Barbara Klicka
 1  2  >>
Ciał (cz. II)
4

Kładłyśmy się w jednym łóżku. Między jej lewą łydką a moim kolanem morze kanapy, stepy kanapy, pustynia i dżungla kanapy. Hodowla roztoczy na zielonej narzucie. Widziałam kiedyś, pewnie z milion razy powiększonego, takiego roztoczaka w gazecie. Ma wielkie zęby i wygląda jakby tylko czekał aż ewolucja pozwoli mu nas zjeść. Ewolucja postępuje o miliony lat szybciej, kiedy między nami ta cisza, te roztocza wczepione w kanapę.
Widziałam przez okno kawałek świata, którego nie było widać. Przez mgłę. Ludzie z tego samego piętra zamieniają się w słowa dopiero kiedy zjadą na parter. Przy takiej widoczności trudniej mi było zmyślać historie o przechodniach i chętnie wymyślałam jakieś kłamstewka o bogu. Bóg przecież od zawsze wiedział, że będę miała ochotę zmyślać na jego temat, więc niech teraz wyplącze z brody tą obrażoną minę.
Bóg ma wielkie oczy i widział wszystkie roztocza na kanapie między nami. Kiedy tak leżałyśmy. Moje kolano pół metra od jej lewej łydki. Bóg chciał – na pewno, na pewno – żeby roztocza urosły i odgryzły mi język za to, że nie umiałam go używać w stosunku do niej. Albo żebym rozkruszyła się jak piętka chleba, żeby ktoś mógł mnie strzepnąć z narzuty za okno.
Prawie zawsze śniły mi się oczy koloru lodu z ziarnkami kawy rozsypanymi naokoło źrenic i loki sztywne jakby z zaschniętej na wierzchu waty cukrowej. W nocy wyciągałam rękę w stronę ściany, żeby sprawdzić czy ona jeszcze ma ciało, czy tylko ja tu jestem ciałem do kwadratu, do sześcianu, do potęg o nigdy niekończących się wykładnikach.

5

Matka Klary pracowała na noce. Czasem tylko nie. Kiedy spałyśmy u niej, nie spałyśmy w ogóle. Wielka Płyta wydała nam na świat tabuny towarzyszy tych nocnych podróży. Karol ( dwa piętra niżej) wdrapywał się nad siebie z piwem, Morrisonem i wszystkimi samobójczymi monologami. Zdejmował bluzkę i przepasany fartuszkiem smażył nam kiełbaski na smalcu. Mówił do mnie „moja Pam” i od czasu do czasu wyważał drzwi na dach, żeby pochodzić po gzymsach. Podcinał nam włosy, ukradkiem głaskał po szyjach, gadał na zmianę o śmierci i o dzieciach, które spłodzi. Piotrek (blok naprzeciwko) opowiadał kawały o ludziach, którzy zmieniali się w kibel - tak bardzo chciało im się pić. Był wysoki i jego ślina opadała na ziemię wyjątkowo długo. Miał w domu psa i małą siłownię. Dla zabawy rzucał w ludzi kawałkami cegieł z rusztowania na którym pracował sześć dni w tygodniu. Ale niedziele miał wolne i jeździł do babci. Wkładał nam język do ust tłumacząc, że szuka landrynków. Rusek (trzy bloki za blokiem Piotrka) miał na policzku brązową mapę Europy z dwoma czy trzema włoskami kiełkującymi w okolicy rumuńskich Karpat. Jego siostra też miała taką. Jego matka też miała taką. Jego ojca nikt nie widział. Podejrzewałyśmy Gorbaczowa, tylko, że jakoś bokiem albo do góry nogami. Wiecznie czytał „Buszującego w zbożu” i handlował wszystkim co zdobył podczas ostatniej wyprawy na Centralny. Mieliśmy u niego zniżki. Przemka (dwa bloki w lewo) wlokły za sobą gotyckie smoki albo rusałki, które notorycznie wywoływał ze ścian na imprezach. Na kołnierzyku skórzanej kurtki jego starszy brat wydrapał żyletką „NO FUTURE”. Nosił ze sobą małą, kauczukową piłeczkę. Twierdził, że to świat i boleśnie obijał nim chodniki. Z rzeczywistością bywał związany jedynie za pomocą pośredników. Godzinami czekał na trzepaku aż Rusek wróci z Warszawy.
- Nienawidzę czekać. – Kauczukowy świat od ściany śmietnika do rąk i od rąk do ściany. – Nienawidzę czekać. Poczekajcie tu ze mną. Przecież jest zimno i nie wiadomo, kiedy on wróci. I z czym. – Od śmietnika do rąk i od rąk do ściany.
- Daj spokój. – Klara kupiła dziś paczkę cukierków i miała zamiar ukryć je w sobie wszystkie, żeby język Piotrka długo szukał ulubionego, migdałowego smaku. – Nie rób z siebie pojeba. Przyjedzie to będzie. Chodź do mnie. Karol ma robić kolacje.
-Nie mogę. Przecież on może wrócić w każdej chwili. Poza tym nie jestem świnia – zniszczył bym ci mieszkanie swoim światem.

6

- Ty szmato! Ty dziwo niemyta! – Warszawski, bardzo przyśpieszony autobus linii E-2. Przystanek co pięć przystanków i nie ma gdzie uciekać. Ona wygląda jak nie bardzo reprezentacyjna sekretarka nie za dobrze prosperującej firmy. Ale czysta i ma obcięte paznokcie. Buty na wyjątkowo płaskim obcasie. – Ty suko! Ty wyleniała pizdo! – Znalazła mnie wzrokiem z drugiego końca autobusu. Wyłuskała mnie spośród wszystkich wracających do domów twarzy. – Ty kurwo! Ty wywłoko! Szmato!
- Pani mnie chyba z kimś myli. – Oni mnie zawsze z kimś mylą. – Nigdy pani nie widziałam.
- Ja cię widziałam, zdziro pierdolona. To wystarczy.
Cofam się. Kierowca ma obowiązek. Inni nie mają, ale kierowca nad wszystkim tu panuje. On ruszył, on może zatrzymać. On może wszystko – wystarczy gest ręki. Na pewno jednym z tych świecących przycisków uruchamia, od czasu do czasu, zapadnie pod wydzierającymi się
 1  2  >>
Barbara Klicka
fot. Dominika Dzikowska


projekt: Agnieszka Sitko
projekt: Piotr Zdanowicz






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie