Wojciech Brzoska
Karol Maliszewski: "SPOWIEDŹ JUDASZA"

Jeżeli ktoś traktuje literaturę w sposób dosłowny, zapominając o tym, że w swej istocie jest heterokosmosem udającym tak zwany świat, to będzie chciał po lekturze tych wierszy wytoczyć autorowi proces. A już szczególnie będzie skłonna do takiego gestu osoba głęboko wierząca, dla której język rytuału jawi się jako źródłowy i święty. I wyda się takiej osobie, że Wojciech Brzoska zrobił sobie pośmiewisko z tego języka, że poszargał coś i rzucił na pastwę bez żadnej głębszej myśli, tylko dla igraszki. Bo gdybyż za tą procedurą artystyczną stała chęć polemiki, zamysł ideowej dyskusji z katolicyzmem polskim, to jeszcze byłoby do wybaczenia, do pojęcia i do podjęcia rzeczowej rozmowy – pomyśli dalej osoba, o którą tu wciąż zahaczam, jako że wydaje się reprezentatywna dla wielomilionowej wspólnoty. Bardzo dużo osób tym kraju wierzy, chodzi do kościoła i poważnie traktuje swoje relacje z Bogiem. Gdyby taki tomik ukazał się w islamskim kręgu kulturowym, a autor dla swych przebiegłych figli wykorzystał wersety z Koranu, prawdopodobnie polałaby się krew, zaś popiół po spalonych kukłach Brzoski rozwiewałby pustynny wiatr.

Ale dość tego wstępu. Miał tylko uzmysłowić fakt, że dokonano tu operacji na żywej i drażliwej materii. Mowa o operacji językowej, która jest jednocześnie operacją światopoglądową. W tym sensie tomik jest poruszający – porusza czułą strunę narodową, wchodzi w uświęconą koleinę i drwi sobie z niej, z otoczki jej towarzyszącej, z patosu pozbawionego podstaw, z językowych skrzepów, które zbanalizowały się do tego stopnia, że trudno podejrzewać, żeby jeszcze stała za nimi żarliwość. Może więc książeczka Brzoski jest rozprawą ze sztuczną i zautomatyzowaną duchowością, z jej odmianą letnią, rytualną, odklepywaną dla świętego (czy na pewno on święty?) spokoju. Szukam gorączkowo uzasadnienia dla dokonywanych tu operacji językowych, dla tych – i to będzie wersja wspomnianego na wstępie osobnika – bluźnierstw. Nie chciałbym postrzegać zmyślności i biegłości poety w perspektywie tylko stylistycznej, nie chciałbym po raz kolejny tej jego sprawności wybijać na pierwszy plan. Marzy mi się przestrzeń dyskusji, może nawet prowokacji, marzy mi się w efekcie odpowiedź z drugiej strony, o ile – rzecz jasna – ta druga strona nie zasłoni się świętym bełkotem.

Głos bohatera zbioru jest głosem kogoś, kto utracił wiarę i stracił kontakt z pewnym typem języka. Traktując formuły owego języka jako martwe, próbuje je ożywić, wrzucając w nowe konteksty, wciągając do gier wypracowujących nowe znaczenia. Stąd podczas lektury powstaje wrażenie obcowania z parodią, ze zgrywą. Do pierwszego wrażenia, że ma się tu do czynienia ze zgrywą z religii, a raczej z idiomów spreparowanych na jej użytek, dołącza się przekonanie, że zgrywa obejmuje również poezję, pewne jej nurty i nawyki. Nie zapominajmy, że tomik otwiera motto, z którego płynie nauka, że Chrystus miałby dzisiaj większe uznanie, gdyby był luzakiem i lubił od czasu do czasu palnąć jakiś dowcip. I tak Świetlicki zainspirował Brzoskę, który zaczął rozmyślać nad tym, czy współcześnie możliwy jest rubaszny wiersz religijny i czy obie kategorie, tzn. przeżycie religijne i humor, przypadkiem się nie znoszą. Co z tego wyszło, możemy sobie przeczytać, pamiętając jednak o dystansie, o tym, że dzieło wyszło spod pióra agnostyka, który w dzieciństwie, owszem, na pielgrzymkach bywał i w domu babci święte obrazy oglądał, ale to było dawno i nieprawda.

Pytanie zasadnicze, wokół którego kręcą się wątki i obrazy – a przede wszystkim świetnie podpatrzone i poetycko zainscenizowane frazeologizmy – brzmi: co da się wycisnąć z języka religijnych formułek, co da się wycisnąć z języka w kwestii wiary i niewiary, jak można go jeszcze wykorzystać w wierszu i przeciwko czemu obrócić? Owo „obracanie języka” przynosi dość zaskakujące efekty. Przede wszystkim okazuje się również zamachem na pewnego typu poetyckość. W tym świetle widać, że na przykład spora cześć twórczości przywoływanego tutaj Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego opiera się na idiomie religijnym czy quasi-religijnym, co Brzoska również podchwycił i sparodiował. Jego obsesyjnie powtarzające się ironiczne, albo już raczej błazeńskie, „panie” jest świadomym echem Tkaczyszynowego, poważnego przecież i melancholijnego, „Panie, już jesień, a ja nie mam domu”.

Co więc stało się „przez Judasza”? Co stało się w religii i co miało stać się w tej poezji? Wypełniła się figura zdrady. Niejaki Judasz z całą świadomością podjął się roli, która do odegrania spektaklu była po prostu niezbędna. (Bohater Brzoski też wie, w co gra). Dzięki Judaszowi stało się możliwe inne spojrzenie na kult i charyzmę. Nie mówię, że Judasz zakpił sobie z Mistrza i stworzył tym samym archetyp podjętej tu postawy, zastanawiam się tylko, czy nie można by interpretować spojrzenia Judasza jako symbolu nadświadomości, rozsądku, trzeźwości, przebiegłości, krytycyzmu? I byłaby to perspektywa nie tak odległa od tej wykreowanej przez Brzoskę. Mniejsza już o więzienne realia i o zaglądanie do celi „przez judasza”, chociaż to też pozostaje w tle znaczeń niektórych utworów. Bardziej interesująca jest perspektywa wyjścia z rozmodlonego tłumu, perspektywa zdrady ufności, dzieciństwa i tradycji. Bohater wyraźnie wspomina, że po latach wraca do religii, lecz po to tylko, by przypatrzeć się jej językowi i wykorzystać go do celów literackich. Być może jest tak, że od momentu uwierzenia w literaturę, przestajemy wierzyć w jakąkolwiek inną religię. A więc wiarygodny powrót Judasza nie jest raczej możliwy, a jego modlitwy już zawsze będą brzmieć dwuznacznie. Tak zresztą brzmią rzekome modlitwy Brzoski. Wymieniany setki razy „pan” jest w nich bytem sytuacyjnym i okazjonalnym, niczego wspólnego z absolutem nie mając. Z domu takiego „pana” bardzo łatwo się wyprowadzić, by ze spokojem sumienia i kieszeni wprowadzić się do dowolnego domu obok.

Najbardziej przejmującym wierszem zbioru wydał mi się liryk pt. „modlitwa z okien”. Nie potrafię wyjaśnić zagadki jego dodatkowego dla mnie znaczenia i tego, jak oparł się falom otaczającej go piramidalnej kpiny. Jest nieskończenie poważny i głęboki. Może dlatego że ujawnia się w nim tęsknota za sensem i uzasadnieniem, może dlatego że głód transcendencji zaskoczył tu samego poetę i znalazł własny, dziwnie trafny język. Być może nie powinienem go cytować, gdyż wprawi czytelnika oczekującego zabawy w zakłopotanie, ale przez to właśnie cytuję go tym bardziej.

modlitwa z okien

wprowadziliśmy się do domu pana naprzeciw szpitala,
albowiem pan uzdrowić nas chciał.
lecz zamiast tego, rano i wieczorem
podglądamy chorych, którzy wyglądają z okien
całkiem na nas.

i wiem, że dziewczyna, która z uśmiechem mnie wita
od paru dni żegna się z tym światem.
a ja jej macham, cokolwiek to znaczy.
i wszystko znika
równolegle z nami.

dziś ujrzałem pana w oknie naprzeciwko.
w tym samym oknie, gdzie dziewczyna mieszka.



Karol Maliszewski


Wojciech Brzoska: „przez judasza”. Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „Portret”, Olsztyn 2008.

Recenzja ukazała się w artPapierze
Wojciech Brzoska
fot. Magda AnoPsy


"Niebo nad Sosnowcem" (Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2001) http://www.merlin.... http://www.megalop...
"Sacro casco"("Mamiko", Nowa Ruda 2006) http://www.mamiko....
"przez judasza" (Portret,Olsztyn 2008) http://portret.org...
"Drugi koniec wszystkiego", Instytut Mikołowski, marzec 2010. Projekt okładki Agnieszka Sitko http://www.dobraks...
"W każdym momencie, na przyjście i odejście" + CD Brzoska i Gawroński "Slońce,lupa i mrówki" (WBPiCAK Poznań, 2015)


http://www.facebook.com/brzoskaigawronski




Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie