Marcin Orliński
Pomyśleć nic
Topos nr 1-2/2009
(Krystyna Miłobędzka, gubione, Biuro Literackie, Wrocław 2008, s. 56)
Istnieją poeci-astronomowie i poeci mikrocząstek.
Poeci-astronomowie próbują badać świat w skali makroskopowej. Dla nich liczą się duże całości znaczeniowe. Wspinają się więc ku wyżynom opisu, ku fabule, ku narracji, ku opowieści. Na drugim biegunie mieszczą się poeci mikrocząstek – ci pragną eksplorować język i rzeczywistość na poziomie mikroskopowym. Badają granice słów i rzeczy. Eksperymentują, ześlizgując się w głąb materii. Ten podział, który przyszedł mi spontanicznie do głowy, wydaje się oczywiście mocno wyidealizowany, ale można go chyba potraktować typologicznie. Wszystkie faktycznie istniejące poetyki znajdą się bowiem pomiędzy oboma biegunami. Bo przecież nawet w najbardziej sprozaizowanej poezji liczy się forma i – z drugiej strony – nawet najbardziej awangardowe puzzle liryczne zyskują swoje pełne znaczenie dopiero w skali makro.
Krystyna Miłobędzka jak mało kto potrafi ześlizgiwać się we wnętrze słów. Interesuje ją tylko to, co dzieje się na orbitach atomów, nie do końca zrozumiała wymiana kwantów energii, która każe danej cząstce niespodziewanie zboczyć z kursu: promieniowanie alfa, paradoks korpuskularno-falowy, nagły fajerwerk nicości. I właśnie ta nuklearność wyróżnia ją chyba najbardziej wśród współczesnych poetów. Bo nawet u Karpowicza czy Sosnowskiego obraz zawsze powstaje na poziomie zdania. U Miłobędzkiej natomiast – migocze na krawędzi słowa.
Na czym polega to ześlizgiwanie się w słowo?
W swojej najnowszej książce gubione Miłobędzka poddaje słowo eksperymentowi. Nie, to chyba jednak za dużo powiedziane, eksperyment zakłada bowiem zawsze pewną ontologię. Powinienem więc chyba powiedzieć tak: słowo u Miłobędzkiej samo poddaje się eksperymentowi. Albo jeszcze inaczej: poetka uwalnia słowo i pozwala mu działać wbrew utartym regułom językowym. Interesuje ją wnętrze słowa. Lub jego krawędź, która przecież w codziennej praktyce językowej umyka. Na przykład w jednym z wierszy poetka pyta: „z czego moja? / z czego obca? / z czego czyja?”.
Trzeba mówić, powiada Miłobędzka. I trzeba biec. Ale o jaką mowę chodzi? I o jaki bieg? Mam wrażenie, że autorka każe biec konkretnym gramatycznym formom: rzeczownikom, czasownikom, przyimkom, a tym samym – każe biec sobie w tych formach. Język przemawia bowiem przede wszystkim wtedy, kiedy się go używa. Czy osobliwej konfiguracji słów odpowiada jakaś gramatyka istnienia? Nie wiem. Być może za słowami stoi tylko owo wielkie „nic”, do którego Miłobędzka zawsze próbowała się zbliżyć. Z drugiej strony poetka, jak sama zresztą podkreśla w wywiadach, stara się zapisać za pomocą wiersza konkretną chwilę. Pragnie, by dany moment po prostu trafił w wiersz.
Prawdopodobnie język nie skrywa zatem żadnej metafizyki. To raczej pojedyncze chwile umysłu przyłapanego w takich a takich okolicznościach, na tej a nie innej myśli – lub raczej: na tym, a nie innym ruchu. A jednak powiedzieć, że u Miłobędzkiej świata nie ma, byłoby jawną niesprawiedliwością. Ten świat jest, ale autorka nie dysponuje (bo dysponować nie chce) pełnym jego obrazem. Rzeczywistość to raczej ukryte pytanie, na które odpowiedź stanowią pojedyncze, rozbłyskujące wektory. Gramatyka istnienia nie wydaje się więc ani jasna, ani prosta, o czym świadczy jeden z najbardziej niezwykłych utworów w zbiorze gubione:
jest rosnące drzewem
jest płynące
jest biegnące, jest latające
jest od początku
jest nie tak
jest nie to, jest do końca
jest nie ma, jest jest
jest – jestem
świat z Tobą
(czytaj dalej)
Marcin Orliński, Warszawa 2014
fot. Inka Radomska
fot. Inka Radomska
Parada drezyn, Łódź 2010
Drzazgi i śmiech, Poznań 2010
Tętno, Łódź 2014
Środki doraźne, Poznań 2017
Późne słońce, Lusowo 2023
marcinorlinski.pl