wioletta Grzegorzewska nie bywa, lecz jest poetką. Wypracowała łatwo rozpoznawalny idiom, który oceniłbym jako kobiecą odmianę o’haryzmu wzbogaconą irracjonalnym pięknem baśni.
Wioletta Grzegorzewska, Orinoko, Teatr Mały, Tychy 2008
Szkic ukazał sie w: Opcje, nr 2 (71) czerwiec 2008
Kiedy czytam teksty najnowsze, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że spotkamy się z nieco inną Grzegorzewską niż ta dostępna w "Wyobraźni kontrolowanej" (jeden z najważniejszych debiutów w środowisku częstochowskim w latach 90. ubiegłego wieku), z pisarką przemienioną przez życie, przez czas, przez lektury. Wioletta Grzegorzewska stała się ortodoksyjną poetką detali przeszłości, jej ocalałych w myślach drobiazgów. Zmienił się też zapis techniczny liryków; nastąpiła rezygnacja z odmiany wiersza wolnego typu różewiczowskiego na rzecz formy kolumnowej, wyjustowanej, porzucenie frazy krótkiej i oddanie się frazeologizmom zamierzonym na jeden długi oddech. Poetka wykorzystuje sposób budowy literackiej oparty na zestawianiu obrazów: równoległość, układanie nieheblowanych klocków dymiących życiem minionym: „kontury stają się za ostre” (s. 21), „Więcej krawędzi, mniej słów” (s. 24).
Konspekt pamięci jest szczegółowy, rozbudowany, z wieloma podpunktami, odnośnikami. Autorka ryje w swoim życiu, wydłubuje wiersze z czasu niczym kule z postrzelonego ciała; krótki, płaski dźwięk ołowiu uderzającego o metalową miskę to właśnie wyzwolenie tekstu, eksplozja „tego, co było” w słowach.
Jedno jest też dla mnie oczywiste, Wioletta Grzegorzewska autorka konsekwentnie i maksymalnie mitologizuje przeszłość, czego symptomy mogliśmy odebrać już podczas lektury "Paranteli", będących w dużych partiach ostrym poematem rodzinnego świata. Ten przedostatni tom zawiera wiele zalążków tematów, wątków podjętych i rozwiniętych w "Orinoko".
Nici łączące podmiot liryczny z „zagubionym” czasem okazały się drutami wrzynającymi się we wrażliwe mięso teraźniejszości, łączami obrośniętymi tkanką. Poddane selekcji „tam i wtedy” zostało pokazane w sposób zdecydowany, zjadliwy, niewyparzony, spiczasty, czemu służy naturalistyczna optyka choćby znana z Amazonek, z których pochodzi słowo tytułowe zbioru:
W internacie rytuał obcinania paznokci,
roztocza mają ucztę, kiedy dziewczynom
z filologii łuszczy się po solarium naskórek.
W kabinie prysznicowej rozkleiła się podpaska,
bordowa stróżka płynie po płytkach jak Orinoko. (s. 17)
Mała korekta: w poezji Wioletty Grzegorzewskiej nie ma czasu obecnego, są wyłącznie past-kadry. Wiersz "O śmierci" autorka kończy w następująco:
Może przejdziesz ulicę na czerwonym świetle,
napatoczysz się w miejskim szalecie na złotą bestię,
na sen, nóż w parku, na splot zdarzeń i słów. (s. 41)
Właśnie ten „splot zdarzeń i słów” to baza materiałowa poetki. Kluczem do zrozumienia jej mimetycznych skłonności jest fragment z tekstu "Przedwiośnie", gdzie konterfekt wariatki karmiącej gołębie opatrzono stemplem – credo artystycznym: Muszę zatrzymać ten widok: Pani Babel krąży alejami, / a matki z dziećmi uciekają przed nią, jak przed grypą. (s. 21).
Warsztatowo-psychologiczna biegłość Wioletty Grzegorzewskiej objawia się (potwierdza) m.in. w tym, że jesteśmy gotowi ulec prezentowanej strategii i przyjąć ją za oczywistą czy wręcz nieodzowną. Manipulacja – każda poezja to gra, ale ważne, by czytelnik nie czuł się oszukany, lecz przyjął rolę wirtualnego współuczestnika podróży artystycznej do światów nigdy nie przedstawionych, a co najwyżej zasugerowanych.
Bohaterka, wyraźnie wkomponowana w pejzaż opisywany, staje się medium, przez zmysły którego sączy się „skończone”: „Przygodna wolontariuszka nad kotłem grochówki, / w majerankowej mgle wyglądam przez okno” (s. 9). Zwróćmy najpierw uwagę na płynne przejście od mówienia o sobie „ona” do wyznania explicite, od próby zobiektywizowania do „brutalnego” odrealnienia „ja”. Tak chcę widzieć ten fragment, gdyż jest ciekawszy, niż przy czytaniu dosłownym, jeżeli jednak nawet przyjąłbym, że w wierszu mowa o dwóch różnych postaciach, to będą to dwie różnie postaci tej samej osoby; klasyczne rozdwojenie „ego” na ona-obca, ja-bliska bądź odwrotnie, na co wskazywałaby fraza: „ucieczki kończą się lądowaniem po drugiej stronie luster” (s. 21). Podmiot liryczny jawi się zatem jako nasze oko, narzędzie poznania; ma władzę autorytarną, pokazuje tylko to, co chce, i wyłącznie w sposób własny. Przeczytajmy urywki: „Siedzę na drewnianym wozie z prowiantem, / w plecakach gotują się konserwy i pomidory” (s. 12) i „Mam siedem lat i nie znam / chłodu, który czeka w sieni, w sercu tej kobiety” (s. 15). Jest jeszcze figura „tej drugiej” – kosmitki, odzwierciedlającej stan immanentnego dyskomfortu, wyobcowania (nawet rasowego), niespójności wyobrażeń ze światem. Po raz pierwszy natykamy się na nią w liryku Kosmitka z tomu Wyobraźnia kontrolowana, w Orinoko czytamy zaś o swoistej metamorfozie: „obok internatu / z niedoboru jodu zmieniłam się w kosmitkę” (s. 11). Z kolei w Dzienniku (zamieszczonym na stronie www.literackie.pl) pod datą 14 września 2007 roku Wioletta Grzegorzewska wspomniała o hinduskich kobietach, które „Spojrzały na mnie z pogardą jak na białą kosmitkę”.
Uderzyła mnie w tej liryce predylekcja do irracjonalizowania „ja”, osnuwania zadymioną szybą, mgłą, mleczną poświatą. Przedmioty opisu mają rozmyte kształty: „Pierwszy samotny wieczór na poddaszu, / niewyraźny jak biała cerkiew za oknem” (s. 22), albo są tworem imaginacji: „Wymyślona przeze mnie kochanka / jest słodka jak melodia o Aluette” (s. 23). Stylistyka marzenia sennego, iluzji zasłania być może rozczarowanie, gorycz odpamiętania, umieszczenia w czasie i przestrzeni:
w majerankowej mgle wyglądam przez okno,
jakbym chciała wyczarować na zewnątrz miasteczko
w Toskanii, a tu Kalwaria Pacławska, letnia susza. (s. 9)
Autorka pisze o czasach studenckich: „Tam byłam chiromantką, łaziłam po liniach / życia i serca jak akrobatka” (s. 18). W tekstach zatrzymuje sytuacje i ludzi, lokalizując je w płaszczyźnie baśniowej. Peryfrazy i porównania odsyłają do innego wymiaru, np. gospodyni – „Kapłanka domowych śmieci” (s. 7), pijany sąsiad – „pokurczony hobbit” (s. 8), mężczyźni – „wataha śliniących się wilków pożera / studentki w bawełnianych pidżamkach” (s. 16), kierowca tira – „Charon, który woził / nieprzytomne krowy” (s. 19).
Przyjrzyjmy się tekstowi Blue Velvet:
Żyłam w czyśćcu Tartak, w Biznes Centrum,
tam piwo pieniło się jak tutejsze morze,
barman był kulawy, otwierały się sezamy
pod stołem dla cierpiętników wszelkiej maści,
święta była przemiana kostek lodu w wodę. (s. 20)
Adres o pozorach autentyczności: „Tartak, w Biznes Centrum” zostaje zachwiany „czyśćcem”, przeniesiony w rejestry oniryczne, hiperboliczne, które wypełniają bohaterowie z klechd: „barman kulawy”, „cierpiętnicy”, a także czynności z kategorii praktyk mocy boskiej: „piwo pieniło się jak tutejsze morze”, „święta była przemiana kostek lodu w wodę”. Przeszłość staje się arkadyjską cykutą, rajem utraconym z posmakiem gorczycy.
W części utworów z "Orinoko" autorka kreśli sagę rodzinną, ale skupia uwagę zasadniczo na dwóch postaciach: babci i ojcu, należących do grupy ludzi tak scharakteryzowanej w Dzienniku (wpis z 22 stycznia 2008 roku, www.literackie.pl):
Szukam [...] bytów «nie-w pełni-ludzkich» i prawie uśmierconych a jednak żyjących (i otwartych). Szukam, znajduję i opisuję. [...] Jako byty skończone, wciąż wegetują w mojej pamięci i karmią się moim językiem. Czuję, że powoli też staję się bytem «od-żytym». Każdy konfesyjny wiersz sprawia, że mnie ubywa.
Trylogię z "Paranteli", na którą składają się liryki: "W szafie babci Stefanii", "Babcia Stefania", "Na odejście babci Stefanii", dopełnia, koronuje teraz "Wszystko o mojej babce". Tekst ten rozwija litanijną wypowiedź pojawiającą się w formie zalążkowej w "Na odejście babci Stefanii". Autorka przyznaje: „babciu wytrwała kusicielko, sina wierzbo / nawiedzająca uparcie moje myśli i wiersze” (s. 28). Z kolei do ciągu utworów z poprzedniego zbioru (Prokreator, Spóźnione dokarmianie pszczół, Wiosenne patroszenie kopca) należy dodać najnowsze obrazki-fakty z ojcem: Okonie, Malowanie z Wasylem Surikowem oraz hołd Wszystko o moim ojcu z zakończeniem-perłą: „Niech będzie przeklęty ten sinawy zimorodek, / który wygrzebał gniazdo w twoim słabym sercu” (s. 32). Utwory poświęcone tym dwóm członkom rodziny zdają się kompensować tęsknotę do życia agrarnego, toż-samości z naturą. Wioletta Grzegorzewska zaczyna liryk o babci wyrazami roślinności: „Córko pszenicy, niewolnico chytrej lebiody, / matko pięciu stron świata i trzech hektarów” (s. 28). Niemal jak pierwotny obrzęd przedstawiono patroszenie przez ojca ryb w Okoniach. Córka przypisała mężczyźnie cechy łowcy, myśliwego:
wojowniku w tatarakach z bambusową bronią,
prowadzący wojny podjazdowe z piżmakami,
które odważyły się przegryźć tętnice grążel. (s. 32)
Wiersze Wioletty Grzegorzewskiej są też dziennikiem podróżnika, nomady, duszy wędrującej. Już same tytuły zapowiadają obrazki z konkretnej przestrzeni: z miejsc zamieszkania tymczasowego, przechowalni – akademika, internatu, stancji, hotelu; porównajmy: Okno, Ryba u Franciszkanów, Lokatorki, Postój, W hotelu przy Żyznej, Nawiedzona w „Skrzacie” („Skrzat” – jeden z częstochowskich domów studenckich), Stancja w Siemianowicach. Na pewno kilka utworów należałoby przedrukować w antologii współczesnej poezji młodej emigracji: Bezsenność w Ryde, Bigos w klubach emigrantów, Forget-me-not. Gwoli biograficznej ścisłości dodam, iż twórczyni, związana niegdyś ze środowiskiem częstochowskim, wyjechała do Zjednoczonego Królestwa, do miejscowości Ryde na Wyspie Wight.
"Orinoko" upewniło mnie, że Wioletta Grzegorzewska nie bywa, lecz jest poetką. Wypracowała łatwo rozpoznawalny idiom, który oceniłbym jako kobiecą odmianę o’haryzmu wzbogaconą irracjonalnym pięknem baśni.
Wioletta Grzegorzewska, Orinoko, Teatr Mały, Tychy 2008
Szkic ukazał sie w: Opcje, nr 2 (71) czerwiec 2008
Wioletta Grzegorzewska, 2012
fot. Piotr Dłubak
fot. Piotr Dłubak
Orinoko, Biblioteka Tyskiej Zimy Poetyckiej, 2008
Wyobraźnia kontrolowana, Wydawnictwo WSP, Częstochowa 1998
Parantele, Wydawnictwo Bulion, Częstochowa 2003
Inne obroty, Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie, Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza” Toronto-Rzeszów 2010, red. Edward Zyman, praca na okładce oraz rysunki z cyklu "Unnatural Death" Pola Dwurnik.
Pamięć Smieny/ Smena's Memory, wiersze przeł. Marek Kazmierski, Off-Press, Londyn 2011, oprac. graficzne Tomasz Wysota, praca na okładce Ryszard Mamis.
mój blog:
http://pamiec-smeny.blogspot.com/
Wiersze w najnowszym numerze Kofeiny, nr 06, 2011
http://issuu.com/kofeina/docs/kofeina06
W maju b.r. nakładem wydawnictwa Li-TWA, Częstochowska Biblioteczka Poetów i Prozaików ukazał się mój arkusz poetycki pt. "Ruchy Browna".
W grudniu w wydawnictwie Off_Press w Londynie ukazał się dwujęzyczny wybór wierszy "Pamięć Smieny".
Tutaj można zamawiać "Inne obroty":
http://www.polskifunduszwydawniczy.ca/sections.php?id=5
http://fraza.univ.rzeszow.pl/biblioteka_05-11.php
Wiersze w ArtPapierze
http://artpapier.com/?pid=2&cid=17&aid=2693
W Dodatku Kulturalnym nowojorskiego Nowego Dziennika ukazał się wywiad "Swąd zwęglonych piór wchodzi pod skórę", w którym rozmawiam z Edwardem Zymanem m.in. o poezji, duchach, vilanelach.
Dwa wiersze opublikowały "Zeszyty Literackie" - nr 111.
Kilka wierszy z cyklu "W tysiącu i jednym kawałku" ukazało się w 8. numerze Magazynu Artystyczno -Literackiego "Arterie"
http://pamiec-smeny.blogspot.com/
Wiersze w najnowszym numerze Kofeiny, nr 06, 2011
http://issuu.com/kofeina/docs/kofeina06
W maju b.r. nakładem wydawnictwa Li-TWA, Częstochowska Biblioteczka Poetów i Prozaików ukazał się mój arkusz poetycki pt. "Ruchy Browna".
W grudniu w wydawnictwie Off_Press w Londynie ukazał się dwujęzyczny wybór wierszy "Pamięć Smieny".
Tutaj można zamawiać "Inne obroty":
http://www.polskifunduszwydawniczy.ca/sections.php?id=5
http://fraza.univ.rzeszow.pl/biblioteka_05-11.php
Wiersze w ArtPapierze
http://artpapier.com/?pid=2&cid=17&aid=2693
W Dodatku Kulturalnym nowojorskiego Nowego Dziennika ukazał się wywiad "Swąd zwęglonych piór wchodzi pod skórę", w którym rozmawiam z Edwardem Zymanem m.in. o poezji, duchach, vilanelach.
Dwa wiersze opublikowały "Zeszyty Literackie" - nr 111.
Kilka wierszy z cyklu "W tysiącu i jednym kawałku" ukazało się w 8. numerze Magazynu Artystyczno -Literackiego "Arterie"