Aneta Kamińska
 << 1
2 3
>> ty będziesz tłumaczyć poezję ukraińską
przecież w antykwariacie, gdzie też nikt nigdy nie widział słownika ukraińskiego, ale który cudem, po prostu cudem wyłonił się zza regału z książkami przy okazji wielkich porządków. Krótko potem wyszedł też słownik Iwczenki, nie ten oczekiwany, wyczerpujący, co najmniej czterotomowy (no, dobrze, chociaż dwu-), ale już coś dało się zrobić, praca stała się trochę łatwiejsza. Mimo to i tak jest jasne, że jeszcze długo najlepszymi słownikami muszą mi być Andrij i Marianna.
przecież pisze się krwią
Czy dobra tłumaczka ma tyle wątpliwości, tyle problemów, tyle pytań bez odpowiedzi? I to nie tylko dotyczących przekładania z języka na język, polski i ukraiński są jednak tak podobne, że wiele gier, wiele pomysłów da się w miarę dobrze oddać. To nie jest ten największy kłopot, i to nawet nie ta moja nieznajomość ukraińskiego, tylko – przekładanie z kultury na kulturę, z literatury na literaturę, z przyzwyczajeń czytelniczych na inne przyzwyczajenia. Co robić z aluzjami i cytatami, których w Polsce nikt nie zrozumie, a które na Ukrainie są ogólnie zrozumiałe? Nie przejmować się, zastąpić polskim odpowiednikiem, zrezygnować z wiersza? Nie, nawet nie to mnie rozkłada na łopatki. Najgorsze są rymy, rytm i rymy – coś (jeszcze?) integralnie związanego z poezją ukraińską (nawet ja to rozumiem, rozumiem i czuję), a już zupełnie obcego poezji polskiej, coś, czego (ambitny) polski czytelnik nie przełknie. I co w takiej sytuacji ma zrobić dobra tłumaczka? A tłumaczka, która jest jednocześnie poetką (awangardową) i czytelniczką poezji? Będę tłumaczyć tylko wiersze wolne, powtarzałam stanowczo na początku, przerażona i osaczona sonetami, sylabotonikami i – o, Boże! – stopami (no, nie! tego już za dużo! to środki dawno wymarłe!), tylko wiersze wolne, poetów żyjących i żywych. No, dobrze, ale co z autorami, którzy mi się podobają, a którzy pilnują rytmu i rymów? Co z Iwanem Andrusiakiem, z Marianną Kijanowską, Marjaną Sawką, z większością wierszy Oksany Zabużko? Najpierw wyszukiwałam w ich książkach tylko wiersze wolne, ale – dziwna rzecz – bardzo często były one zupełnie inne niż te regularne, jakby inny poeta je napisał, często brakowało w nich tego czegoś, co mnie właśnie do nich przywiodło. Dlaczego wy tak piszecie?, pytam w desperacji. W poezji trzeba czuć bicie serca, słyszysz ten rytm? przecież pisze się krwią, tłumaczy mi Marianna. Nie w Polsce, nie w Polsce.
ciepło zimno
[Wycinam tu fragment, przytaczający rozmowę z Oksaną Zabużko –AK]
Do tego te dziwne, rzadkie słowa, co zrobić np. z „przetainą” – słowem, które wprawdzie istnieje, ale wyszukiwarki notują tylko dwie strony, gdzie zostało ono użyte, strony o lodzie. Zresztą, sen z powiek spędzają mi słowa, wydawałoby się o wiele łatwiejsze do przetłumaczenia, na przykład „wid’mak”, który jest słowem kluczowym u Oksany Zabużko, a który nie może być już „wiedźminem” po serii Sapkowskiego, a inne słowo nie istnieje. I biję się z myślami, co zrobić z tym całym magicznym zapleczem, i tłumaczę sobie, kto to jest czarownica, kto to wiedźma, czarodziej i czarownik, i wiem, o co Oksanie Zabużko chodziło, i boli mnie, że odpowiednie słowo nie istnieje, i znikąd ratunku, bo nikomu nie ufam, tylko własnej intuicji, i nawet czytanie przekładu „Badań terenowych” nie pomaga, bo mam inną intuicję. I dobrze, i cieszę się, że jest trudno, że boli, bo gdyby było łatwo, to pewnie bym nie tłumaczyła. A tak noszę w sobie długo wiersze i przekłady, czytam i czytam, poprawiam i poprawiam, przyglądam się podejrzliwie wszystkim słowom, czy to te odpowiednie, czy nie odstają. I jest to niezwykłe doświadczenie, bo wiersze Oksany Zabużko są mi bliskie, chciałabym, żeby były moje (gdybym inaczej pisała), i są trochę moje, i troszczę się o nie bardziej niż o własne i czuję się za nie bardzo odpowiedzialna, żałując tylko, że mam tak mało dla nich czasu.
błękitne gołębie
Podobnie było z Iwanem Andrusiakiem, którego wiersze dostałam do przetłumaczenia dla „Studium”, a które – jak mi napisano – są właściwie nieprzetłumaczalne i koniecznie trzeba je przełożyć tak, jak są: z rymami i rytmem. Po takim wstępie pewnie bym się w ogóle nie podjęła tego zadania, gdyby nie fakt, że pierwszym wierszem w zestawie było „Zamawianie z gołębiami”, wiersz, po którym wiedziałam już, że Andrusiak jest moim autorem i „Zamawianie” musi być moim wierszem. I rzeczywiście, trzeba je było napisać od nowa, zagrać na innych dźwiękach, na innych skojarzeniach. I te słowa, których obecności w ogóle nie mogłam wytropić w języku polskim, np. „potercza” (podobno istnieje, ale nikt go nie zna). I żal, że mój język nie radzi sobie tak pięknie z połączeniem błękitu z gołębiami. Ale ta frajda, kiedy zaczyna się już coś wyłaniać, wiersz inny, bo inny być musi, bo już jest trochę mój, chociaż jeszcze Iwana – tego nie da się porównać z żadnym
 << 1
2 3
>>
przecież pisze się krwią
Czy dobra tłumaczka ma tyle wątpliwości, tyle problemów, tyle pytań bez odpowiedzi? I to nie tylko dotyczących przekładania z języka na język, polski i ukraiński są jednak tak podobne, że wiele gier, wiele pomysłów da się w miarę dobrze oddać. To nie jest ten największy kłopot, i to nawet nie ta moja nieznajomość ukraińskiego, tylko – przekładanie z kultury na kulturę, z literatury na literaturę, z przyzwyczajeń czytelniczych na inne przyzwyczajenia. Co robić z aluzjami i cytatami, których w Polsce nikt nie zrozumie, a które na Ukrainie są ogólnie zrozumiałe? Nie przejmować się, zastąpić polskim odpowiednikiem, zrezygnować z wiersza? Nie, nawet nie to mnie rozkłada na łopatki. Najgorsze są rymy, rytm i rymy – coś (jeszcze?) integralnie związanego z poezją ukraińską (nawet ja to rozumiem, rozumiem i czuję), a już zupełnie obcego poezji polskiej, coś, czego (ambitny) polski czytelnik nie przełknie. I co w takiej sytuacji ma zrobić dobra tłumaczka? A tłumaczka, która jest jednocześnie poetką (awangardową) i czytelniczką poezji? Będę tłumaczyć tylko wiersze wolne, powtarzałam stanowczo na początku, przerażona i osaczona sonetami, sylabotonikami i – o, Boże! – stopami (no, nie! tego już za dużo! to środki dawno wymarłe!), tylko wiersze wolne, poetów żyjących i żywych. No, dobrze, ale co z autorami, którzy mi się podobają, a którzy pilnują rytmu i rymów? Co z Iwanem Andrusiakiem, z Marianną Kijanowską, Marjaną Sawką, z większością wierszy Oksany Zabużko? Najpierw wyszukiwałam w ich książkach tylko wiersze wolne, ale – dziwna rzecz – bardzo często były one zupełnie inne niż te regularne, jakby inny poeta je napisał, często brakowało w nich tego czegoś, co mnie właśnie do nich przywiodło. Dlaczego wy tak piszecie?, pytam w desperacji. W poezji trzeba czuć bicie serca, słyszysz ten rytm? przecież pisze się krwią, tłumaczy mi Marianna. Nie w Polsce, nie w Polsce.
ciepło zimno
[Wycinam tu fragment, przytaczający rozmowę z Oksaną Zabużko –AK]
Do tego te dziwne, rzadkie słowa, co zrobić np. z „przetainą” – słowem, które wprawdzie istnieje, ale wyszukiwarki notują tylko dwie strony, gdzie zostało ono użyte, strony o lodzie. Zresztą, sen z powiek spędzają mi słowa, wydawałoby się o wiele łatwiejsze do przetłumaczenia, na przykład „wid’mak”, który jest słowem kluczowym u Oksany Zabużko, a który nie może być już „wiedźminem” po serii Sapkowskiego, a inne słowo nie istnieje. I biję się z myślami, co zrobić z tym całym magicznym zapleczem, i tłumaczę sobie, kto to jest czarownica, kto to wiedźma, czarodziej i czarownik, i wiem, o co Oksanie Zabużko chodziło, i boli mnie, że odpowiednie słowo nie istnieje, i znikąd ratunku, bo nikomu nie ufam, tylko własnej intuicji, i nawet czytanie przekładu „Badań terenowych” nie pomaga, bo mam inną intuicję. I dobrze, i cieszę się, że jest trudno, że boli, bo gdyby było łatwo, to pewnie bym nie tłumaczyła. A tak noszę w sobie długo wiersze i przekłady, czytam i czytam, poprawiam i poprawiam, przyglądam się podejrzliwie wszystkim słowom, czy to te odpowiednie, czy nie odstają. I jest to niezwykłe doświadczenie, bo wiersze Oksany Zabużko są mi bliskie, chciałabym, żeby były moje (gdybym inaczej pisała), i są trochę moje, i troszczę się o nie bardziej niż o własne i czuję się za nie bardzo odpowiedzialna, żałując tylko, że mam tak mało dla nich czasu.
błękitne gołębie
Podobnie było z Iwanem Andrusiakiem, którego wiersze dostałam do przetłumaczenia dla „Studium”, a które – jak mi napisano – są właściwie nieprzetłumaczalne i koniecznie trzeba je przełożyć tak, jak są: z rymami i rytmem. Po takim wstępie pewnie bym się w ogóle nie podjęła tego zadania, gdyby nie fakt, że pierwszym wierszem w zestawie było „Zamawianie z gołębiami”, wiersz, po którym wiedziałam już, że Andrusiak jest moim autorem i „Zamawianie” musi być moim wierszem. I rzeczywiście, trzeba je było napisać od nowa, zagrać na innych dźwiękach, na innych skojarzeniach. I te słowa, których obecności w ogóle nie mogłam wytropić w języku polskim, np. „potercza” (podobno istnieje, ale nikt go nie zna). I żal, że mój język nie radzi sobie tak pięknie z połączeniem błękitu z gołębiami. Ale ta frajda, kiedy zaczyna się już coś wyłaniać, wiersz inny, bo inny być musi, bo już jest trochę mój, chociaż jeszcze Iwana – tego nie da się porównać z żadnym
Aneta Kamińska
fot. Paulina Rasińska
fot. Paulina Rasińska
"czary i mary" (Warszawa 2007)
"zapisz zmiany" (Warszawa 2004)
Nazar Honczar, gdybym (Warszawa 2007)
Hałyna Tkaczuk, Ja i inne piękności (2011)
Wreszcie jest!
Aneta Kamińska, Cząstki pomarańczy. Antologia nowej poezji ukraińskiej, Narodowe Centrum Kultury-Korporacja Ha!art, Warszawa-Kraków 2011.
Aneta Kamińska, Cząstki pomarańczy. Antologia nowej poezji ukraińskiej, Narodowe Centrum Kultury-Korporacja Ha!art, Warszawa-Kraków 2011.