Piotr Czerniawski
Jacek Gutorow "Wybór błędu, wybór paralaksy"
Opublikowana w 1999 roku debiutancka książka Piotra Czerniawskiego (30 łatwych utworów) była dziełkiem wyrazistym i zdradzającym duży talent poetycki. Nowy tom - wydany po sześcioletniej przerwie - pokazuje, że cierpliwość popłaca: zbiór nie zawiera wierszy przypadkowych, a jeśli nawet po pierwszej lekturze odnosimy takie wrażenie, to w trakcie lektur następnych ustępuje ono miejsca wrażeniu konieczności, z jaką kolejne wiersze następują po sobie. Koniecznością tą rządzi logika snu: Czerniawski świadomie wybiera trajektorie przebiegające gdzieś pomiędzy jawą i snem, w przestrzeni odkształceń, deformacji i wieloznaczności, czerpiąc obrazy i zbitki słów z podświadomych warstw własnego języka.
Trudno zaliczyć autora do jakiejś szkoły wyobraźni, choćby "wyobraźni ośmielonej". Podobnie jak Honet, Majzel czy Różycki, Czerniawski często i gęsto sięga po poetykę oniryczną, cokolwiek sądzić o tym terminie. Czyni to jednak inaczej - w najbardziej charakterystycznych dla niego wierszach poetyka ta dochodzi do jakiejś nieprzekraczalnej granicy i ulega radykalnemu zakwestionowaniu, podczas kiedy u wspomnianych poetów mamy raczej do czynienia z zapisem fantazmatu, to znaczy ze świadomym pogłębianiem i poszerzaniem przestrzeni snu. U autora Poprawek do snów fantazmatem staje się sam język, podlegający przekształceniom, które zwykliśmy kojarzyć z procesami powstawania i generowania marzeń sennych. Stąd niezwykła i dramatyczna kondensacja języka poetyckiego, wypadającego z kolein mowy i gubiącego związki istniejące między znakami i znaczeniami. Jeżeli jest to jeszcze wyobraźnia, to taka, która w końcu wyczerpuje własny potencjał i nicuje język, w jakim jest wyrażana. W tym sensie Czerniawski idzie znacznie dalej, niż wspomniani poeci - inflacja wyobraźni jest tak wielka, że podkopuje swój własny język, zrywając związki logiczne i frazeologiczne. Najciekawsze zaś i paradoksalne jest to, że towarzyszy temu zmysł dyscypliny, tak jakby całkowite zerwanie możliwe było jedynie przy zaostrzonym rygorze.
Poszczególne wiersze stanowią rozwinięcie tytułu i często ewokują obrazy rozszczepienia, skrzywienia i poruszania się w już to zwichrowanej, już to poprawionej perspektywie. Jeśli w debiutanckim tomie dominowały momenty obserwacji i widzenia, a jego patronami byli (wymienieni z nazwiska) Reznikoff i Harsent, o tyle w tej książce mamy do czynienia z tropiczną i retoryczną odmianą widzenia przez przypadki - obserwacja ustąpiła miejsca gramatyce obserwacji. Najbardziej charakterystycznym chwytem wydaje mi się skrót bądź wydłużenie perspektywy widzenia, przy czym odkształceniu podlega również perspektywa językowa: "Neutrino/ujeżdżające fundamenty. I do mnie należy: // wybór błędu, wybór paralaksy, // wybór koloru na frontach, // wybór zaślepek i kształtek" (Przed wyborami).
W sposób znacznie bardziej zdecydowany i radykalny niż w pierwszej książce Czerniawski opisuje procesy rozpadania się słów i rzeczy. Sen języka podlega nieustannym i niekończącym się poprawkom i rewizjom, tak iż mamy właściwie do czynienia z hipotezami, a nie konstatacjami mówiącymi coś o rzeczywistości. Hipotezy mnożą się i mnożą własne języki. W rezultacie otrzymujemy poezję w ruchu i w toku, zawieszoną w czasie niedokonanym: "Supła się, napsułaś. Możemy rozmawiać, / rozwadniać na mieście, choć nie osiągniemy // pozycji języka, w której się odnosi / do samego siebie i nawet nie do nas" (Powiedz, gdzie najęto tych przejętych ludzi?).
Skądinąd wydaje mi się, że poetyka tak rozumianego "radykalnego fantazmatu" (a więc fantazmatu skierowanego na wyparcie siebie) pojawia się u kilku innych poetów debiutujących w ostatnich latach. Choć o żadnej szkole nie może być mowy, to chyba warto zauważyć, że u wielu młodych autorów mamy do czynienia z zakwestionowaniem poezji onirycznej o proweniencji już to romantyczno-symbolicznej, już to dekadencko-fin-de-siecle'owej. Taką problematykę odnajdziemy na przykład w utwoarch poetyckich Edwarda Pasewicza czy Klary Nowakowskiej, dla których praca wyobraźni to przede wszystkim praca języka, tyleż eksplitywnego co zdradliwego, wskazującego na absolutną atrofię wyobraźni postawionej wobec tego, co nieosiągalne i niewyobrażalne.
Znamienne, że ostatni tomik Nowakowskiej zaczyna się od słów Georges'a Bataille'a: "zasada doświadczenia wewnętrznego: wyjść poprzez projekt z obszaru projektu". Niewątpliwie jednym z ważniejszych punktów odniesień dla wierszy Pasewicza, Nowakowskiej i Czerniawskiego jest zaproponowana przez Bataille'a perspektywa heterologiczna, będąca w zamierzeniu filozofa nauką o tym, co nie daje się zasymilować, o wszelkiego rodzaju odpadach, resztkach, suplementach, które zazwyczaj odrzucamy i lekceważymy. Bardzo wyraźny jest u Czerniawskiego (tak jak u dwojga wspomnianych poetów) moment transgresji rozumianej jako absolutne sprzeniewierzenie się świadomości i jej językom, choćby językowi fantazmatycznemu, który przecież też stara się jakoś obłaskawić niedostępną rzeczywistość. Tyle tylko, że transgresja możliwa jest jedynie w języku. Stąd efekt spiętrzenia i zapętlenia, a jednocześnie silne poczucie, że mamy do czynienia z dramatem egzystencjalnym. Są to wiersze pisane z pozycji obserwatora, ale i uczestnika dramatu, i Czerniawski czasem podkreśla tę podwójność widzenia:
Odwraca się i nie czuje na sobie.
Wysypuje się, wypisuje.
Docierał i dotarł. Nie dotarło się.
Wszystko na nic, na żer.
Ktoś go śni, nie mówiąc mu o tym.
Ktoś go wreszcie z tego snu obudzi.
(Fairytale)
Wyobraźnia heterologiczna? Ta formuła ma sens pod warunkiem, że pamiętamy o jej wewnętrznym napięciu bądź rezonansie; implikuje ona wszakże to, co skryte i nieuświadamiane, wymykające się artykulacji bądź wyobrażeniu - luki, nieciągłości, zerwania. Bataille pokazywał, że ten radykalny projekt graniczy z szaleństwem, a może raczej z językiem szaleństwa. Zarazem (i paradoksalnie) jest on próbą pewnego realizmu, usiłującego oddać wielość i wielopoziomowość rzeczywistości, która wymyka się prostej artykulacji, poddaje za to momentom przekładu i mediacji.
U Czerniawskiego krótkie migawki z życia, wycinki i ścinki rzeczywistości, cały ten echosystem pojedynczej egzystencji - wszystko to nie składa się na żaden poemat, nie wychodzi z tego żadna poetycka autobiografia, żadna synteza doświadczeń. I tak jest dobrze. Piotr Czerniawski mówi (dopowiada bądź przekazuje dalej, jak w grze w głuchy telefon) wiele, bardzo wiele. Tyle tylko, że czyni to w sposób eliptyczny, nie pozwalając sobie na zbędne gadulstwo. Wszystko jest wzięte w nawias lub wykropkowane, ale takie tropy prowadzą daleko poza wiersz. Prosta, oderwana sytuacja, która jednak może odnaleźć w nas przedłużenie, rezonans, nieoczekiwany prześwit - bardzo często takie właśnie są wiersze wrocławskiego poety. Taką nieoczekiwaną nutą kończy się cała książka: "Na peronie dziewczynka z pluszowym czajnikiem / Będę miał to po niej".
Słowa rzucone na wiatr? Być może, ale jaki wiatr.
Pierwsze imię dyscypliny: nieprzewidywalność.
Jacek Gutorow
(FA-art, 4, 2005)
Trudno zaliczyć autora do jakiejś szkoły wyobraźni, choćby "wyobraźni ośmielonej". Podobnie jak Honet, Majzel czy Różycki, Czerniawski często i gęsto sięga po poetykę oniryczną, cokolwiek sądzić o tym terminie. Czyni to jednak inaczej - w najbardziej charakterystycznych dla niego wierszach poetyka ta dochodzi do jakiejś nieprzekraczalnej granicy i ulega radykalnemu zakwestionowaniu, podczas kiedy u wspomnianych poetów mamy raczej do czynienia z zapisem fantazmatu, to znaczy ze świadomym pogłębianiem i poszerzaniem przestrzeni snu. U autora Poprawek do snów fantazmatem staje się sam język, podlegający przekształceniom, które zwykliśmy kojarzyć z procesami powstawania i generowania marzeń sennych. Stąd niezwykła i dramatyczna kondensacja języka poetyckiego, wypadającego z kolein mowy i gubiącego związki istniejące między znakami i znaczeniami. Jeżeli jest to jeszcze wyobraźnia, to taka, która w końcu wyczerpuje własny potencjał i nicuje język, w jakim jest wyrażana. W tym sensie Czerniawski idzie znacznie dalej, niż wspomniani poeci - inflacja wyobraźni jest tak wielka, że podkopuje swój własny język, zrywając związki logiczne i frazeologiczne. Najciekawsze zaś i paradoksalne jest to, że towarzyszy temu zmysł dyscypliny, tak jakby całkowite zerwanie możliwe było jedynie przy zaostrzonym rygorze.
Poszczególne wiersze stanowią rozwinięcie tytułu i często ewokują obrazy rozszczepienia, skrzywienia i poruszania się w już to zwichrowanej, już to poprawionej perspektywie. Jeśli w debiutanckim tomie dominowały momenty obserwacji i widzenia, a jego patronami byli (wymienieni z nazwiska) Reznikoff i Harsent, o tyle w tej książce mamy do czynienia z tropiczną i retoryczną odmianą widzenia przez przypadki - obserwacja ustąpiła miejsca gramatyce obserwacji. Najbardziej charakterystycznym chwytem wydaje mi się skrót bądź wydłużenie perspektywy widzenia, przy czym odkształceniu podlega również perspektywa językowa: "Neutrino/ujeżdżające fundamenty. I do mnie należy: // wybór błędu, wybór paralaksy, // wybór koloru na frontach, // wybór zaślepek i kształtek" (Przed wyborami).
W sposób znacznie bardziej zdecydowany i radykalny niż w pierwszej książce Czerniawski opisuje procesy rozpadania się słów i rzeczy. Sen języka podlega nieustannym i niekończącym się poprawkom i rewizjom, tak iż mamy właściwie do czynienia z hipotezami, a nie konstatacjami mówiącymi coś o rzeczywistości. Hipotezy mnożą się i mnożą własne języki. W rezultacie otrzymujemy poezję w ruchu i w toku, zawieszoną w czasie niedokonanym: "Supła się, napsułaś. Możemy rozmawiać, / rozwadniać na mieście, choć nie osiągniemy // pozycji języka, w której się odnosi / do samego siebie i nawet nie do nas" (Powiedz, gdzie najęto tych przejętych ludzi?).
Skądinąd wydaje mi się, że poetyka tak rozumianego "radykalnego fantazmatu" (a więc fantazmatu skierowanego na wyparcie siebie) pojawia się u kilku innych poetów debiutujących w ostatnich latach. Choć o żadnej szkole nie może być mowy, to chyba warto zauważyć, że u wielu młodych autorów mamy do czynienia z zakwestionowaniem poezji onirycznej o proweniencji już to romantyczno-symbolicznej, już to dekadencko-fin-de-siecle'owej. Taką problematykę odnajdziemy na przykład w utwoarch poetyckich Edwarda Pasewicza czy Klary Nowakowskiej, dla których praca wyobraźni to przede wszystkim praca języka, tyleż eksplitywnego co zdradliwego, wskazującego na absolutną atrofię wyobraźni postawionej wobec tego, co nieosiągalne i niewyobrażalne.
Znamienne, że ostatni tomik Nowakowskiej zaczyna się od słów Georges'a Bataille'a: "zasada doświadczenia wewnętrznego: wyjść poprzez projekt z obszaru projektu". Niewątpliwie jednym z ważniejszych punktów odniesień dla wierszy Pasewicza, Nowakowskiej i Czerniawskiego jest zaproponowana przez Bataille'a perspektywa heterologiczna, będąca w zamierzeniu filozofa nauką o tym, co nie daje się zasymilować, o wszelkiego rodzaju odpadach, resztkach, suplementach, które zazwyczaj odrzucamy i lekceważymy. Bardzo wyraźny jest u Czerniawskiego (tak jak u dwojga wspomnianych poetów) moment transgresji rozumianej jako absolutne sprzeniewierzenie się świadomości i jej językom, choćby językowi fantazmatycznemu, który przecież też stara się jakoś obłaskawić niedostępną rzeczywistość. Tyle tylko, że transgresja możliwa jest jedynie w języku. Stąd efekt spiętrzenia i zapętlenia, a jednocześnie silne poczucie, że mamy do czynienia z dramatem egzystencjalnym. Są to wiersze pisane z pozycji obserwatora, ale i uczestnika dramatu, i Czerniawski czasem podkreśla tę podwójność widzenia:
Odwraca się i nie czuje na sobie.
Wysypuje się, wypisuje.
Docierał i dotarł. Nie dotarło się.
Wszystko na nic, na żer.
Ktoś go śni, nie mówiąc mu o tym.
Ktoś go wreszcie z tego snu obudzi.
(Fairytale)
Wyobraźnia heterologiczna? Ta formuła ma sens pod warunkiem, że pamiętamy o jej wewnętrznym napięciu bądź rezonansie; implikuje ona wszakże to, co skryte i nieuświadamiane, wymykające się artykulacji bądź wyobrażeniu - luki, nieciągłości, zerwania. Bataille pokazywał, że ten radykalny projekt graniczy z szaleństwem, a może raczej z językiem szaleństwa. Zarazem (i paradoksalnie) jest on próbą pewnego realizmu, usiłującego oddać wielość i wielopoziomowość rzeczywistości, która wymyka się prostej artykulacji, poddaje za to momentom przekładu i mediacji.
U Czerniawskiego krótkie migawki z życia, wycinki i ścinki rzeczywistości, cały ten echosystem pojedynczej egzystencji - wszystko to nie składa się na żaden poemat, nie wychodzi z tego żadna poetycka autobiografia, żadna synteza doświadczeń. I tak jest dobrze. Piotr Czerniawski mówi (dopowiada bądź przekazuje dalej, jak w grze w głuchy telefon) wiele, bardzo wiele. Tyle tylko, że czyni to w sposób eliptyczny, nie pozwalając sobie na zbędne gadulstwo. Wszystko jest wzięte w nawias lub wykropkowane, ale takie tropy prowadzą daleko poza wiersz. Prosta, oderwana sytuacja, która jednak może odnaleźć w nas przedłużenie, rezonans, nieoczekiwany prześwit - bardzo często takie właśnie są wiersze wrocławskiego poety. Taką nieoczekiwaną nutą kończy się cała książka: "Na peronie dziewczynka z pluszowym czajnikiem / Będę miał to po niej".
Słowa rzucone na wiatr? Być może, ale jaki wiatr.
Pierwsze imię dyscypliny: nieprzewidywalność.
Jacek Gutorow
(FA-art, 4, 2005)
Piotr Czerniawski
fot. Marcin Maziej
fot. Marcin Maziej
24 maja 2009, 16:00
Chłodna 25
Warszawa
Chłodna 25
Warszawa