Piotr Czerniawski
Paweł Czarkowski "Język to lunatyk"
Nikt chyba nie potrafi dokładnie wskazać i scharakteryzować granicy, która oddziela jawę od snu. Trudno też określić na ile te rzeczywistości się przenikają, współpracują ze sobą, znoszą wzajemnie i czy śni się jedynie w snach czy wręcz przeciwnie. Czy język jest lub był kiedykolwiek w stanie uporać się z doświadczeniem niewypowiedzianego? Swoiście złożoną, skomplikowaną całością, którą przecież w jakiś sposób nosimy w sobie, pielęgnujemy i, czy tego chcemy czy nie, to właśnie w nas następuje zderzenie i dyskusja między tym, co realne i nie. Może lenistwo i przyzwyczajenia powodują, że stajemy się tacy ufni i solidarni z otoczeniem? Jak reagujemy na pewne irrealne przesłanki i jakim językiem chcemy o nich mówić? Otóż wydaje się, że język poezji, nie ujmując niczego prozie, jest tym narzędziem, które może się zbliżyć, odrzucając wiele nawet przez siebie generowanych pokus, próbując się wedrzeć w przestrzeń nieoczywistości i przeczuć.

Poprawki do snów, (korporacja ha!art. 2005) Piotra Czerniawskiego są tego dowodem. To już druga, po debiutanckich 30 łatwych utworach (1999), książka tego wrocławskiego poety. Książka, która dojrzewała dość długo, ponieważ jest wyborem 28 tekstów powstających w ciągu ostatnich lat. Informacja to dość banalna. Jednakże w perspektywie zalewu rynku nie tylko młodymi, chętnie debiutującymi twórcami, ale i medialną logoreą, nie zawsze mającą wiele wspólnego z wartościowymi pozycjami, ujawnia się niszowy charakter tych wierszy, które z całą pewnością łatwe nie są.

Nowa książka Czerniawskiego to powściągliwy, momentami minimalistyczny w formie, dosadny i krytyczny głos nad jednoznacznością doświadczania rzeczywistości, jej sposobów jawienia się oraz przekładania tego za pomocą języka. Poecie udaje się sformułować, a raczej wskazać pewne przestrzenie, sytuacje, zdarzenia, w których gromadzą się emocje, wobec których język jest bezradny. Nie często spotyka się frazę tak subtelną, która lawiruje między surrealizmem przy jednoczesnym obnażaniu, iż jest kreacją, wytworem, może jednym z najpiękniejszych snów popełnianych w rzeczywistości i dlatego nie należy mu zawierzyć do końca, lecz warto się w nim wydarzyć.

Poeta przymierza, nakłada na siebie słowa aby odsłonić ruch ich znaczeń, cienkiego naskórka treści, zawierającego się w jednej głosce, którą można zmienić, źle usłyszeć, "zjeść" i sens staje się inny. Te szczeliny są miejscem fuzji najpoważniejszych i najbardziej nas wszystkich interesujących. Tylko że o tym wie się w trakcie czytania (pisania) tych wierszy, natomiast mówić o zawartości pęknięć, naruszeń i przemieszczeń nie sposób. Całość tej poetyckiej wizji jest przestrzenią mnogości i otwartości na transformacje. Zadać sobie wiersz Czerniawskiego to poczuć atmosferę filozoficznych pytań i refleksji w skromnych i przewrotnych formach. Z trudem przychodzi mówienie o tej poezji, jeszcze ciężej próba klasyfikacji. Wydaje się, że najlepiej po prostu czytać.

W tych wierszach nic nie jest pewne do końca. Wszystko trwa w nieustannym napięciu, w jakimś metafizycznym pogotowiu, przygotowane na zmiany, na ruch, na swoje zaprzeczenie i przewartościowanie. Istnieją jedynie pewne kierunki, jakiś czwarty wymiar funkcjonujący i kulejący pod dyktando niezrozumiałej paralaksy. Liryka Czerniawskiego, przy całej świadomości subiektywnych cech języka z jakiego powstaje, próbuje wyrwać się z uwikłań i dotychczasowych problemów wyrażania "ja"; w bardzo ciekawy sposób. Dzieje się to w momentach ironicznego obnażania pustych miejsc, wybrakowanych momentów, sytuacji, kiedy to w pospiesznym określaniu siebie w otoczeniu powinniśmy odnajdywać jakieś ślady swojej tożsamości. Tak się jednak nie dzieje. Nie możemy do siebie wrócić, odnaleźć takimi, jakimi byliśmy przed chwilą, wskazać lub powtórzyć swoją obecność. Nieuchwytność tych tekstów po pewnym czasie przeradza się w przyjemną świadomości, iż wszystko wokół nas się miesza, przenika, jest potencjalne (a może jeszcze więcej) i my, nie pozostając biernymi, możemy się w tym odnaleźć, traktując w podobny sposób swój język. Nasza tożsamość, skończone poczucie siebie, jest mitem, snem, który lubimy (może musimy) śnić, choć odbywa się tu i teraz. Co to jest tu i teraz? Kiedy to było?

Wrażliwość na osobliwości chwili i iluminacje dziejące się bez przerwy wydają się być dominantą tego tomiku. Te wiersze są alternatywą w stosunku do niepodważalnej, a przecież symulowanej rzeczywistości, którą Czerniawski zgrabnie pomija, przechodząc do sfer intymniejszych i bardziej doniosłych. Na przykład chwytając niepowtarzalny moment, tajemnicę inności, która będzie w nim kontynuowana (Na peronie dziewczynka z pluszowym czajnikiem // Będę miał to po niej). Ewentualnie naigrywa się z pewnych symboli i wyobrażeń, kiedy to poetycka poprawka (wiersz) przybiera formę trzech cyfr, jak Mniejsze zło, czyli 665. Lektura Poprawek jest zawsze pytaniem o indywidualność czytelnika, ich konstrukcja i wymowa są uniwersalne, lecz każde ponowne odczytanie odwołuje się do impresji bycia w wierszu, chwilowego olśnienia, które nie może być powtarzalnym. Z jednej strony jesteśmy urzeczeni, ocieramy się o sen, niewinność, niebywałość tego innego porządku, gdzie wstawanie jest snem.

Musiał wstać, ale w ogóle
Nie chciało mu się spać.

[...]

Od dawna ten powrót
W odrębnych oknach

Z drugiej strony słowa są wręcz aroganckie w swej dosadności i obrazowości. Sprowadzone do ścisłego reprezentowania i określania rzeczy, niemalże z dokumentalną dokładnością określają powolny proces rozkładu.

Ochłodzenie.
Róże cmentarne.
Początek zlewania się plam.
[...]
Rozpad więzadeł i chrząstek.
Obecność larw, poczwarek.

Pustych otoczek.


Mimo iż Czerniawski cytuje na przestrzeni tomiku Henryka Berezę, Adama Zagajewskiego, to jego sposób poezjowania oraz uciekania przed jednoznacznością i chęcią ostatecznego komunikowania się z krytyką, odbiorcami wydają się być zakorzenione w twórczości Andrzeja Sosnowskiego. Dorobek tego ostatniego, pod postacią tytułów książek i cytatów, staje się tematem, językiem, intertekstualnym zawłaszczeniem w wierszu na wyspie Bali jesteśmy zieloni i mali.

Można poddać się dyktatowi niewystarczalności języka w wypowiadaniu wewnętrznych doświadczeń, można przejąć język większości i koić się powszechną wizją zamiast z trudem budować własny język, który będzie poszukiwał i zbliżał nas w pogoni za sobą. Nowa książka Piotra Czerniawskiego udowadnia, że najnowsza poezja nie jest łatwym do skonsumowania przekazem, który daje się szybko okiełznać i strawić. Zainteresowana jest raczej wykolejaniem retoryki i sposobów mówienia o doświadczaniu współczesności, nie posługując się symbolami jakie rzeczywistość próbuje nam wcisnąć. Nie chodzi już o batalie dotyczącą jakiejś jednej określonej, jasno wyartykułowanej prawdy. Wręcz przeciwnie, dyskusja ma się toczyć na jak najszerszych przestrzeniach, tak daleko, jak tylko da się zmienić i zmusić do tego język. Dystans, oniryczność i niepewność, choć ograne i oczywiste, są kategoriami, które zawiera w sobie język chcący opowiedzieć i zaoferować coś ciekawego. W moim przekonaniu tak właśnie dzieje się w tej książce.

Czy Czerniawskiemu udaje się poprawiać sny przy zachowaniu neutralności dla tajemnic leżących po obu stronach od wierszy? To zagadnienie zostaje zawarte już w motcie, które brzmi: Porównań jawy i snu dokonywano, zwłaszcza w poezji, od wieków // służyło to bardziej degradacji jawy niż podwyższeniu snu. Jakkolwiek autor nie chce faworyzować żadnej z perspektyw, rację mogą mieć ci, którzy mówią, że liryka Czerniawskiego stoi bardziej po stronie niedokończonych snów i chce je, o ile to możliwe, zrehabilitować i uprawomocnić w rzeczywistości. Niewykluczone, że w tym przypadku w ogóle nie ma potrzeby rozdzielać tych dwóch porządków, ponieważ Czerniawski je świetnie łączy, wnosząc swe Poprawki.

Paweł Czarkowski
(Pro Arte 3(61)2006)
Piotr Czerniawski
fot. Marcin Maziej




24 maja 2009, 16:00
Chłodna 25
Warszawa




Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie