Marcin Zegadło
NA ZGLISZCZACH ŚPIĄCYCH CIAŁ, Anna Wiech, artpapier 1 grudnia (23) 95/2007
NA ZGLISZCZACH ŚPIĄCYCH CIAŁ
Nie wiem, gdzie się zaczyna ta historia. Nie wiem, dokąd prowadzi. „Opowiedz tę historię tak, by ktoś ocalał” – zostało nakazane bohaterowi „Nawyków ciał śpiących” Marcina Zegadły. Ocalał ktoś. Tyle, że był już kimś zupełnie innym.
Drugi tomik poetycki Zegadły to książka o powstawaniu nowego na zgliszczach. O odrodzeniu po tym, jak już nie było czego ocalać. O lęku przed utratą i przemijaniem. O świadomości przemijalności.
Zaczyna się niepozornie. Wydawałoby się – zwyczajnie. Zaczyna się od „secesji”. Od podróży. Wakacyjnej („ta podróż nie potrwa długo”), nieudanej („nigdy więcej w ten syf z taką ilością bagaży”). Już w pierwszym tekście Zegadło zapowiada katastrofę. Bo nie o nieudane wakacje chodzi, nie o podróż, nawet nie o czas, ale o tę dwójkę, która już zaczyna przetwarzać się w pojedynkę. O zerwane pakty i umowy:
„bo przecież wciąż nie o czas chodzi lecz o ciebie i o mnie
tym razem w innym wariancie innej astronomii jednak nadal
pod tym samym niebem – zerwanym jak pakt o nieagresji.”
( „secesje”, s. 5)
Tak zaczyna się sen opowiadany przez Zegadłę. Zerwany pakt o nieagresji oznacza przecież wojnę. Zerwane niebo – burzę. Sen stający się koszmarem. Z martwymi dziewczynkami. Z lukrowanymi trumienkami.
Będziemy budzeni. Trzykrotnie. Nawyki – wyuczone, nabyte i nieświadome, zostaną nam odebrane. Nadane będą nowe przyzwyczajenia. Pierwsze przebudzenie. Jest chwilowe. To takie ocknięcie się. Powolne dostrzeganie rodzącego się koszmaru. Kiełkującej katastrofy.
Zaczyna się też dwugłos. W tekście zaznaczany kursywą. Te utarczki słowne. Szept, który przekształci się w krzyk. I już wiadomo, że nie można go uniknąć. „Las przychodzi do okien” i już nawet wejście do rzeki niczego nie zmieni. Niczego nie zmyje, nie zawróci czasu, już teraz:
„nic się nie stanie. nikt nie
zacznie się starzeć. nic się nie urodzi. ten
sen jest rozpędzonym kołem. ta sama pełnia
wiesza pajęczyny ciężkie jak martwe zwierzęta.”
(„obroty. pierwsze budzenie”, s. 6)
Zapachy i światło, skwar lata, „taka chemia lepkich temperatur”. Wakacje, które się skończą. Wraz z nimi kończy się błogostan, taki jak ten z wiersza „tarchomin. koniec wakacji”. Następuje powrót do rzeczywistości, bo „kończy się sezon i można zaczynać / żmudne ekshumacje pod osłoną odnawianych unii” („wybiegi”, s. 12). Tyle, że okazuje się, że owe unie, pakty o nieagresji są nieodnawialne. To tylko przedmioty łączą jeszcze tę dwójkę. One mają najlepszą pamięć. Tylko niepotrzebne przedmioty. Co więcej, pojawia się alternatywa:
„ocalić cokolwiek żeby można było odejść i żyć obok rzeczy
Z przeszczepem pamięci lub zostać i dłubać w ziemi w nadziei
że istnieje jakiś inny poziom: niby pod powierzchnią miasta
kołysze się ogród. Można wracać na przełaj zacierając ślady.”
(wybiegi, s. 12)
Bohater tej książki wie, że należy odejść, by ocalić cokolwiek. Pamięć przecież selekcjonuje. Można więc pozostawić jedynie to, co piękne. Można również utracić wszystko to, co piękne było. Można uwierzyć, że to, co łączy – było powodem podziału. Bolącym znakiem. Nagle okazuje się, że „ten chłopczyk” uwierzył w nieistniejące, w „popękane widma”, nagle okazuje się, że „najmocniej jednak łączą (…) ciepłe stemple blizn”. Zegadło ukazuje, jak bardzo przerażająca i porażająca jest świadomość utraty. Nagle okazuje się, że to, co wisi – utonęło. Ten sen jest prawdą. Z tego koszmaru nie można się wybudzić, trzeba z niego uciec, bo „wiszące tonie / na przekór: budzi się i go nie ma, zasypia i jest. // więcej nie będzie. chociaż miało być. jeszcze.”
Wydaje się, że owe „jeszcze”, ta złudna nadzieja, jest najbardziej przerażająca. Tak jak chwila świadomości, że coś się wypaliło, zgniło, zapleśniało. Dlatego „trudno przywyknąć więc / brodzi się w płytkich basenach sypialni. zresztą tak niewiele / ostatnio mówi się o utracie a przecież gubi się nawyki”.
I wciąż o nawyki chodzi. Bohaterowi Zgadły, „temu chłopczykowi”, zostaje uświadomiona przemijalność. Jej widoczne znaki, takie jak starzenie się, ale też te dużo szybciej zauważalne, choćby rosnące paznokcie, wypadanie rzęs. Przemijalność naznacza właściwie cały świat „tego chłopczyka”. Rzeka wciąż powraca (nomen omen) w wierszach Zegadły, paradoksalnie jest chyba symbolem stałości. Paradoksalnie, bo rzeka przemija wciąż – czyli stale. „(…) można wejść / do rzeki i nic się nie stanie. nikt nie / zacznie się starzeć (…)”. Motyw rzeki będzie pojawiał się dość często. Rzeka będzie zarówno tym, co łączy, jak i tym, co dzieli tych dwoje. Bo nie zapominajmy, że ta historia, w której ktoś miał ocaleć, tak naprawdę jest historią rozpadu i scalania z pozostałych resztek czegoś nowego. Odbudowywania na zgliszczach śpiących ciał.
Nastaje więc drugie budzenie. Bohater wie już, że „jeżeli rozpaść się to teraz i na inne światy”. Po to rozpaść, by budować. Już w innym języku, wśród innych „świętych drobiazgów”. Nareszcie nastaje jakiekolwiek teraz i potem – nowego, spokojniejszego, pewniejszego:
„(…) kolejny początek jeszcze
nie wymyślonego – potem. śpisz. Spod twoich powiek.
za moment wydostaną się motyle.”
(„znikający punkt. Zasypiamy”, s. 26)
„Ten chłopczyk” gubi nawyki, być może stara się zapomnieć, lecz sen powraca, męczy. Bohater wciąż będzie sięgał pamięcią wstecz, ale z taką samą siłą będzie wybiegał w przyszłość.
Drugie budzenie jest jak walka o pozostanie na obranej drodze. Bitwa o to, by nie stracić celu z oczu:
„(…) sen który wraca i niszczy
coraz trudniej do końca nie przestawać wierzyć
w jasne korytarze światła w wilgotnych dzielnicach.
ostateczna wersja kolejności zdarzeń: wcześniej
umierało teraz się urodzi trzeba zrobić miejsce
i czekać w ciemności drzwi i okna dokładnie
na długo zatrzasnąć”
(„południe. zapowiedź ofensywy”, s. 31)
„Zrobić miejsce i czekać w ciemności” – oto nowy nawyk bohatera tych wierszy. Czekanie i zaklinanie rzeczywistości, bo bohater wie doskonale, że „nic nie zmienia nas tak / jak konieczność. nie ma wyjątków // ponieważ nie ma reguł (…)” („wiatr. trzy nieprzespane noce”, s.34).
Nastaje trzecie budzenie. Jest niczym skrystalizowane pragnienie, „jest częścią wytrawnej całości”. Dość niesamowicie kończy się ta historia. Ci, którzy ocaleli, o ile ocaleli, będą zabrani ostatnim zeppelinem. Nastaną „migotania”, najpiękniejszy happy end, moment, gdy bohater pogodzi się ze sobą, chwila, gdy „ten chłopczyk” dojrzeje(?), dorośnie, choć chyba nie do końca chce…
Tym sposobem można było skończyć opowiadanie historii o nawykach. Streścić jakąś prostą historię miłości, rozpadu, powrotu, aż wreszcie odnalezienia siebie i budowania nowego. Proste byłoby to bardzo i zużyte. Gdyby nie forma, opakowanie, piękna wstążka, dzięki której wszystko to przestaje być banalne. Wstążeczką tą język tych wierszy. Ciekawie Zegadło buduje znaczenia. Konotacje, spięcia, jakie powstają na granicy znaczeń słów.
I nie zgodzę się z Jakubem Winiarskim, który ongiś napisał, że „wiersze niemalże przezroczyste znaczeniowo” mozolnie tworzy poeta. Te zabawy językowe nie są znaczeniowo przezroczyste, te wiersze to nie powierzchnia, nie naskórek, ale dość gruba tkanka melancholii.
Marcin Zegadło: „nawyki ciał śpiących”. Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2006 [tom 82. Biblioteki „Studium
Nie wiem, gdzie się zaczyna ta historia. Nie wiem, dokąd prowadzi. „Opowiedz tę historię tak, by ktoś ocalał” – zostało nakazane bohaterowi „Nawyków ciał śpiących” Marcina Zegadły. Ocalał ktoś. Tyle, że był już kimś zupełnie innym.
Drugi tomik poetycki Zegadły to książka o powstawaniu nowego na zgliszczach. O odrodzeniu po tym, jak już nie było czego ocalać. O lęku przed utratą i przemijaniem. O świadomości przemijalności.
Zaczyna się niepozornie. Wydawałoby się – zwyczajnie. Zaczyna się od „secesji”. Od podróży. Wakacyjnej („ta podróż nie potrwa długo”), nieudanej („nigdy więcej w ten syf z taką ilością bagaży”). Już w pierwszym tekście Zegadło zapowiada katastrofę. Bo nie o nieudane wakacje chodzi, nie o podróż, nawet nie o czas, ale o tę dwójkę, która już zaczyna przetwarzać się w pojedynkę. O zerwane pakty i umowy:
„bo przecież wciąż nie o czas chodzi lecz o ciebie i o mnie
tym razem w innym wariancie innej astronomii jednak nadal
pod tym samym niebem – zerwanym jak pakt o nieagresji.”
( „secesje”, s. 5)
Tak zaczyna się sen opowiadany przez Zegadłę. Zerwany pakt o nieagresji oznacza przecież wojnę. Zerwane niebo – burzę. Sen stający się koszmarem. Z martwymi dziewczynkami. Z lukrowanymi trumienkami.
Będziemy budzeni. Trzykrotnie. Nawyki – wyuczone, nabyte i nieświadome, zostaną nam odebrane. Nadane będą nowe przyzwyczajenia. Pierwsze przebudzenie. Jest chwilowe. To takie ocknięcie się. Powolne dostrzeganie rodzącego się koszmaru. Kiełkującej katastrofy.
Zaczyna się też dwugłos. W tekście zaznaczany kursywą. Te utarczki słowne. Szept, który przekształci się w krzyk. I już wiadomo, że nie można go uniknąć. „Las przychodzi do okien” i już nawet wejście do rzeki niczego nie zmieni. Niczego nie zmyje, nie zawróci czasu, już teraz:
„nic się nie stanie. nikt nie
zacznie się starzeć. nic się nie urodzi. ten
sen jest rozpędzonym kołem. ta sama pełnia
wiesza pajęczyny ciężkie jak martwe zwierzęta.”
(„obroty. pierwsze budzenie”, s. 6)
Zapachy i światło, skwar lata, „taka chemia lepkich temperatur”. Wakacje, które się skończą. Wraz z nimi kończy się błogostan, taki jak ten z wiersza „tarchomin. koniec wakacji”. Następuje powrót do rzeczywistości, bo „kończy się sezon i można zaczynać / żmudne ekshumacje pod osłoną odnawianych unii” („wybiegi”, s. 12). Tyle, że okazuje się, że owe unie, pakty o nieagresji są nieodnawialne. To tylko przedmioty łączą jeszcze tę dwójkę. One mają najlepszą pamięć. Tylko niepotrzebne przedmioty. Co więcej, pojawia się alternatywa:
„ocalić cokolwiek żeby można było odejść i żyć obok rzeczy
Z przeszczepem pamięci lub zostać i dłubać w ziemi w nadziei
że istnieje jakiś inny poziom: niby pod powierzchnią miasta
kołysze się ogród. Można wracać na przełaj zacierając ślady.”
(wybiegi, s. 12)
Bohater tej książki wie, że należy odejść, by ocalić cokolwiek. Pamięć przecież selekcjonuje. Można więc pozostawić jedynie to, co piękne. Można również utracić wszystko to, co piękne było. Można uwierzyć, że to, co łączy – było powodem podziału. Bolącym znakiem. Nagle okazuje się, że „ten chłopczyk” uwierzył w nieistniejące, w „popękane widma”, nagle okazuje się, że „najmocniej jednak łączą (…) ciepłe stemple blizn”. Zegadło ukazuje, jak bardzo przerażająca i porażająca jest świadomość utraty. Nagle okazuje się, że to, co wisi – utonęło. Ten sen jest prawdą. Z tego koszmaru nie można się wybudzić, trzeba z niego uciec, bo „wiszące tonie / na przekór: budzi się i go nie ma, zasypia i jest. // więcej nie będzie. chociaż miało być. jeszcze.”
Wydaje się, że owe „jeszcze”, ta złudna nadzieja, jest najbardziej przerażająca. Tak jak chwila świadomości, że coś się wypaliło, zgniło, zapleśniało. Dlatego „trudno przywyknąć więc / brodzi się w płytkich basenach sypialni. zresztą tak niewiele / ostatnio mówi się o utracie a przecież gubi się nawyki”.
I wciąż o nawyki chodzi. Bohaterowi Zgadły, „temu chłopczykowi”, zostaje uświadomiona przemijalność. Jej widoczne znaki, takie jak starzenie się, ale też te dużo szybciej zauważalne, choćby rosnące paznokcie, wypadanie rzęs. Przemijalność naznacza właściwie cały świat „tego chłopczyka”. Rzeka wciąż powraca (nomen omen) w wierszach Zegadły, paradoksalnie jest chyba symbolem stałości. Paradoksalnie, bo rzeka przemija wciąż – czyli stale. „(…) można wejść / do rzeki i nic się nie stanie. nikt nie / zacznie się starzeć (…)”. Motyw rzeki będzie pojawiał się dość często. Rzeka będzie zarówno tym, co łączy, jak i tym, co dzieli tych dwoje. Bo nie zapominajmy, że ta historia, w której ktoś miał ocaleć, tak naprawdę jest historią rozpadu i scalania z pozostałych resztek czegoś nowego. Odbudowywania na zgliszczach śpiących ciał.
Nastaje więc drugie budzenie. Bohater wie już, że „jeżeli rozpaść się to teraz i na inne światy”. Po to rozpaść, by budować. Już w innym języku, wśród innych „świętych drobiazgów”. Nareszcie nastaje jakiekolwiek teraz i potem – nowego, spokojniejszego, pewniejszego:
„(…) kolejny początek jeszcze
nie wymyślonego – potem. śpisz. Spod twoich powiek.
za moment wydostaną się motyle.”
(„znikający punkt. Zasypiamy”, s. 26)
„Ten chłopczyk” gubi nawyki, być może stara się zapomnieć, lecz sen powraca, męczy. Bohater wciąż będzie sięgał pamięcią wstecz, ale z taką samą siłą będzie wybiegał w przyszłość.
Drugie budzenie jest jak walka o pozostanie na obranej drodze. Bitwa o to, by nie stracić celu z oczu:
„(…) sen który wraca i niszczy
coraz trudniej do końca nie przestawać wierzyć
w jasne korytarze światła w wilgotnych dzielnicach.
ostateczna wersja kolejności zdarzeń: wcześniej
umierało teraz się urodzi trzeba zrobić miejsce
i czekać w ciemności drzwi i okna dokładnie
na długo zatrzasnąć”
(„południe. zapowiedź ofensywy”, s. 31)
„Zrobić miejsce i czekać w ciemności” – oto nowy nawyk bohatera tych wierszy. Czekanie i zaklinanie rzeczywistości, bo bohater wie doskonale, że „nic nie zmienia nas tak / jak konieczność. nie ma wyjątków // ponieważ nie ma reguł (…)” („wiatr. trzy nieprzespane noce”, s.34).
Nastaje trzecie budzenie. Jest niczym skrystalizowane pragnienie, „jest częścią wytrawnej całości”. Dość niesamowicie kończy się ta historia. Ci, którzy ocaleli, o ile ocaleli, będą zabrani ostatnim zeppelinem. Nastaną „migotania”, najpiękniejszy happy end, moment, gdy bohater pogodzi się ze sobą, chwila, gdy „ten chłopczyk” dojrzeje(?), dorośnie, choć chyba nie do końca chce…
Tym sposobem można było skończyć opowiadanie historii o nawykach. Streścić jakąś prostą historię miłości, rozpadu, powrotu, aż wreszcie odnalezienia siebie i budowania nowego. Proste byłoby to bardzo i zużyte. Gdyby nie forma, opakowanie, piękna wstążka, dzięki której wszystko to przestaje być banalne. Wstążeczką tą język tych wierszy. Ciekawie Zegadło buduje znaczenia. Konotacje, spięcia, jakie powstają na granicy znaczeń słów.
I nie zgodzę się z Jakubem Winiarskim, który ongiś napisał, że „wiersze niemalże przezroczyste znaczeniowo” mozolnie tworzy poeta. Te zabawy językowe nie są znaczeniowo przezroczyste, te wiersze to nie powierzchnia, nie naskórek, ale dość gruba tkanka melancholii.
Marcin Zegadło: „nawyki ciał śpiących”. Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2006 [tom 82. Biblioteki „Studium
marcin zegadło
fot. z archiwum autora
fot. z archiwum autora
Monotonne rewolucje,
Stowarzyszenie Literackie
im.K.K. Baczyńskiego, Łódź 2003
nawyki ciał śpiących,
Zielona Sowa, Kraków 2006
Światło powrotne, Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2010
Cały w słońcu, SPP Odział w Łodzi, Biblioteka Arterii, Łódź 2014
Hermann Brunner i jego rzeźnia, Wydawnictwo Forma, Szczecin 2015
moje wiersze:
w HELIKOPTERZE (7-8/2014)'
w Odrze (11/2014)
w listopadzie 2014 nakładem SPP Oddział w Łodzi, Biblioteka Arterii ukazał się mój czwarty zbiór wierszy - "Cały w słońcu"
moja proza:
w CHIMERZE nr 7-8/2014 (17)
w CHIMERZE nr 12/01/2014-2015 (20/21)
w HELIKOPTERZE 2/2105
w AKCENCIE 2/2015 (140)
spotkania autorskie:
Częstochowa -
18 lutego 2015 r.
godz. 18.00
Ośrodek Promocji Kultury
Gaude Mater
ul. Dąbrowskiego 1
Łódź -
26 lutego 2015 r.,
godz. 19.00
Dom Literatury w Łodzi
ul. Roosevelta 17
Warszawa -
8 października 2015 r.
godz.18.00
Muzeum Literatury
Rynek Starego Miasta 20
w HELIKOPTERZE (7-8/2014)'
w Odrze (11/2014)
w listopadzie 2014 nakładem SPP Oddział w Łodzi, Biblioteka Arterii ukazał się mój czwarty zbiór wierszy - "Cały w słońcu"
moja proza:
w CHIMERZE nr 7-8/2014 (17)
w CHIMERZE nr 12/01/2014-2015 (20/21)
w HELIKOPTERZE 2/2105
w AKCENCIE 2/2015 (140)
spotkania autorskie:
Częstochowa -
18 lutego 2015 r.
godz. 18.00
Ośrodek Promocji Kultury
Gaude Mater
ul. Dąbrowskiego 1
Łódź -
26 lutego 2015 r.,
godz. 19.00
Dom Literatury w Łodzi
ul. Roosevelta 17
Warszawa -
8 października 2015 r.
godz.18.00
Muzeum Literatury
Rynek Starego Miasta 20