Adam Wiedemann
Tomaž Šalamun, Śmierć Franka O’Hary
Z jasnego nieba rąbie lato. Strzałki się
płaszczą. Koptowie rozdają tkanki.
Wszystko jeszcze śpi. Skrzydło szafy opadło

w dół. Skwierczy lotos. W rondlach, nie na
językach. Przeskoczyłeś drugie piętro
w różańcu? Spacer, wygramoliłeś się

z domu, znów spacer? Ty owinąłeś w fioletowe
wstążki papieża? Myszki poszły na start.
Sąsiedzi się odwracają. W szarej ścianie jest pięć

wentylatorów. Jak burzy uzdrowicielsko. Wpada
szklana kuleczka w ostrzeżenie. Nikt jeszcze nie odkręcił
kranów. Ktoś idzie po schodach.

Habit zostawił na łóżku.
Ktoś myśli, czy się nie poskarżyć. Sęki
podnoszą się. Zdeptane narody używają

zasłon. Pluska morze. I gdy się
ręka zmieni, obróci się o dziewięćdziesiąt
stopni. Kiedy wyskoczyliśmy na zewnątrz,

maquis już zabrało. Iva stwierdziła:
Jamnicki. Przypomniałem sobie: nony,
pianina, trzy siostry i brata. Moje

uniformy, które śmierdziały końmi.
Obydwaj z Ostim jesteśmy z dobrego domu. Także
koledzy z klasy ubierają się w skóry swoich dzieci.

Oczy miewają mętne generacje. Idziesz
brzegiem i tu czy tam nadeptujesz
małego nieżywego wieloryba. Skóra mu

pękła. Nikt inny nie wie. Ptaszki ją
teraz dziobią. Brad Gooch narysował
kropkę tam, gdzie cię nakryli palcem.
Adam Wiedemann
fot. Zbigniew Bielawka








Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie