Maciej Melecki
W KAŻDYM INNYM
Chromy stan, błędne obierki chwilowych wyborów, bo w takim samym
Żwirze wciąż się nieustannie chodzi, mimo różnych świateł, mieszkań
Odłowionych z ludzi, siedzisz więc dlatego sam, sam wobec innych,
Zależnych i niezależnych, w tym coraz ciaśniej domykanym zakresie
Dat, z którego nie odczytujesz już żadnych ognisk, zapadlisk jaskrawszych
Stanów, czy nawet gołego tyłka wiatru prasującego chmury na tynku szumu.
Podziel się nie na dwa, rozprosz w setkach przyszłego zapętlenia, jesteś
Tylko przed samym sobą, w pozaziemskiej sferze piołunowego czasu,
Kiedy nieharmoniczne zamachy szpadla wykopują rów w poprzek
Mlecznej drogi, z której nie wychynie ku nam nawet deska czy żerdź, gdyż
Odmeldowuje się w tej pauzie najmniejszy, skory gest i bez pojednania
Idziemy już bez siebie, owych cugli i folg, jak w obudowie grzejnika,
Kiedy uskok jest bagnistym wymiarem wciągającym nas aż po wyciągniętą
Sztywno rękę – ostatni po nas haust śladu. Głębie tych ruchów nie mają
Żadnej miary, są wtartym, zmielonym szkłem, wystrzępionym powrozem,
Koniuszkiem początku trwania wobec pustej kadzi kroku w przód, więc bez
Drutów, młotka, cegieł i szczap ponownie będziesz musiał zbudować sobie
Maskowany schron, kiedy ten stary, jak zawiniątko, wypada ci spod pachy
Nieopodal włazu i staje się obrysem martwego ciała tego, co nas starło na
Papkę. Mnoży się tętno spadu, zwisasz jak przerzucony o barierkę stół
Z ułamanymi nogami, blatem jak tafla ścierniska. Pozostałe spłonki skaczą już
Z radości, ciesząc się na wzorzyste race końca tego podłego roku, i jak w
Każdym innym, coraz mocniej mrowiącego w szpikach jego kości stających
W przełyku, byś dla nich tak czezł w tym kącie grotu niczym kotwica bez dna.
Żwirze wciąż się nieustannie chodzi, mimo różnych świateł, mieszkań
Odłowionych z ludzi, siedzisz więc dlatego sam, sam wobec innych,
Zależnych i niezależnych, w tym coraz ciaśniej domykanym zakresie
Dat, z którego nie odczytujesz już żadnych ognisk, zapadlisk jaskrawszych
Stanów, czy nawet gołego tyłka wiatru prasującego chmury na tynku szumu.
Podziel się nie na dwa, rozprosz w setkach przyszłego zapętlenia, jesteś
Tylko przed samym sobą, w pozaziemskiej sferze piołunowego czasu,
Kiedy nieharmoniczne zamachy szpadla wykopują rów w poprzek
Mlecznej drogi, z której nie wychynie ku nam nawet deska czy żerdź, gdyż
Odmeldowuje się w tej pauzie najmniejszy, skory gest i bez pojednania
Idziemy już bez siebie, owych cugli i folg, jak w obudowie grzejnika,
Kiedy uskok jest bagnistym wymiarem wciągającym nas aż po wyciągniętą
Sztywno rękę – ostatni po nas haust śladu. Głębie tych ruchów nie mają
Żadnej miary, są wtartym, zmielonym szkłem, wystrzępionym powrozem,
Koniuszkiem początku trwania wobec pustej kadzi kroku w przód, więc bez
Drutów, młotka, cegieł i szczap ponownie będziesz musiał zbudować sobie
Maskowany schron, kiedy ten stary, jak zawiniątko, wypada ci spod pachy
Nieopodal włazu i staje się obrysem martwego ciała tego, co nas starło na
Papkę. Mnoży się tętno spadu, zwisasz jak przerzucony o barierkę stół
Z ułamanymi nogami, blatem jak tafla ścierniska. Pozostałe spłonki skaczą już
Z radości, ciesząc się na wzorzyste race końca tego podłego roku, i jak w
Każdym innym, coraz mocniej mrowiącego w szpikach jego kości stających
W przełyku, byś dla nich tak czezł w tym kącie grotu niczym kotwica bez dna.
♦ MAŹ
Maciej Melecki
fot.
fot.
Bermudzkie historie
Maciej Melecki, Zawsze wszędzie indziej (Wybór wierszy 1995-2005), wyd. Portret, Olsztyn, 2008
Maciej Melecki, Przester, wyd. WBPiCK, Poznań, 2009
Pola toku (WBPiCAK, Poznań, 2013