Barbara Klicka
1 2
>> Zobacz (cz. I)
Jechała do Poznania. To przecież nic trudnego wsiąść w pociąg relacji Warszawa Centralna – Poznań. Wszystkie strzałki w tym miejscu prowadzą do jakiejś relacji i nie ma ich w sumie tak dużo. Na końcu każdej strzałki, prędzej czy później, znajdzie się wagon z przedziałami, po sześć miejsc każdy. I można usiąść przy oknie, albo iść do Warsu na jajecznicę, którą we wszystkich pociągach, na każdej trasie, podaje zawsze ten sam pan w tym samym ubraniu. I jajecznica w Warsie, na każdej trasie podawana w tych samych talerzach, smakuje zawsze tak samo i się wtedy już wie, że podróż, że czas się w niej schować, że najwyżej walizkę ukradną lub portfel i że nic strasznego stać się nie może. Można zająć miejsce w metalowej kapsule, w której świat na zewnątrz zmienia się szybciej niż ludzie wewnątrz i można oglądać żółte pola rzepaku myśląc przy tym, że to jednak trochę kiczowate, cały ten widok zza okna. To nic trudnego wsiąść do pociągu, bo głos spod sufitu ciągle kieruje stróżki objuczonych to tu to tam.
A ona nie wsiadła. Była w toalecie, zwyczajnie, jak przed podróżą. Kible w pociągach zupełnie uniemożliwiają osiągnięcie pozycji na Małysza, a te na lądzie jeszcze nie. Więc poszła do toalety. Miała ze sobą walizkę, torebkę zawieszoną tak, żeby było widać do niej wejście i wszystkie potencjalne wyjścia. Uiściła złotówkę, urwała kawałek papieru, wciągnęła walizkę za sobą do kabiny i wyglądało na to, że wszystko skończy się dobrze. I mogła przecież nie umyć rąk. Przy wejściach do pociągu nie ma przecież inspektorów Sanepidu i nikt by nie zauważył. Nie jechała przecież na kolonie, jak się ma dwadzieścia sześć lat to już nie jeździ się na kolonie, a tylko tam się wypełniało tabelę osobistej czystości (po jednym punkcie za każde umycie rąk po wyjściu z toalety, po dwa punkty za wieczorną kąpiel, trzy za słanie łóżka co rano, poranna kąpiel niepunktowana, no, bo już naprawdę bez przesady), nie miała nic do stracenia. Mogła sobie zrobić dzień niehigienicznego dziecka. Ale nie. Podeszła do umywalki. Mydło pachniało dworcem jak cały dworzec, który też pachniał dworcem. I myła ręce, szorowała jak chirurg, bo nigdy nie wiadomo, jakimi ścieżkami chadza gronkowiec, albo jakaś inna franca. I mogła nie patrzeć w górę. Nie była w kościele - co jak co, ale kible na dworcach raczej rzadko przypominają kościoły, więc nie ma czego tam szukać nad umywalką. Ale ona spojrzała. A nad umywalką było napisane niebieskim mazakiem: NO POPATRZ NA SIEBIE. I wcale nie było lustra.
Zobacz, jaka jest teraz potargana.
Jestem.
*
Poszedł na mecz. Czasem chodził, bo jego dawni koledzy myśleli wtedy, że nie jest ich dawnym kolegą. Wcale się nie bał, bo miał dwa metry wzrostu, chociaż raczej ich nie używał do niczego złego. Był najwyższym człowiekiem na aplikacji sędziowskiej, wiedział dlaczego będą o nim mówić: wysoki sądzie. Jego dawni koledzy mówili o nim wysoki sądzie jak tylko wydało się, że idzie na prawo. Więc raczej przestał z nimi chodzić na mecze. Ale też nie całkiem. Bo tym razem poszedł, wziął do plecaka piwo, wziął plecak. I wcale się nie bał, nawet policjantów, bo nie takie rzeczy oni z kumplami przeszli i miał dwa metry wzrostu. Naprzód głos z góry, z głośników, zanucił piosenkę. I można się było rozpłynąć, roztopić w piwnych oddechach. Jak jego tata miał imieniny to też wszyscy śpiewali piosenki. Kiedyś się tego bał, ale szybko urósł, dostał dwóch metrów wzrostu i musiał przestać. A u taty na imieninach śpiewało się nawet głośniej niż na meczach, więc właściwie był u siebie i miał dwa metry wzrostu. Jego dawni koledzy mieli zapasowy szalik z Polską, na białym tle czerwone litery, specjalnie dla niego. On nigdy nie lubił szalików. Jego pierwsza dziewczyna zrobiła dla niego jeden przy pomocy szydełka i kiedy go nie nosił mówiła, że jej nie kocha i musiał ją godzinami przekonywać, że co szalik ma do serca, chyba, że frędzle, że już następnym razem nie zapomni, że nie wiedział, że tak jej na tym zależy. I w końcu przez ten szalik musieli się rozstać, bo jak jej dwunasty raz powiedział, że nie wiedział jak jej na tym zależy to nie uwierzyła ani na chwilę i stanęło na tym, że jednak jej nie kocha. Więc nie lubił szalików. Ale dziś zrobił wyjątek, bo mu było głupio, że tak dawno temu była ta dziewczyna, a on nie chce jak normalny człowiek kibicować Polsce z szalikiem. Podniósł ręce do góry i śpiewał, tak jak jego dawni koledzy obok i tak jak dawni koledzy taty na imieninach, tylko trochę inaczej, bo słowa były inne trochę. I mógł nie przechodzić do sektora w którym nie było jego dawnych kolegów, w którym byli sami trzynastolatkowie. Zapomniał, że trzynastka zawsze przynosi pecha i że nie ważne czy to prawda, bo jak się to wie to i tak to prawda. A trzynastolatkowie śpiewali wraz z nim i on śpiewał z trzynastolatkami i zapach piwa zrobił się jakby bardziej naokoło. I kiedy oni zaczęli krzyczeć to on też zaczął krzyczeć: „Ru-cha-liśmy wa-sze matki! Ru-cha-liśmy wa-sze
1 2
>>
A ona nie wsiadła. Była w toalecie, zwyczajnie, jak przed podróżą. Kible w pociągach zupełnie uniemożliwiają osiągnięcie pozycji na Małysza, a te na lądzie jeszcze nie. Więc poszła do toalety. Miała ze sobą walizkę, torebkę zawieszoną tak, żeby było widać do niej wejście i wszystkie potencjalne wyjścia. Uiściła złotówkę, urwała kawałek papieru, wciągnęła walizkę za sobą do kabiny i wyglądało na to, że wszystko skończy się dobrze. I mogła przecież nie umyć rąk. Przy wejściach do pociągu nie ma przecież inspektorów Sanepidu i nikt by nie zauważył. Nie jechała przecież na kolonie, jak się ma dwadzieścia sześć lat to już nie jeździ się na kolonie, a tylko tam się wypełniało tabelę osobistej czystości (po jednym punkcie za każde umycie rąk po wyjściu z toalety, po dwa punkty za wieczorną kąpiel, trzy za słanie łóżka co rano, poranna kąpiel niepunktowana, no, bo już naprawdę bez przesady), nie miała nic do stracenia. Mogła sobie zrobić dzień niehigienicznego dziecka. Ale nie. Podeszła do umywalki. Mydło pachniało dworcem jak cały dworzec, który też pachniał dworcem. I myła ręce, szorowała jak chirurg, bo nigdy nie wiadomo, jakimi ścieżkami chadza gronkowiec, albo jakaś inna franca. I mogła nie patrzeć w górę. Nie była w kościele - co jak co, ale kible na dworcach raczej rzadko przypominają kościoły, więc nie ma czego tam szukać nad umywalką. Ale ona spojrzała. A nad umywalką było napisane niebieskim mazakiem: NO POPATRZ NA SIEBIE. I wcale nie było lustra.
Zobacz, jaka jest teraz potargana.
Jestem.
*
Poszedł na mecz. Czasem chodził, bo jego dawni koledzy myśleli wtedy, że nie jest ich dawnym kolegą. Wcale się nie bał, bo miał dwa metry wzrostu, chociaż raczej ich nie używał do niczego złego. Był najwyższym człowiekiem na aplikacji sędziowskiej, wiedział dlaczego będą o nim mówić: wysoki sądzie. Jego dawni koledzy mówili o nim wysoki sądzie jak tylko wydało się, że idzie na prawo. Więc raczej przestał z nimi chodzić na mecze. Ale też nie całkiem. Bo tym razem poszedł, wziął do plecaka piwo, wziął plecak. I wcale się nie bał, nawet policjantów, bo nie takie rzeczy oni z kumplami przeszli i miał dwa metry wzrostu. Naprzód głos z góry, z głośników, zanucił piosenkę. I można się było rozpłynąć, roztopić w piwnych oddechach. Jak jego tata miał imieniny to też wszyscy śpiewali piosenki. Kiedyś się tego bał, ale szybko urósł, dostał dwóch metrów wzrostu i musiał przestać. A u taty na imieninach śpiewało się nawet głośniej niż na meczach, więc właściwie był u siebie i miał dwa metry wzrostu. Jego dawni koledzy mieli zapasowy szalik z Polską, na białym tle czerwone litery, specjalnie dla niego. On nigdy nie lubił szalików. Jego pierwsza dziewczyna zrobiła dla niego jeden przy pomocy szydełka i kiedy go nie nosił mówiła, że jej nie kocha i musiał ją godzinami przekonywać, że co szalik ma do serca, chyba, że frędzle, że już następnym razem nie zapomni, że nie wiedział, że tak jej na tym zależy. I w końcu przez ten szalik musieli się rozstać, bo jak jej dwunasty raz powiedział, że nie wiedział jak jej na tym zależy to nie uwierzyła ani na chwilę i stanęło na tym, że jednak jej nie kocha. Więc nie lubił szalików. Ale dziś zrobił wyjątek, bo mu było głupio, że tak dawno temu była ta dziewczyna, a on nie chce jak normalny człowiek kibicować Polsce z szalikiem. Podniósł ręce do góry i śpiewał, tak jak jego dawni koledzy obok i tak jak dawni koledzy taty na imieninach, tylko trochę inaczej, bo słowa były inne trochę. I mógł nie przechodzić do sektora w którym nie było jego dawnych kolegów, w którym byli sami trzynastolatkowie. Zapomniał, że trzynastka zawsze przynosi pecha i że nie ważne czy to prawda, bo jak się to wie to i tak to prawda. A trzynastolatkowie śpiewali wraz z nim i on śpiewał z trzynastolatkami i zapach piwa zrobił się jakby bardziej naokoło. I kiedy oni zaczęli krzyczeć to on też zaczął krzyczeć: „Ru-cha-liśmy wa-sze matki! Ru-cha-liśmy wa-sze
Barbara Klicka
fot. Dominika Dzikowska
fot. Dominika Dzikowska
projekt: Agnieszka Sitko
projekt: Piotr Zdanowicz