Aneta Kamińska
Paweł Kozioł, Instrukcja obsługi ver. 2.0
Aby ten tomik się nie rozleciał, trzeba go czytać po kolei, jak prozę. Takie wymaganie jest zresztą jawnie stawiane czytelnikowi, ponieważ w numeracji wierszy (a właściwie rozdziałów, dni, przystanków i wyjść) autorka przyjęła konwencję przypominającą raz powieść, a raz dziennik. Uporządkowanie lektury jest zaś konieczne, by zrozumieć zasady recyclingu, kasowania i tworzenia coraz to nowych wersji dokumentów tekstowych, z jakich składa się książka Anety Kamińskiej pod komputerowym tytułem zapisz zmiany. Kto więc nie zajrzał do wierszy zgrupowanych przed pierwszym przystankiem, ten nie zauważy, z jaką metodyczną złością autorka przekręca potem wypowiedzi niejakiego Markusa Steinera.
Jest co przekręcać, ponieważ markus (z małej litery, bo to postać z tekstu) dopiero uczy się polskiego, pisząc wypracowania pełne naraz błędów i koszmarnych stereotypów (kobieta idealna ma siedemnaście lat/ maksymalnie i/ jest wysoka blondynka), które sprawdza aneta (z małej litery, ponieważ itd.). Nie wiadomo, jak w takim tekstowym świecie mógł zacząć się „romans” – dość, że wyniknął, zaznaczony choćby prośbą may i touch your pullover (wbrew ortografii angielskiej „I” jest z małej litery – z tych samych, co zawsze, powodów). Lektorka przez pewien czas dopasowuje się do reguł gry narzuconych przez ucznia (koniecznie czarne / majtki przezroczyste czy z koronką może lepiej białe / albo...), lecz związek kończy brak nowych wiadomości i deklaracja wracam do / austria we wtorek (znowu z małej litery, bo nawet dla tekstowej anety austria, nie odwiedzona mimo sugestii markusa, że musisz jechać do wiedeń, jest krajem zrobionym z papieru).
Dotąd jest prosto. Potem kawałki przytoczonych wierszy pojawiają się w najmniej oczekiwanych miejscach, coraz bardziej papierowy markus nie daje wywabić się z kartki, a numeracja plącze się i zapętla (spadaj z mojego / wiersza (to / jest // 3. / n a s z / wiersz) ). Jest tak, jak lubię: nawias, konstrukcja i komplikacja. Teksty, które mówią o uczuciach nie za pomocą ogólnie przyjętych wrzasków, lecz poprzez rozkawałkowanie formy.
Ktoś doda jeszcze: to lingwizm, rozpuszczanie „ja” w tekście. Otóż nieprawda. Dykcja markusa nie została wymyślona. Język polski jako obcy rzeczywiście potrafi brzmieć w ten sposób (dowody autorka gromadzi na stronie www.wszczebrzeszynie.blog.pl). Poza tym tomik Anety Kamińskiej można potraktować jako dowód, że związek między neolingwistycznym trybem wypowiedzi a bezpodmiotową filozofią jest arbitralny. Jeśli bowiem forma jest tu znakiem, a bezpodmiotowość znaczeniem, to związek między nimi jest czysto konwencjonalny. Paru autorów przyjęło taką umowę, zresztą chwała im za to – jednak Aneta (proszę zwrócić uwagę, że to inne „a”) tej konwencji nie przyjmuje.
Jej własna konwencja jest oczywiście równie arbitralna. Okaleczenie mowy wcale nie musi nieść groźnych konsekwencji dla „ja” i „ty” lirycznego. Podobny zabieg widziałem kiedyś w tradycyjnym treściowo wierszu Katarzyny Zechtener (mam męża obcego krajowca). Tam jednak sytuacja liryczna była bardziej pastelowa (tu jest mój serce/ proszę wejść), a występki przeciw polszczyźnie nie tylko nie utrudniały porozumienia, lecz nawet pozwalały na tworzenie niemożliwych językowo piętrowych komplementów (bardzo bardzo ładniejszy). U Kamińskiej widzimy emocje dokładnie odwrotne (nie mam czas dla ciebie mam nowy chłopak/ jego/ imię/ jest/ dietmar), ale – paradoksalnie – język pozostaje równie niewinny. To oni wszystko zepsuli. Oczywiście markus bardziej.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Po przeczytaniu dostępnych recenzji (w tym i pierwszej wersji tego tekstu) autorka stwierdziła, że wszyscy komentatorzy popełniają tę samą nieścisłość. Otóż kiedy postać określana jako aneta mówi z błędami (tak, jak w ostatnim cytacie), dzieje się to w wyobraźni markusa. Czyli dochodzi jeszcze jedna warstwa zapośredniczenia. Zgodnie z wcześniejszą deklaracją mówię, że to dobrze.
[w:] Gada !zabić? Pa]n[tologia neolingwizmu, red. M. Cyranowicz i P. Kozioł, Staromiejski Dom Kultury, Warszawa 2005. (poszerzona wersja recenzji z „Lampy” 2005/1)
Jest co przekręcać, ponieważ markus (z małej litery, bo to postać z tekstu) dopiero uczy się polskiego, pisząc wypracowania pełne naraz błędów i koszmarnych stereotypów (kobieta idealna ma siedemnaście lat/ maksymalnie i/ jest wysoka blondynka), które sprawdza aneta (z małej litery, ponieważ itd.). Nie wiadomo, jak w takim tekstowym świecie mógł zacząć się „romans” – dość, że wyniknął, zaznaczony choćby prośbą may i touch your pullover (wbrew ortografii angielskiej „I” jest z małej litery – z tych samych, co zawsze, powodów). Lektorka przez pewien czas dopasowuje się do reguł gry narzuconych przez ucznia (koniecznie czarne / majtki przezroczyste czy z koronką może lepiej białe / albo...), lecz związek kończy brak nowych wiadomości i deklaracja wracam do / austria we wtorek (znowu z małej litery, bo nawet dla tekstowej anety austria, nie odwiedzona mimo sugestii markusa, że musisz jechać do wiedeń, jest krajem zrobionym z papieru).
Dotąd jest prosto. Potem kawałki przytoczonych wierszy pojawiają się w najmniej oczekiwanych miejscach, coraz bardziej papierowy markus nie daje wywabić się z kartki, a numeracja plącze się i zapętla (spadaj z mojego / wiersza (to / jest // 3. / n a s z / wiersz) ). Jest tak, jak lubię: nawias, konstrukcja i komplikacja. Teksty, które mówią o uczuciach nie za pomocą ogólnie przyjętych wrzasków, lecz poprzez rozkawałkowanie formy.
Ktoś doda jeszcze: to lingwizm, rozpuszczanie „ja” w tekście. Otóż nieprawda. Dykcja markusa nie została wymyślona. Język polski jako obcy rzeczywiście potrafi brzmieć w ten sposób (dowody autorka gromadzi na stronie www.wszczebrzeszynie.blog.pl). Poza tym tomik Anety Kamińskiej można potraktować jako dowód, że związek między neolingwistycznym trybem wypowiedzi a bezpodmiotową filozofią jest arbitralny. Jeśli bowiem forma jest tu znakiem, a bezpodmiotowość znaczeniem, to związek między nimi jest czysto konwencjonalny. Paru autorów przyjęło taką umowę, zresztą chwała im za to – jednak Aneta (proszę zwrócić uwagę, że to inne „a”) tej konwencji nie przyjmuje.
Jej własna konwencja jest oczywiście równie arbitralna. Okaleczenie mowy wcale nie musi nieść groźnych konsekwencji dla „ja” i „ty” lirycznego. Podobny zabieg widziałem kiedyś w tradycyjnym treściowo wierszu Katarzyny Zechtener (mam męża obcego krajowca). Tam jednak sytuacja liryczna była bardziej pastelowa (tu jest mój serce/ proszę wejść), a występki przeciw polszczyźnie nie tylko nie utrudniały porozumienia, lecz nawet pozwalały na tworzenie niemożliwych językowo piętrowych komplementów (bardzo bardzo ładniejszy). U Kamińskiej widzimy emocje dokładnie odwrotne (nie mam czas dla ciebie mam nowy chłopak/ jego/ imię/ jest/ dietmar), ale – paradoksalnie – język pozostaje równie niewinny. To oni wszystko zepsuli. Oczywiście markus bardziej.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Po przeczytaniu dostępnych recenzji (w tym i pierwszej wersji tego tekstu) autorka stwierdziła, że wszyscy komentatorzy popełniają tę samą nieścisłość. Otóż kiedy postać określana jako aneta mówi z błędami (tak, jak w ostatnim cytacie), dzieje się to w wyobraźni markusa. Czyli dochodzi jeszcze jedna warstwa zapośredniczenia. Zgodnie z wcześniejszą deklaracją mówię, że to dobrze.
[w:] Gada !zabić? Pa]n[tologia neolingwizmu, red. M. Cyranowicz i P. Kozioł, Staromiejski Dom Kultury, Warszawa 2005. (poszerzona wersja recenzji z „Lampy” 2005/1)
Aneta Kamińska
fot. Paulina Rasińska
fot. Paulina Rasińska
"czary i mary" (Warszawa 2007)
"zapisz zmiany" (Warszawa 2004)
Nazar Honczar, gdybym (Warszawa 2007)
Hałyna Tkaczuk, Ja i inne piękności (2011)
Wreszcie jest!
Aneta Kamińska, Cząstki pomarańczy. Antologia nowej poezji ukraińskiej, Narodowe Centrum Kultury-Korporacja Ha!art, Warszawa-Kraków 2011.
Aneta Kamińska, Cząstki pomarańczy. Antologia nowej poezji ukraińskiej, Narodowe Centrum Kultury-Korporacja Ha!art, Warszawa-Kraków 2011.