Maciej Melecki
OPAR PIONU
Mżysta szarość zakneblowanego dnia, ujrzana w całej krasie, była
Ostatecznym potwierdzeniem czterdziestosiedmioletniego wglądu, karbem
Na żylastej dłoni, w warunkach coraz większego podtopienia, kiedy
Śmigłe ostrza poleceń schodziły do poziomu napiętej grdyki, gdyż
Było się już samym na tej błotnistej, wyschniętej wydmie utraconych
Okoliczności nie bycia w przaśnym paśmie zwarć. Marny poblask
Pierzchających z roju gwiazd odsłaniał martwą naturę ociemniałych
Domów, wystających z ujarzmionej asfaltem ziemi, jak opuszczone
Przed chwilą ruiny splądrowanych miejsc, gdzie życie toczyło się aż do
Rana, życie niemające żadnego początku, uwieszone szyi słońca,
W całości zatopione w amulecie próżni, wchodzące w uszy i oczy
Wirami uniesień i błyskawicznych spowolnień, niegdysiejsze jak
Świeża kromka moreny. Trwałość rozpadu, jako jedyna, niezbywalna
I pewna rzecz. Coraz szersza, banalniejsza z każdą chwilą zgroza końca,
Puchnąca w celowniku losu, bywa odbierana już tylko w dreszczach
I palących w udzie kroku prądach, przejmowanych z wodnych żył, moszcząca
Się w zatęchłych wylotach kominów, kracząca stadem kawek, na tym
Wysypisku i rumowisku nakrywanego kocem mroku dna, gdyż lokujemy
Się u spodu pionu, gęści jak opar benzynowych kałuż, oleiści niczym
Wygrzebane z kąta puszki ości. Ruszasz więc tymi sznurkami, skracasz
Lejce i kłębisz w ustach drut. Woła za tobą mgielne echo kolejnych dat
Urodzin, rdzewieje w nim gwóźdź dźgający cię po każdym odpuście
Wewnętrznego wycia, parciana tasiemka z numerem przyjścia na ten
Ziemski limbus, przechowywana przez matkę, to jedyny namacalny
Grot twojego migotu, odbijanego sztancami szyb, w zrywie rozdrobnionego
Ciągu wszystkich, meandrycznie obłąkanych etapów. Palisz ten ul. Ciekły
Hel krzepnie jak ropna gula. Kojec zwidzeń rozprasza umowny ład. Dławisz
Się tym planktonem bezwładnych mar. Oto pęto sine. Bezbrzeżny wkręt.
Ostatecznym potwierdzeniem czterdziestosiedmioletniego wglądu, karbem
Na żylastej dłoni, w warunkach coraz większego podtopienia, kiedy
Śmigłe ostrza poleceń schodziły do poziomu napiętej grdyki, gdyż
Było się już samym na tej błotnistej, wyschniętej wydmie utraconych
Okoliczności nie bycia w przaśnym paśmie zwarć. Marny poblask
Pierzchających z roju gwiazd odsłaniał martwą naturę ociemniałych
Domów, wystających z ujarzmionej asfaltem ziemi, jak opuszczone
Przed chwilą ruiny splądrowanych miejsc, gdzie życie toczyło się aż do
Rana, życie niemające żadnego początku, uwieszone szyi słońca,
W całości zatopione w amulecie próżni, wchodzące w uszy i oczy
Wirami uniesień i błyskawicznych spowolnień, niegdysiejsze jak
Świeża kromka moreny. Trwałość rozpadu, jako jedyna, niezbywalna
I pewna rzecz. Coraz szersza, banalniejsza z każdą chwilą zgroza końca,
Puchnąca w celowniku losu, bywa odbierana już tylko w dreszczach
I palących w udzie kroku prądach, przejmowanych z wodnych żył, moszcząca
Się w zatęchłych wylotach kominów, kracząca stadem kawek, na tym
Wysypisku i rumowisku nakrywanego kocem mroku dna, gdyż lokujemy
Się u spodu pionu, gęści jak opar benzynowych kałuż, oleiści niczym
Wygrzebane z kąta puszki ości. Ruszasz więc tymi sznurkami, skracasz
Lejce i kłębisz w ustach drut. Woła za tobą mgielne echo kolejnych dat
Urodzin, rdzewieje w nim gwóźdź dźgający cię po każdym odpuście
Wewnętrznego wycia, parciana tasiemka z numerem przyjścia na ten
Ziemski limbus, przechowywana przez matkę, to jedyny namacalny
Grot twojego migotu, odbijanego sztancami szyb, w zrywie rozdrobnionego
Ciągu wszystkich, meandrycznie obłąkanych etapów. Palisz ten ul. Ciekły
Hel krzepnie jak ropna gula. Kojec zwidzeń rozprasza umowny ład. Dławisz
Się tym planktonem bezwładnych mar. Oto pęto sine. Bezbrzeżny wkręt.
♦ MAŹ
Maciej Melecki
fot.
fot.
Bermudzkie historie
Maciej Melecki, Zawsze wszędzie indziej (Wybór wierszy 1995-2005), wyd. Portret, Olsztyn, 2008
Maciej Melecki, Przester, wyd. WBPiCK, Poznań, 2009
Pola toku (WBPiCAK, Poznań, 2013