Jarosław M. Gruzla
 << 1   2   3   4   5  6  >>
Rozmowy z Castel Gandolfo
a wcześniej po prostu był pełen życia. Późniejsze problemy zdrowotne narastały wraz z komplikacjami pooperacyjnymi.
Nikogo ważnego nigdy nie skazano, a świat poznał fasadę, która była tak krucha, że papież nie mógł zrozumieć, jak świat polityki może na to patrzeć i nic. Wówczas do papieża doszła informacja, iż Ali Agca nie jest prawicowym ekstremistą tylko lewicowym i że był inspirowany przez komunistyczną klikę przywódców państw, ówczesnych żandarmów świata. Chodziło o Ericha Honekera, Breżniewa, przywódców, a było ich wielu, ChRL oraz szefów różnych narodowych organizacji komunistycznych i anarchistycznych w Europie Zachodniej. Kiedy o tym się dowiedział, to jak grom z jasnego nieba spadła na niego druga informacja, że to ten sam układ, który doprowadził do śmierci Jana Pawła I, jego poprzednika.
Układy międzynarodowe nie lubią pustki, a wypełnione są walką o wpływy. Watykan w tym układzie jest państwem i słabym, i cokolwiek zaprzeszłym. Zawsze więc znajdą się siły, które będą dowodziły prawdy, że Watykan się skończył. Przywódcy Wschodu i Zachodu pokazali wówczas Polakowi żółtą kartkę za to, iż w ogóle zgodził się na wybór. Włosi, Francuzi i Holendrzy z konklawe nic nie mogli zrobić, bo układ w Kościele Katolickim to nie układ na arenie międzynarodowej.
Polacy w tym układzie robili za woziwody, ale robili sporo. Kiedy doszło do zmian, Jan Paweł II uważnie patrzył na postawę polskich polityków i wybierał zawsze prostą drogę rozmów i w ogóle kontaktów. W odrodzonym państwie polskim nie widać było właściwie nic nadzwyczajnie patriotycznego, ani nic zwyczajnie polskiego. Było poprawnie, ale zawsze jakoś sztucznie.
W rozmowie w cztery oczy Lech Wałęsa pokazał na otoczenie i papież zrozumiał, że to jest klatka, tak jak i u niego. Rozmowa była miła, ale układna. Tematów ważnych dla Polski nie poruszono. Potem tylko na siebie patrzyli tak jakby zza szyby i robili swoje.
Sam zamach był straszny, ale straszniejsza była prawda, że to siły, które sterują na konflikt, w którym w Polsce wyznaczono rolę ofiary za grzechy przeszłości. I każdy Polak by się zdziwił, ale nie Jan Paweł II. Słuchał tego, co ustalono na śledztwie, które znowu było bezwzględne, a papież ani drgnął. Ci, którzy byli mocodawcami na średnim poziomie, nawet nigdy nie wypłynęli. Płotki w pokazowym procesie opowiadały bzdura za bzdurą. Głowa była wolna od zamartwiania się jakimś tam Polakiem. I dalej ryła swój chodnik pod Polską i Kościołem.
Pierwszą postacią tego zamachu był Erich Honeker. Człowiek tak bezwzględny, że kiedy opowiadano, co nakazał swoim narzędziom Zła, to trzeba byłoby się zastanowić czy to jest człowiek zdrowy psychicznie. Po prostu maszyna, zimna gra ludzkim życiem i kalkulacje, co to da. NRD nie zamierzało na tym poprzestać, a Polska łasiła się do tego zboczonego komunisty, bo kobiety były dla niego jak rzeczy. W PRL-u nie dyskutowano o tym, co można by uzyskać dzięki śmierci papieża-Polaka, tylko kalkulowano, jak na sukces zareaguje ZSRR i jakie będą z tego korzyści dla PZPR. Kiedy prezydentem został Aleksander Kwaśniewski papież nigdy już więcej nie chciał spotykać się z władzami polskimi. Ten człowiek, jako młody działacz PZPR stał za planem zwabienia papieża do Polski, by tam dokonać samosądu służb specjalnych na osamotnionym i pozbawionym władzy papieżu, bo wcześniej trzeba by go było zdyskredytować czymś z przeszłości, a był kiedyś atrakcyjnym mężczyzną, aktorem, literatem i sportowcem.
Machinacje Honekera dotyczyły spraw i prestiżowych, czyli jak taki Polak mógł być wyniesiony do takiej godności, i spraw życia papieża, bo żeby zginął to mało, chodziło, żeby inni zobaczyli, jak ginie i jest słaby. Kiedy papież odzyskiwał siły Honeker ponoć szalał i żądał, żeby go odłączyć od respiratora i zamordować pod kroplówką, wszczykując cokolwiek toksycznego, by umarł. Te relacje poznano dzięki podsłuchowi służb francuskich, ale i tak było to na pewno bardzo mało, bo możliwości ten diabeł polityki miał zbyt dużo, jak na takiego karalucha, jakim był.
Druga persona i bliska, i nie taka odległa, jak inne to Breżniew, który pałał nienawiścią do Polaków, jeszcze w wojsku o czym zaświadczał w swej książce, a kiedy był już stary, chciał pożyć jeszcze dłużej, a papież – żeby umarł młodo. Breżniew uatrakcyjnił całe to przedstawienie cyrkowe, opowieściami takimi, że te miało się wrażenie, iż ten przywódca ma hopla. Dowodził on, że Polak to pożal się nieboże i trzeba by oddziału kozaków, żeby go nauczyć czym jest mężczyzna, bo kozak to i w mordę da, i zgwałci kobietę na wojnie, i wypije skrzynkę wódki – i nic. A Polak się przejmuje niepotrzebnie i niepotrzebnie żyje – lepiej żeby umarł. Wróżył, że jakby go zabito na audiencji z dziećmi, to jaki byłby tego efekt medialny, gdyby krew siknęła na dziecko, to wówczas wszyscy mieliby do niego odrazę i byłby nikim po wsze czasy. Taki człowiek to nie człowiek, mówił wówczas papież i robił swoje. A śledczy i gwardziści prowadzili bezwzględne śledztwo i wówczas dobrali się do
 << 1   2   3   4   5  6  >>
Jarosław M. Gruzla
fot.


Wersety o Nieograniczoności, Kraków 2010
Smak teraz, Elbląg 2003
Kolej transsyberyjska, Świdnica 1998






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie