Maciej Melecki
Przester - błędne ognie świadomości
Grażyna Baranowska



Przester - błędne ognie świadomości



” Na świecie ma się do wyboru tylko samotność albo pospolitość”.
(Schopenhauer)

Najnowszy tom poetycki Macieja Meleckiego, Przester, oznacza radykalne zerwanie z mimetycznym sposobem opisywania świata. Odrealniona rzeczywistość, stworzona widzeniem wewnętrznym, wielokrotnym, jest rzeczywistością języka w języku. Z kalejdoskopowej struktury (wielostronne aplikacje terenu, końcówki pola, przewrotki w przód i w tył) wyłania się subiektywna przestrzeń egzystencjalna, w której ma miejsce intymny dramat podmiotu-narratora - poety w wieku „przejściowym” - zmagającego się z depresją i kryzysem podmiotowości. Pożegnał hedonistyczną młodość, i, wciąż nie odnajdując tego, czego pragnie, uzmysławia sobie płynność i płytkość swej egzystencji - coś w rodzaju dryfowania po kałuży. Na przegranej pozycji w związkach z kobietami, niespełniony jako poeta, odczuwa obcość wobec świata zewnętrznego i samego siebie.
(…) nie zachodzi już / Między tobą a pompowanym próżnią światem żadne podobieństwo (…) odnajduję tego kogoś / W lustrze, kto chucha na jego taflę i wyłania się z oparu. (…) Tak, nie mamy czego szukać w rozproszonych stanach nie / Znajdziemy tam nawet twojego włosa, szczebla z twojej połamanej / Drabiny, kolców, łupin czy grudek, przybłędo, konkretna kukiełko. [„Odblask”].
Ucieczka w mechanizmy obronne łagodzi strach przed przyszłością i wszechogarniającą pustką. Nie zagłusza jednak natrętnych podszeptów świadomości, działającej, pod wpływem czasu, jak denominator przeszłości ( każdy szczegół tej armatury zdarzeń nie wymościł sobie dość miejsca, bywał na krótko skrą, zadrapaniem rysą). Dawne doświadczenia utraciły blask. Przywoływane pamięcią, ujawniają dysonans pomiędzy ówczesnymi przeżyciami a ich powidokami - sublimowanymi w poezję, zastępującą podmiotowi bezosobową więź z utraconą młodością.
(…) Lato / Pruje się nieregularnie. Jego oczka pływają w miskach, / Które wypłukuje nocny deszcz, dzięki czemu już coraz / Mniej możesz zobaczyć na mojej ołowianej twarzy. (…) nadal huśta się we mnie to liczne stado // niewygasłych krwinek (…) Zapalają się świty na piętach wchodzących w kałuże / Już rozlanego dnia i cala logistyka upadku / Nabiera tempa. (…) Arbuzowe wnętrze niegdysiejszego czasu, / Jeszcze trzymające się jak ząb na nitce, jeszcze / Łaskoczące swą pożółkłą trawką, każe wypluwać swoje / Czarne pestki i kłaść się pokotem w piwnicznym / Chłodzie (…) [„ Bezdnie”].
Teraźniejszość jawi się jak błysk pioruna ponad rzeczywistością, która nabiera szerszej egzystencjalnej perspektywy. Jej katastroficzny obraz, z punktu widzenia kontestatora ze skłonnością do egzystencjaluzowania, jest lustrzanym odbiciem wewnętrznej rzeczywistości jego jaźni. Paradoksalną, wynikającą bowiem z intensywności przeżyć, przyczyną alienacji.
Ten kraj brodzi. Jesteś jego częścią, ale bardziej / Oderwanym ogniwem wapiennego łańcucha, niż / ząbkiem w zardzewiałym kółku zębatki (…) Zezłomowane sny. Skasowane racje. Pasma / Zgruchotanych potrzeb. I leje żalu (…) Brak apetytu porównywalny z poziomem, na którym żyje mrówka. (…) Wróżenia z dociśniętych / Ust. Spopielone obrazki z ułomnych spotkań. Ruina, / W którą cię zamieniono. Ośla skóra, w którą cię / Przywdziano. Atmosfera błotnej bańki, wklęsły teren / I macierz nadmiaru łączności. Pozostajesz w tyle, / Pozostajesz dźgnięty. Dookolne wyboje. Zestalona płynność. [„Naród wspomnień”].
Najwyższy czas, by spojrzeć prawdzie w oczy, określić się w kwestii życiowych oczekiwań - „wóz albo przewóz”. Czy podmiot, w tak podłym nastroju, będzie zdolny do obiektywnej samooceny? I czym jest prawda, skoro nie może żyć bez iluzji i złudzeń, którymi oszukuje realną rzeczywistość? Z migawek wspomnień, przywoływanych na wyrywki, próbuje odtworzyć obraz minionego życia, w przeszłości szukając przyczyn psychicznego pata - Sartre’owskiego stanu zawieszenia w próżni pomiędzy własną podmiotowością a przedmiotowością; przyszłością a przeszłością (niepoharataną jeszcze stroną a startą kostką minionego bycia). Szamocąc się z poczuciem podwójnej porażki, usiłuje sprecyzować swą obecną sytuację, uchwycić wymykający się sens życia.
(…) Więc nie wracać, bo co dalej. / Więc stać jak na rozdrożu, obok kogoś, obok strzępu / A jednak w oddaleniu przymkniętej powieki, słysząc niby / Wyraźnie wzbierającą strugę, w nieoddzieleniu, przez poniekąd / Zostać i zawsze odchodzić (…) Opuszczony przez / Piorun dół – tak, tam się znaleźć, aż do nastania ustania w migotaniu / Przedsionka i nerwowym ruchu (…) [„Nic dalej”].
W mrocznym pejzażu stanów psychicznych - pośród ambiwalentnych przeżyć, skrajnych emocji i błędnych ogni świadomości, wodzących na manowce egzystencjalizmu, trwa retrospektywna, równocześnie introspektywna podróż przez młodzieńcze i męskie doznania. Uniesienia i pyrrusowe zwycięstwa; jałowe stany „niebycia” i głuche ostępy opiniotwórczej percepcji. Pełna nagłych zwrotów, zakrętów, potknięć, wzlotów i upadków, mających finał w pustych mieszkaniach, na kamienistych plażach języka bądź w ślepych zaułkach mowy. W szczelinach pomiędzy zewnętrznością i wewnętrznością zalega pustka -„czysta świadomość”, gotowa na wypełnienie treścią.
(…) Pomiędzy widzialnym a niewidzialnym / Leżą odłogi naszego kończącego się w początkach / Świata (…) Dźwiękoszczelna suma aktów podnoszenia się i / Zapadania, jest nadal jedyną poszlaką życia / W tej dryfującej łupinie transu. I tylko nawigacja / Może nas odwlec, bowiem ten mat i błysk, jak / Nieznani sobie bracia, na nielicznych twarzach / Roi coś na kształt pogorszenia. Morza topią się / W nas i przelewają kanały wspomnień, a sami / Ozdrowieńcy, którym podszeptują chorzy na przesyt / Szczęścia, nie zmienią niczego w siatce łowiącej / Ruch i zanik (…) [„Mat i błysk”].
Pamięć działa jak film odtwarzany „na podglądzie”: sekwencje, „przewijane” skokami świadomości w przód i w tył, płyną ku teraźniejszości, zrywając ogniwa chronologii. Pęknięcia wypełniają autotematyczne dygresje, będące nawiązaniami do wcześniejszych okresów twórczości.
Gdy bezchmurne, nocne niebo wchodzi mi księżycem w / Mózg, widzę oczy moich zmarłych braci, regułą / Milczenia zaklętych w proch (…) oddzieleni, pochylamy się / Nad tym ważkim śladem, o jakim gest każe uparcie / Mówić (…) Przynosząc sobie pod zastaw czasu łodygę tego wnętrza, / Gdzie zawierane przymierza stają się ostateczne (…) [„Nowy zakon”].
W intertekstualności zawarty jest główny sens poetyckiego projektu Meleckiego - egzemplifikacja Bergsonowskiej ciągłości istnienia jako wewnętrznego doświadczenia trwania w czasie. Jego odbiciem i konsekwencją jest ciągłość literatury. Oto symptomatyczny przykład intertekstualnych powiązań pomiędzy tomami z lat 2001 i 2009.
(…) Kiedy widzimy, jak ochoczo / podchodzą pod nasze oczy nowe widoki, szarpiemy się ze swoim czasem i na każdym przystanku / chcemy, chociażby trochę, uszczknąć sobie tego tortu {…) [„Środek karnawału” w: Przypadki i odmiany].
(…) Ale w tym niepodzielnym torcie jełczeje smak, / Co odbiera ochotę uczczenia kolejnej rocznicy przyjścia na / Ten skrawek, rocznicy czepiającej się nas w szybkim / Zwrocie, który będzie musiał zapowiadać już inne, bardziej / Karkołomne zwroty (…) [„ Połów i zastyg” w: Przester ].
Konstrukcja wierszy podlega stałemu schematowi: w każdym uchwycony jest egzystencjalny punkt, łączący przeszłość z przyszłością - teraźniejsza chwila, w której podmiot odczuwa całe swoje życie. Spełnia się wówczas jego pragnienie Głębi, spokrewnionej z Witkacowskim „przeżyciem metafizycznym”, implikującym sens „jedności istnienia”. Fantazmatyczna idea fixe ma się nijak do braku życiowej strategii, jak gdyby gubił kierunek, w którym zmierza. Jego dwoista osobowość chce integracji, lecz jak ją osiągnąć w stanie wewnętrznego konfliktu? Nie jest możliwe pogodzenie stylu życia Wagabundy (Bergsonowskiego „ẻlan vital”), niezbędnego do samorealizacji, z nudną stabilizacją: w jej wyświechtanych szablonach odcisnęły się zerwane obietnice i złamane przysięgi. Miasto, symbol „egzystencjalnego tygla”, obnażyło powierzchowność i nietrwałość relacji międzyludzkich.
(…) Cóż za przyrost energii, skupisko / Towaru i wiedzy, szum informacji i żywot długi / Jak plotka! Tak, byliśmy przy nich, kiedy obiecywali / Sobie wieczystą miłość i wierność w każdej postaci. / Ujmujący obrazek aż do granic parodii. Ciekłe światy / Wypełniały ich gesty - spleceni nierozerwalnie jakby / Mieli się mieć jednako wszędzie. Łopian przesłonił pole. [„Rotacje”].
Rozdźwięk pomiędzy mrzonką o miłości bezwarunkowej a warunkami, jakie musiałaby spełnić, z góry ją przekreślał. Zachłanność na doznania - ciągła zmiana i popadanie w przygodność, z równoczesną afirmacją wolności, stały się pułapką świadomości: lękiem przed ostatecznym spełnieniem, oznaczającym utratę siebie, za cenę samotności i pogłębiającej się depresji.
(…) Jeśli mam być nadal dla ciebie niegasnącą plamką, muszę pozostać / Po stronie nie wzeszłego słońca, w jamce oddechu pchającego / mnie w zamieć, gdyż nie ustaję w mimowolnych maratonach, w / Nadrzecznych bagnach znajdując cichą przystań dla dalszej obserwacji/ Mechanicznych pochodów obiecanych racji, które mamią i wabią / Słuch, lecz dzięki temu niesiemy w sobie swobodniejszą treść / I chowamy się w kimś na dłużej, by nie zastano nas w pustym / Mieszkaniu nad nie zapalonym, choć syczącym palnikiem (…) [„Połów i zastyg”].
W mechanizmach rządzących życiem literackim dostrzega złe prognozy dla literatury. [(…) Kolejne wnęki labiryntu nie przedstawiają się najlepiej. // Nici są podrzucone. Nowo poznani są figurkami ulepionymi / Z doraźnej fatamorgany (…)[„Dysocjacje”]]. Trwając w cichym przeświadczeniu, iż jego własny „sposób” doznawania świata jest głosem wybijającym się ponad mierzwę językowej pospolitości dominującej w poezji (oni są za płytcy, żeby zdradzić się z wynurzeniem, wolą grać w kręgle), gorzko przeżywa utratę złudzeń. Cóż bowiem warte jest twórcze spełnienie bez spodziewanego oddźwięku (zew nie mieści się w nadchodzącym odzewie)? Zagubienie w „egzystencjalnym teatrze” życia, przesyconym tragifarsową treścią, wymagającym odgrywania ról i nakładania masek (trupia siność zamalowana różowym lakierem jest tym akrobatą, który chowa się w tobie), to koszty, jakie zdecydował się ponieść, podążając za enigmą…sukcesu czy szczęścia? Czy sukces i szczęście to to samo? Kierkegaardowskiemu rozdarciu pomiędzy byciem a stwarzaniem siebie towarzyszy świadomość, iż, bez względu na opcję, będzie żył połowicznie, zawsze z czegoś rezygnując, coś tracąc.
(…) Mam chęć poznać kogoś bliżej / Odlecieć na dywanie unoszonym przez ptasie wesele, / Ale nie mam w sobie podzielnej uwagi, żeby rezygnując / Z czasu wielkiej nudy, móc przenieść się o piętro niżej / Gdzie bywa tłoczno i głośno, jak na głowie cesarzowej, po // Wizycie w kraju wierzb (…) [„ Przester”].
Błędne koło przyczyn i skutków dokonanych wyborów, wraz z rosnącą skalą oczekiwań i niespełnień, odwracają swój racjonalny porządek. Negacja, jakiej poddaje swą egzystencją, staje się afirmacją negacji. Ontologiczna wolność - bólem samotności. Budowanie własnej indywidualności - autodestrukcją. Intensywna samorealizacja - permanentnym brakiem. W bezpośrednim sąsiedztwie przeciwieństw i antynomii, napędzających proces poznania, podmiot odkrywa ze zdziwieniem dialektyczne, „bliźniacze” podobieństwo niepodobieństw - paradoksalną prawidłowość duchowego rozwoju, skutkującą rozdwojeniem świadomości. (Wyjrzyj poza swój kres. Oko rozpołowi się, i zobaczysz z dwóch stron, dokąd zmierzasz). Jaki ma sens obiegowe: „w życiu nie można mieć wszystkiego”, skoro kondycja podmiotu znacznie bardziej wynika z immanentnych predyspozycji i oddziaływania na własną świadomość (rozumiemy się tylko dzięki autosugestii), niż z zewnętrznych uwarunkowań? Wykalkulowane relacje z kobietami zderzają się z zamiecią duchowo-intelektualną, wyznaczającą kąt „przechylenia” równi pochyłej. Kontrolowanie emocji w dążeniu ku nieosiągalnemu, oznacza wolność wyboru z wszelkimi jej konsekwencjami, z własną legendą włącznie.
(…) Krzesło w barze jest wiecznie puste, choć ktoś podobno // Twierdzi, że jesteś częstym gościem na wieczornych bibkach, / Że widywano cię nieraz w maskach szczęśliwych uniesień, / W gronie lunatycznych ludzi. (…) [„Poziomo i w pionie”].
Dokonujące się akty świadomości i akty językowe mają charakter filozofotwórczy, wyrastają bowiem, podobnie jak u Gombrowicza, z zapośredniczonej rzeczywistości pojęć filozoficznych. Dają podmiotowi ontologiczne i intelektualne poczucie bezpieczeństwa. Integrują świadomość rzeczywistości z rzeczywistością świadomości, w celu osiągnięcia konsensusu z językiem. Nie gwarantują jednak poznania całej prawdy o sobie i swoim byciu.
(…) Widzę to w kawałkach, tylko w takich przerwach, / Które od razu wyznaczają dalszy zator. Rzędy krzeseł // I drzew, szpalery ludzi przeczekujących godzinę z / Książeczkami opłat, jakieś drzwi bez pomieszczeń i / Wieczny podgląd w okienku stróża – tak szykuje się / Ukradkiem mały blamaż w arterii łechtanego łuską / Słońca dnia (…) No tak, nie przelewa się nikomu. /Jesteś tego świadkiem na tym wysuszonym dnie, / Wypłukany, sprasowany, kostko losu w kubku / Potrząsanym przez czyjeś gorączkowe ręce, ogniwie / Nienagannej udręki, którą pożytkuje od razu komunikat (…) [„Zawsze wszędzie indziej”].
Czego nas uczą doświadczenia? Czy intuicja wystarczy do jasnego zrozumienia naszej kondycji i sytuacji egzystencjalnej? Jak odnaleźć się w świecie, i jakie przyjąć kryteria, stając przed jakimkolwiek wyborem? Czy dialektyczna świadomość wskaże nam drogę do samopoznania, czy każe pogodzić się z losem? Z czego zbudować własną drabinę wartości, skoro jedynym aksjomatem wydaje się śmierć? Pytania egzystencjalne, otwarte w stronę czytelnika, są równoczesnym poszukiwaniem języka, w jakim będzie możliwe udzielenie na nie odpowiedzi.
(…) Człowiek nie wie, którędy miałby pójść, nie ma /Przy sobie wstążki mapy, nie ma też przy nim nikogo, / Kto wiedziałby o najbliższym skrócie, ustawiwszy mu horyzont / Na sztorc, i jak zerwana zawleczka z denka, giną mu dalsze / Wybory w czarnej dziurze mdławego świtu. (…)Błędy podliczają // Nas bez ustanku. Rozpływamy się w jakościach uprzedzeń i / Prostując obręcz czasu, jak dziecko toczymy ją patykiem. (…) [„Zmienna ogniskowa”].
„Chłopiec z papierowym latawcem” - dziecko kultury duchowego deficytu - rozdarty pomiędzy marzeniem o wysokich lotach a uwikłaniem w egzystencjalną samotność. Zanurzony w dyskursie nad obrazem świata, w którym przyszło mu żyć i tworzyć, i który, na dnie własnego ducha, przekłada na język zapowiedzi nowych początków - kolejnych etapów twórczości.
Zupełne zatonięcie, zanurzenie płytkie, ledwo wystające / Kończyny, ledwo odsłonięte członki i wszystko, co jest / Na rzekomo swoim miejscu, wilgotnieje i przechodzi w inną / Postać. W dotyku nie ma suchości, choć mokro nie robi się / Od razu, nie zostaje przy tym żadna cząstka, / Która przebić by mogła drewnianą nogę czy blat swoim / Biciem, jest sucho tylko na zewnątrz (…)[„Nic dalej”].
Taki wizerunek podmiotu od zawsze towarzyszy czytelnikom wierszy autora Przypadków i odmian. Ścieżki jego poszukiwań, wijące się po obrzeżach głównych szlaków języka, wyznaczanych przez model obecnej kultury, składają się na wciąż tę samą, dotyczącą bowiem przeżywania swego istnienia, lecz nie taką samą, bo wciąż nową pod względem językowym, opowieść o podążaniu za własnym przeznaczeniem - byciem poetą.
To, co odróżnia się od reszty, musi mieć / Połyskujące na dnie doraźnego wglądu lub omiatającego / Spojrzenia, swoje znamię. Bez znamienia nie / Widzimy niczego w tym, co chcemy od nowa / Przekazać, nie przekazując tego wprost, lecz zawsze / Skośnie (…) [„Hegemonia ustań”].
„Przester” jest kontynuacją historii rozpoczętej przed piętnastoma laty. To historia indywidualnej samoświadomości, której progresywny rozwój, wraz z rozwojem świadomości języka, dokonuje się, podobnie jak u Becketta, w konfrontacji z ciemną stroną egzystencji. W czasie, jaki upłynął od debiutu tomem Te sprawy (1995), „spraw” wciąż przybywa. Przybywa też konsekwencji coraz bardziej skomplikowanej egzystencji, coraz głębiej przeżywanej na krawędzi rzeczywistości naocznej i wrażeniowej (mieni nam się ten bezlik mroku, troi dookolna biel). Interesujące, że w tej historii „przybywania” i jednoczesnego ubywania, pozornie niewiele się zmienia. Ta sama przestrzeń wzrokowa i sytuacja egzystencjalna podmiotu. Te same uwikłania, lęki i obsesje. Klaustrofobiczny klimat labiryntu własnej jaźni. A mimo to, coś rośnie i narasta, sukcesywnie, z książki na książkę. Zacierają się różnice między doświadczonym a wyobrażonym. Zmienia się lokalizacja podmiotu: porzuca statyczne punkty obserwacyjne na rzecz „mobilnej” eksploracji świata - „Ja” empiryczne przechodzi w „Ja” transcendentalne. Opis zostaje zastąpiony zapisem - mimesis schodzi w język. Narracja nabiera tempa, do środków ekspresji bowiem dołączają emocje i biorą górę. Genetyczny organizm wiersza obrasta coraz gęściejszą tkanką metaforyczną, w której eksplodują znaczenia i implodują sensy. Samoświadomość autora wraz ze świadomością języka ulegają spotęgowaniu.
Warstwa metafizyczna „Przesteru” wykracza wyobrażeniowo poza transcendentalną tajemnicę życia. Świadomości już nie wystarcza wiedza o bycie na poziomie „dziecinnej” aksjologii ( W dobrym tonie słyszałem prawie zawsze o was, Anioły). Minął czas myślenia wyłącznie o życiu, jak gdyby śmierć nie istniała. Dotknięcie transcendencji, do której podmiot dąży w procesie poznawczym, spełnia się poprzez świadomość osiągalnej śmierci, wolności wyboru pomiędzy życiem a śmiercią, która nadaje ciągłość łańcuchowi istnienia, tak samo jak życie. Czy też nadaje mu sens? „Żyję tylko dlatego, że jest w mojej mocy umrzeć, kiedy mi się zachce…” - echa myśli Emila Ciorana pobrzmiewają między innymi w jednym z najbardziej niezwykłych wierszy Całość i skończoność.
(…) Skończona całość, owa / wszechmogąca krótkość, rozsiadła się w oczach, spięła / Wszystkie końcówki, zwęziła brzegi, wyprostowała / Połamane momenty i wypełniła luki, czyniąc z tego mętną / Taflę byłego życia. Jak daleko by nie sięgnąć, tam darły się// Krzyki, w niebogłosy szły włókna ciszy. Fioletowo majaczyła burza – byliśmy jej przedłużeniem, opuściwszy / Macierzysty zew, jakby wszelkie admirowanie musiało mieć / Kolejne oblicze trwałego związku z krańcową/ Postacią wygiętej dyszy snu. Staliśmy się widomi, / Jak świecące próchno rozwidlającej drogi.
Przekraczanie/transcendencja, jako spiritus movens poznania, stanowi oś semantyczną, którą oplatają niepodzielne doświadczenia egzystencjalno-językowe. Immanentne granice, przekraczane w aktach zmysłowo-poznawczych, towarzyszących procesowi twórczemu, przybierają symboliczną postać szyby, lustra, krawędzi, horyzontu, kresu, Styksu, odrzuconego bądź nieodrzuconego kamienia. Znaczenia granic ulegają metamorfozom i przesunięciom, w zależności od tego, co znajduje się po obu ich stronach - między tym, co było a tym, co będzie. Czy granica jest otwarta, czy zamknięta, decyduje świadomość, odpowiedzialna za egzystencjalny ból istnienia.
Nosimy w sobie rzadko ujawnianą przed kimś krawędź, / I często pokonani przez odrzucane wcześniej pragnienie, (…)Dbamy być może przesadnie o ten jedyny wyjątek, / Jakim będzie już do końca odmowa - wie o tym szyba, / Odgradzając przezroczyście, gdy po obu stronach czyha potrzask // Świtu, który, niezależnie od tego, czy jakiś inny potrzask / Był nam już nieraz dany, zbliża się nieodwołalnie jak krawędź / Byśmy mogli wreszcie znieruchomieć niczym szyba (…). [„Krawędź i reszta”].
Wszechobecny czas - Heideggerowski korzeń egzystencji - ujęty w różnych aspektach i wymiarach, istnieje w języku, jako składnik strukturalny wierszy, i poza językiem, w formie refleksji nad przemijalnością i utratą. Jest wykładnią napięć oddziałujących opresyjnie na świadomość podmiotu, w związku z poczuciem bezsilności wobec „niedoczasu” życia i korelacyjnej desynchronizacji.
(…) teraz, wtedy i kiedyś, by dalej / Już tylko potem i zaraz. Zawsze później, zawsze nie teraz, może / Kiedy indziej, byle nie tak, jak chce ktoś inny, od razu i / Natychmiast. (…) [„Nic dalej”].
Czasowość alinearna, egzemplifikująca funkcjonowanie pamięci, odbita w języku, warstwuje jego struktury na podobieństwo hologramu, w którego migotliwości zawarta jest semantyczna wieloznaczność.
Wyzierający z wierszy pesymizm towarzyszy podmiotowej percepcji dwóch nałożonych na siebie rzeczywistości - „realnej” (doświadczanej) i iluzorycznej (symbolicznej). Pierwsza, przedmiotowa - „Ja” empiryczne, ścigane przez pustkę, czyni niewolnikiem czasu. Druga, podmiotowa - „Ja” transcendentalne, podążające w pustkę, od presji czasu uwalnia. Obie, dialektycznie negatywne, implikują pytanie o granice wolności, w dążeniu do niepowtarzalnej i nieskrępowanej więzami pojęciowymi interpretacji świata - do intelektualnej aktywności i twórczej inwencji. Obie budzą egzystencjalny lęk, gdy stają się dla siebie lustrem. Dla podmiotu oznacza to wyjście poza język, i przyglądanie się sobie z wierszy. Czy „ten”, którego widzi jest prawdziwy?
(…) Zgrana talio uwag, poroniony pomyśle na życie, niegościnny / domku o wietrznych ścianach, małomówna pętelko strachu - / Odwiedźcie mnie kiedyś nad ranem, albowiem w tutejszym / Pyle możemy się ścierać po omacku, zapominać na / Wyrywki, mimochodem czeznąć wzajem, ponieważ nie stoimy / Nigdy z czasem (…) [„Tylko na przecięciu”].
Język pełni funkcję gęstego spoiwa przeżyć zmysłowo-psychicznych, poprzez które rzeczywistość, w całej swej nierozdzielnej, zewnętrzno-wewnętrznej całości, dociera do świadomości podmiotu z wielu poziomów doświadczenia i wielu zakamarków wielogłosowej jaźni. Szczątkowe, równoczesne obrazy scala w multiobrazy o zaburzonej przejrzystości, a to, co jawi się „oku”, zależy od kąta oświetlenia świadomością -przesterowywaną na zewnętrz bądź do wewnątrz. Która jest którą? Przebitki semantyczne są tak płynne, iż różnice przestają być dostrzegalne. Widma o zanikających kolorach, spiłowanych dźwiękach i odbitych datach napełniają rozległe frazy zdaniami wielokrotnie złożonymi, imitującymi strumień świadomości. Ich struktury gramatyczne nawiązują do dykcji egzystencjalistycznej. Język ma tutaj władzę absolutną, autor jest mu podporządkowany. Pozwala, by prowadził go do semantycznych granic, oddalających się ze względu na swą niewyczerpalność. Katarynka, bębny, trąbka - alternatywne instrumentarium języka, tworzy efekt wielo-mowy o rozwidlających się wirtuozerskich pasażach, pełnych wewnętrznego rytmu. Taka „muzyka” wymaga dobrego słuchu językowego. Bez podążania licznymi tropami, nasłuch może nigdy nie przerodzić się w wyraźny sygnał, pozostając błądzeniem po omacku w gąszczu tej przepastnej mowy. Symultaniczny ruch labiryntowych konstrukcji semantycznych i meandrycznych sensów egzemplifikuje fenomenologiczny, całościowy sposób doświadczania świata, i sam świat, ze swym wielowymiarowym chaosem. Trzymając kurs na zapomniane światy symbolistycznej ekspresji, Melecki zderza tradycję modernizmu z nową rzeczywistością języka. Demontuje frazeologizmy i burzy metafory, budując je od nowa we własnym, zjawiskowym idiomie. Słowa, należące do różnych przestrzeni semantycznych, kojarzy w związki frazeologiczne i wyrazowe o niepowtarzalnych brzmieniach. Sieje ferment w czytelniczych przyzwyczajeniach, domagając się aktywnego, intelektualnego współuczestnictwa. I nie ma zmiłuj: pokaż mi ( czytelniku) kim jesteś…
(…) Po tych wszystkich / Namacalnych i lotnych falstartach, widzimy wciąż niewygasłe / Ślady obecności naszych braci. Reguły ich głodu pozostały jasne / I na tyle trwałe, że w okopie ciała nadal jesteśmy wdzięczni za te / Liche westchnienia za tym, co zbywało przyszłości, i przekłute / Promieniem niewchodzącego w zenit słońca tętno dalej pozwala / Wychodzić z utajenia, wprost na najwyższą nutę piosenki o / Światłoczułym srebrze naszych mózgów (…) [„Wykres kresu”].
Specyfiką tego języka jest alinearność, wbrew logice klasycznej i pozaczasowość - podobnie funkcjonuje świadomość. Język „Przesteru” jest zatem medium świadomości, wyrażającym ambiwalencję, niekoherencję i napięcia przeżyć, niemożliwe do wyrażenia językiem linearnym. Idąc za Wittgensteinem, granice tego języka, wraz z granicami stworzonego w nim świata, otwarte są na niewyrażalność. Tom wieńczy obszerny poemat, którego tytuł, Wykres kresu, właściwie wszystko wyjaśnia. To dialektyczny obraz egzystencji podmiotu - całościowy i linearny. Skondensowana, zwarta wersja tej samej historii, „ śruba, skręcająca do kupy” warstwy kompozycyjne wierszy i odsłaniająca niektóre tropy.
(…) No bo o jaką szłoby tu kwestię, bycia czy nie bycia, posiadania czy / Nagminnego braku? Te nałożenia odwlekają jedynie jakieś / Urojone teraz momenty wyboru tego, co niby było kiedyś / Trafniejsze(…) paradują dumnie przed każdym, z ogłaszaną na // Pokaz pewnością jedynej możliwości, owej drogi prowadzącej / Do tych gardzieli, gdzie rodzi się ta podstawowa mechanika / Życia, wiedzy o nim, i zależności, jakie każdy wybór w sobie nosi, / Podtykając pod nos nieusuwalną przeszkodę w postaci / założonych racji. Ale my nie mamy nawet skąd zaczerpnąć / Swoich (…)[„Wykres kresu”].
Wyborem motta towarzyszącego poematowi - wyimka z tekstu Witolda Wirpszy: Kto zrabuje kres, Melecki sugeruje swoje i Wirpszy podobieństwo w podejściu do języka, i związanych z nim poszukiwań, wiodących ku niewyrażalnemu. Motto jest pytaniem o granice poznania, należy więc spodziewać się odpowiedzi. Ciekawe, jak głęboko sięgnie jeszcze jego język. Czekam.

Maciej Melecki: Przester, Poznań 2009, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury, ss.77
Maciej Melecki
fot.


Bermudzkie historie
Maciej Melecki, Zawsze wszędzie indziej (Wybór wierszy 1995-2005), wyd. Portret, Olsztyn, 2008
Maciej Melecki, Przester, wyd. WBPiCK, Poznań, 2009
Pola toku (WBPiCAK, Poznań, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie