Justyna Radczyńska
Dziennik
Luty 2006
2006-02-14 14:29
Siedzisz przy swoim biurku, w Paryżu przy Rue de l’Université i dostajesz wiadomość z Crystal Mountain: Powder Alert! Przywiozłaś stamtąd ski pass z napisem: Adult Anytime. A więc jesteś już dorosła.
Mam 3 lata mniej i 30 lat opóźnienia w stosunku do ciebie, ale jesteśmy siostrami i straszne rzeczy jak zmiany uczuć przeżywamy z symultaniczną precyzją.
Mój instruktor ma na imię Jacques. Mówi franglais. Tomaszowi powiedział, że wczoraj jeździłam bardzo dobrze. Dlaczego nie powiedział tego mnie? Zawsze dowiadujesz się z ust drugich albo trzecich, że tak, że jesteś, że w porządku było nieźle tzn., że masz niejakie wzięcie albo i pewne zdolności. Przemyślne skąpstwo, ciułanie pochwał - na pogrzeb. Dopiero wtedy - w atmosferze straty pean brzmi, a piewca wygląda ładnie, bo znał i doceniał. Tak jakby miało się nam od tych drobiazgów przewrócić w głowie.
W mojej - już od dawna odwrotne porządki, gąszcz nieumiejętnych pragnień, narkotyczna skłonność i makabryczne, chirurgiczne sny.
Jacques opowiada z zacięciem o jubileuszu stacji, o tym, że Madame Chirac sprowadzi sztuczne ognie. Jestem zajęta omijaniem grup niebezpiecznych krasnali - małych narciarzy, którzy niczego się nie boją. Niektórzy mają jeszcze w buziach smoczki. Jesteśmy ostatecznie w wesołym miasteczku z mnóstwem krzesełek i wagoników podążających w upatrzone strony. To za dnia, bo w nocy – w księżycowym parku porozumiewawczo mrugają światłami wesołe ratraki i śnieżą szumne armatki. Odruchowo zastanawiam się nad strukturą sztucznego śniegu. /Teoria i badania, fizyka śniegu, fascynujące: www.snowcrystals.com./
Tutaj jestem małą dziewczynką wśród karuzeli, która boi się wybrać diabelski młyn. Na razie tylko konik i samolocik wzdłuż zielonych tras, które niebieszczą się niepostrzeżenie. Samolocik podrywa się do lotu. Ma dodatkowe stopnie swobody, których nie przewidziałam. Wychodzę z opresji z jednym mocnym krwiakiem – monstrualną, purpurową plamą jak wyspa o dobrze zaznaczonych brzegach. Potem obok powstają dwie mniejsze i oto mapa archipelagu. Kruchość i krew.
Wy szalejecie na czarnych trasach, a przy stole rozmawiacie o orpistach. /Hors piste/
Wieczorem - zasłużony alkohol i towarzystwo. Szczerze mówiąc wolałabym zjeść kolację z ekstatyczną Stacey - fryzjerką i jej mężem Fabrice – mężczyzną metr pięćdziesiąt – szczodrze obdarzonym artystycznymi wprost zdolnościami do inwestowania pieniędzy niż z waszymi nudnymi sąsiadami. Jej - lekarki pracowniczej nigdy nie poprosiłabyś o radę. Lubimy żyletki – te przerażająco skuteczne i wyraźne istoty jak mała Dolka zakładająca ślad albo Lolo, która jako jedyna zalicza slalom, zdobywa la fleche de bronze i milczy.
Mój instruktor ma na imię Jacques. Mówi franglais. Tomaszowi powiedział, że wczoraj jeździłam bardzo dobrze. Dlaczego nie powiedział tego mnie? Zawsze dowiadujesz się z ust drugich albo trzecich, że tak, że jesteś, że w porządku było nieźle tzn., że masz niejakie wzięcie albo i pewne zdolności. Przemyślne skąpstwo, ciułanie pochwał - na pogrzeb. Dopiero wtedy - w atmosferze straty pean brzmi, a piewca wygląda ładnie, bo znał i doceniał. Tak jakby miało się nam od tych drobiazgów przewrócić w głowie.
W mojej - już od dawna odwrotne porządki, gąszcz nieumiejętnych pragnień, narkotyczna skłonność i makabryczne, chirurgiczne sny.
Jacques opowiada z zacięciem o jubileuszu stacji, o tym, że Madame Chirac sprowadzi sztuczne ognie. Jestem zajęta omijaniem grup niebezpiecznych krasnali - małych narciarzy, którzy niczego się nie boją. Niektórzy mają jeszcze w buziach smoczki. Jesteśmy ostatecznie w wesołym miasteczku z mnóstwem krzesełek i wagoników podążających w upatrzone strony. To za dnia, bo w nocy – w księżycowym parku porozumiewawczo mrugają światłami wesołe ratraki i śnieżą szumne armatki. Odruchowo zastanawiam się nad strukturą sztucznego śniegu. /Teoria i badania, fizyka śniegu, fascynujące: www.snowcrystals.com./
Tutaj jestem małą dziewczynką wśród karuzeli, która boi się wybrać diabelski młyn. Na razie tylko konik i samolocik wzdłuż zielonych tras, które niebieszczą się niepostrzeżenie. Samolocik podrywa się do lotu. Ma dodatkowe stopnie swobody, których nie przewidziałam. Wychodzę z opresji z jednym mocnym krwiakiem – monstrualną, purpurową plamą jak wyspa o dobrze zaznaczonych brzegach. Potem obok powstają dwie mniejsze i oto mapa archipelagu. Kruchość i krew.
Wy szalejecie na czarnych trasach, a przy stole rozmawiacie o orpistach. /Hors piste/
Wieczorem - zasłużony alkohol i towarzystwo. Szczerze mówiąc wolałabym zjeść kolację z ekstatyczną Stacey - fryzjerką i jej mężem Fabrice – mężczyzną metr pięćdziesiąt – szczodrze obdarzonym artystycznymi wprost zdolnościami do inwestowania pieniędzy niż z waszymi nudnymi sąsiadami. Jej - lekarki pracowniczej nigdy nie poprosiłabyś o radę. Lubimy żyletki – te przerażająco skuteczne i wyraźne istoty jak mała Dolka zakładająca ślad albo Lolo, która jako jedyna zalicza slalom, zdobywa la fleche de bronze i milczy.
Justyna Radczyńska
fot.
fot.