Joanna Lech
Nawroty jak blizna na powiece
Byłam bardzo ciekawa drugiej książki poetyckiej Joanny Lech. Wynikało to z kilku przyczyn, po pierwsze, debiutancki tomik poetki zdobył nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina, był, co wielokrotnie podkreślano, debiutem dojrzałym. Po drugie, sama autorka była laureatką kilku innych ważnych konkursów, zdobyła wyróżnienia, publikowała w prasie literackiej, po trzecie, krytycy porównywali jej poezję do poezji Honeta, a Honeta lubię. Był jeszcze jeden powód. Chyba najważniejszy. Nie przeczytałam „Zapaści”. Nie zdobyłam, umknęła mi, nie starałam się, by po nią sięgnąć. Porównania więc z debiutem robić nie będę, a ciekawość drugiej książki była ogromna - bo druga książka, to często ważny sprawdzian – poetyckiego rozwoju, a może nawet talentu.

Przyznam, że spodziewałam się wiele. Być może zbyt wiele. W dodatku lektura kilku tekstów w prasie literackiej wzmogła mój apetyt na poezję Lech. I jednak troszeczkę się rozczarowałam. „Nawroty” to książka świetnie skrojona. Na miarę dobrego warsztatu poetyckiego. Z dobrą kompozycją, spójna, z konsekwentnie budowanymi obrazami i wciąż powracającymi obsesjami. Właściwie czytając ją, ma się wrażenie, że czytamy poemat. Jeden wiersz podzielony na 28 rozdzialików (a może jeden wiersz napisany na 28 sposobów). Jest to zarówno największy zarzut kierowany pod adresem „Nawrotów”,
jak i ich ogromna siła.

W „Nawrotach” nawraca wszystko. Słowa, motywy, obrazy, obsesje, niemal frazy. Pełno tu strupów, rzeki, objawów choroby, popiołu, dreszczów, strachu, zimna, mgły i wilgoci. Te leksemy powracają natrętnie, obsesyjnie i są obecne w niemal każdym wierszu. Autorka sprytnie i sprawnie żongluje motywami. Świetnie komponuje obrazy. Wchodząc w ten świat, od początku nie mamy żadnych wątpliwości - różowo nie będzie. Szczęśliwie też nie. Będzie bolało, będzie chłodno, zwiedzimy „miejsca ciemne i zimne”. Motto, którym opatrzona jest książka każe nam zwrócić uwagę na pamięć i na moc kreacyjną wspomnień: „Czy istnieje coś bardziej uporczywego niżeli pamięć?/ Czy jesteśmy wspomnieniem kogoś, kto nas zapomina?/ Czy może jesteśmy kłamstwem?/ Czy jesteśmy wcieleniem pragnienia kogoś, kto nas wezwał,/ kogoś kto nas tworzył ze swych wspomnień,/ z nic nie znaczących cieni?” (Salvador Elizondo).

Zacznijmy od początku. Jeśli chodzi więc o pamięć i o to, jak ona nas stwarza, jak ona kreuje nas we wspomnieniach innych, jak my sami kreujemy świat żyjąc, być może, kłamstwem wspomnień, to „Nawroty”, stają się książką o kreacyjnej mocy pamięci. Już w otwierającym książkę wierszu „Intro (a zarazem pierwszą jej część, bowiem książka kompozycyjnie podzielona jest na trzy części „Intro”, „Dalej”, „Wyjście”) poetka zapowiada: To coś pomiędzy / bólem a przenikaniem, przypomina błyski, przetarcia, jakby w powietrzu/ rwały się szwy. (...) zostaw coś z tego, jak skaleczenie,/ranę na powiece, plamę cienia w oku. (s.9). „Zostaw coś z tego” z tych wspomnień, z tego zapamiętanego obrazu, którym rozpoczyna się wiersz? Zimy, lodu, pustki. Z tych zapamiętanych emocji, które są jak błyski, przetarcia. Z tego bólu?

Pierwsza część książki, zbudowana z 11 utworów, zawiera wiersz „Miejscami”, w którym jeszcze dobitniej wspomnienia i pamięć wysuwają się na pierwszy plan. Znowu zaczyna się od obrazu – rzeka, miasto, wieżowce, wreszcie brama i dom, a właściwie „miejsce, które powinnam nazwać - domem?” Nastrój budują metafory: „chłód rośnie w piwnicy, w pokoju wylęga się szum”. I wreszcie rozpoczyna się wspominanie, które przeplata się z teraźniejszością, a może niedawną przeszłością („dopiero od wczoraj/ odsłaniam okna; grabiłam liście aż otworzyły się strupy”). I nagle wszystko znowu powraca, do miejsc, czasu i uczuć, o których pewnie chciałoby się zapomnieć. Co ważne powraca we śnie: „A potem znów będzie się śniło podwórko, // pocięte niebo, śnieg brudny od prochu- już gdzieś tam jestem/jakbym wróciła, jakby wróciło i szarpał się w gardle dym, kaszel, skrawki popiołu”. (s.12). „Jakbym wróciła, / jakby wróciło”- ja ówczesna tam i to wszystko, co z tamtym czasem było związane. Wspomnienia zresztą ewokowane są zawsze poprzez krótkie obrazy, sceny, zdarzenia, ale także przez sny. To one powodują, że bohaterka tych wierszy wraca do innego czasu, owe nawroty są obsesyjne i następują nagle. W wierszu „Roztopy” widok dziecka przysuwającego twarz do wystawy i odbijającego się światła w szybie powoduje właśnie taki nawrót – „i przypominasz sobie// dym. Popiół. Okruszki żaru, iskry, które krążą po rękach. / Odłamek tkwi w palcach jak ostrze i żłobi w nim ślady”. (s. 13). Popiół, mgła, dym – to słowa-znaki nawrotu. Nawrotu zarówno wspomnień, jak i jakiegoś rodzaju choroby, trawiącej nie tylko ciało. Oczywiście są próby oderwania się od wspomnień, „wyjścia na zewnątrz” („Roztopy”, s. 13), ale właściwie kończące się fiaskiem, ponieważ „To wszystko wraca jak głód” („Kręgi”, s. 15). Wspomnienia będą bolesne, jednak nie dające się wymazać, zachowane jak „blizna na powiece”. Co więcej, to, co się wspomina (lub kogo się wspomina) będzie niedopowiedziane. Nie wiemy tak naprawdę, o co chodzi - o zdarzenie, miejsce, konkretnego człowieka, czy też konkretny czas.

Idźmy „Dalej”. W drugiej części motywy nadal się piętrzą. Pamięć wciąż nie daje spokoju, ani wytchnienia. W jednym, jedynym wierszu pojawia się nazwany, dookreślony i konkretny interlokutor, a właściwie interlokutorka. „Ten obraz, Anno, nie daje się przełknąć. Jakby to rosło we mnie;/ ślad w zgięciu ramienia. Zadrapanie na oku. Sen, który rozcina skórę/ głębiej niż noże i wciska mech do tętnic, pióra wpycha do ust” („Znaki”, s. 25). Właściwie nic się nie zmienia w klimacie tych wierszy, może jedynie powracające sceny pamięci są intensywniejsze. Pojawia się też nadzieja na wyleczenie z choroby pamięci, na zakończenie historii, która zżera: „wszystko się skończy. Blizny na dobre zarosną. Ciepło wybije na / z rytmu i wejdzie do kości” („Dopiero wtedy”, s. 32).

W końcu następuje „Wyjście”. Nie jest ono ani awaryjne, ani wyzwalające. Joanna Lech opowiada „Historie proste jak ślady poparzeń” („Powroty”, s. 24). Być może historię miłosną, bo gdzieś, między zgliszczami, strupami, mgłą, dreszczami istnieje dwoje ludzi. I choć, jak autorka konstatuje, „Pamięć jest jak choroba, która strzela w serce,/ podrzyna gardło, sama się kaleczy” („Zanim”, s. 40), to wcale z tejże choroby wyleczyć się nie chce, ponieważ gdy zacznie zapominać, to „Nie zostaną po nas nawet puste miejsca” („Puste miejsca”, s.42).

„Nawroty” Joanny Lech to książka niezła. Wiele w niej historii, które należy odkryć. To poezja spójna i równa, w której autorka prezentuje swój dobry warsztat poetycki. To taka książka, w której pojawiają się frazy, które należy podkreślić i zapamiętać. Jednak klimat „Nawrotów” jest przesycony, według mnie, zbyt natrętnie, mam wrażenie, wyuczonymi metaforami, które nigdy nie zawodzą, nie będą banalne. Niemniej, z taką intensywnością, z jaką używa ich poetka, dają one wrażenie wyuczonego warsztatu. Mam na myśli ciągle powracające „blizny na powiece”, „plamę cienia na oku”, „mgła rośnie” „podwórko zmieniło się w mgłę”. Miałam wrażenie, że poetka układa swoje „kawałki” z tych samych „klocków”. Robi to w dość dobrze, wystarczająco sprawnie, choć, chwilami zaczyna nużyć czytelnika używając wciąż tych samych chwytów. Dlatego, troszeczkę się zawiodłam.

Joanna Lech „Nawroty”. Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2010.


Anna Wiech
artPapier, nr 7 (175) / 2011
Joanna Lech
fot.


Znowu pragnę ciemnej miłości, WAB 2018


www.facebook.com/of.joannalech




Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie