Jacek Dehnel
Dziennik
Luty 2007
2007-02-11 16:57
”. Ba, jest to tym zabawniejsze, że w XV wieku czy w wieku XIX mieliśmy jakiś kanon ogólny, jakieś centrum dowodzenia gustem – a tymczasem od lat słychać o współczesności, w której mieszają się rozmaite gusta, tradycje, pomysły na sztukę, o pluralizmie artystycznym; ba, sama krytyczka Dorota Jarecka jeszcze kilka linijek wcześniej (pamiętamy to doskonale!) pisała „Dziś malować można różnie”. Jak widać – nie można, i krytyczka da temu tamę, odpór i ogólnie kijek w szprychy wepchnie i piach w tłoki nasypie, byleby tylko tej współczesnej wciórności nie promować. I pisze to wszystko krytyczka Dorota Jarecka, która żyje współcześnie i wie, że tradycja artystyczna jest obecna w codziennym życiu znacznie bardziej niż kiedykolwiek w historii; że każdy z nas od dzieciństwa jest bombardowany historią sztuki, ikonami wielkich dzieł, nie tylko w muzeach i na wykładach stosownych, ale i w reklamie, telewizji, galeriach sztuki jak najwspółcześniejszej; że dzisiaj otrzaskać się ze stówką najsłynniejszych dzieł renesansowych jest znacznie łatwiej niż artyście renesansowemu otrzaskać się ze stówką najsłynniejszych dzieł antycznych a romantycznemu kompozytorowi – ze stówką najpopularniejszych melodii ludowych (pamiętamy biednego Frycka marznącego pod karczmą, coby się mazurków nasłuchać). Ale mimo to krytyczka Dorota Jarecka najwyraźniej uważa, że tradycja artystyczna to jakiś dront Dodo, dawno wymarły, którego można zobaczyć jedynie wypchanego, w muzealnej gablotce, i który nikomu się do niczego przydać nie może (jedyny powód zadawania się z drontem Dodo to jakaś patologia: „obrażenie się na współczesność i ku przeszłości się kierowanie”, czyli: zamieszkanie w muzeum), choć wie, jak zakładam, o gigantycznych internetowych bazach z fotografiami dzieł sztuki, o stosowaniu aluzji artystycznych w reklamie, i tak dalej, i tak dalej. Bardzo to zaskakujące, że można tak sobie odcinać część rzeczywistości za sprawą swoich poglądów na sztukę współczesną – ja na przykład nie dziwię się, że artyści odnoszą się do innych dziedzin rzeczywistości, że komputery malują na przykład, że jakieś sztuki video (no, dobra, ten nośnik już nieco przebrzmiał) uprawiają. A krytyczka Dorota Jarecka się dziwi niepomiernie. I tym mnie z kolei zadziwia. Oczywiście, można by tutaj iść w płaskie interpretacje, w rodzaju: krytycy towarzyszący dużej ilości marnej, nieatrakcyjnej, wtórnej sztuki „awangardowej” robią co mogą żeby uwalić każdego artystę, co to i laserunek umie zrobić, i postać namalować i, nie daj Boże, jeszcze do tradycji nawiąże, a w dodatku tworzy coś, co, carramba, przetrwa ze dwa pokolenia. A może pięć. Ale takie spiskowe teorie mnie nie bawią. Wolę zgłębiać przyczyny – no ale cóż zrobię, jeśli krytyczka nie uwiadamia mnie czemu przywracanie sztuce Piękna ma być jakąś pomyłką artystyczną? Nie było nią przywracanie sztuce Brzydoty (i słusznie! i słusznie!), więc czemuż ma być pomyłką przywracanie Piękna? Krytyczka Dorota Jarecka znów staje w dumnym szeregu tych, którzy się krzywili na „Sztukę zdegenerowaną”, „brzydkie malarstwo”, „dzikusów” i jest prawdziwym żywym (choć o słabym tętnie) pomnikiem XIX-wiecznej krytyki artystycznej. Z takimi krytykami możemy być pewni, że Polska nigdy nie przestanie być skansenem.
2007-02-11 16:56
W niedawnych Wysokich Obcasach krytyczka sztuki Dorota Jarecka roztkliwia się nad swoim zdrowiem i cyrkulacją płynów ustrojowych pisząc, że „postawa tych malarzy, którzy obrażeni na współczesność ku przeszłości się kierują, w niej prawdy szukają i wartości trwałych, przywracając sztuce Piękno” sprawia, że „spada jej tętno”. Niebezpieczne (i, jak sądzę, bolesne) doznania żylno-tętniczo-sercowe krytyczki Doroty Jareckiej pojawiają się przy okazji obcowania z obrazami Łukasza Huculaka i Aleksandry Waliszewskiej. Tak się akurat złożyło, że ostatnio w „Łossskocie” chwaliłem obraz Pani Waliszewskiej, której malarstwo zresztą podziwiam nie od dziś, a nieco wcześniej pisałem tekst do katalogu wystawy Pana Huculaka w Galerii Art i podobnych nieprzyjemnych doznań nie odczułem (więcej, zrezygnowałem z honorarium i wybrałem w zamian jeden z gwaszów; czeka sobie teraz w sypialni aż odmalujemy duży pokój i zawiśnie na honorowym miejscu, obok Liliena, bo to bardzo dobry obraz jest). I zastanawiam się, co sprawia, że krytyczka Dorota Jarecka umieszcza Huculaka i Waliszewską w dziale „kit”, a sama narzeka na problemy krążeniowe. Cóż, nie zamierzam tu zastępować kardiologa krytyczki, ale próbuję zrozumieć przyczyny choroby, wsłuchać się w słowa pacjentki. Lecz, prawdę mówiąc, widzę tylko symptom, bo opisy przyczyn są nader mętne. Pisze krytyczka Dorota Jarecka: „Dziś malować można różnie. Jak? Zobaczcie w Zachęcie. Zrobiłam rekonesans. Jest też renesans”. Chwali się oczywiście krytyczce, że robi rekonesans w Zachęcie, że wychodzi z domu, brnie przez warunki pogodowe i dociera do budynku, że czyni wysiłek zdjęcia płaszcza, podania biletu do przedarcia stosownej pani w granatowej garsonce, i tak dalej – nic dziwnego, że jest z siebie dumna. Umie też tu i tam zrymować, co krytyczce może nie jest konieczne do życia, ale cieszy. Ją przynajmniej. Gdzieśmy byli? „Jest też renesans. Ciekawe, że w sposób najbardziej staroświecki, staromodny, stylizując, manieryzując, malują właśnie ludzie młodzi.” Ano cóż, ciekawe, ale nie zaskakuje, skoro na akademiach skostniała awangarda, zwapniali konceptualiści, którzy znają się wyłącznie na instalatorstwie, to w młodych krew się burzy i czegoś nowego by chcieli: twórczego przetwarzania tradycji, dobrego rzemiosła, własnego języka malarskiego, który nie byłby tylko ślepym powtarzaniem po profesorach. „Malują sceny misteryjne, XV-wieczne. Łukasz Huculak sięgnął po temperę i deskę, Aleksandra Waliszewska - po Piera della Francescę.” Ha, ja tam widziałem raczej jakieś misterium, a nie sceny misteryjne (czyli diabełki skaczące wokół grzesznika oraz anioły śpiewające w jasełkach), w dodatku tempery na papierze i oleje na płótnie, ale się nie znam. A poza tym czegóż krytyczka nie poświęci dla rymu! „Inne konotacje też są pod ręką: Bellini, czyli szkoła wenecka, Mantegna, czyli szkoła padewska, i Balthus, czyli szkoła paryska z trzeciego wydania poprawionego malarstwa odrodzenia włoskiego.” Cieszy mnie, że krytyczka zna historię sztuki i umie przyporządkować artystów włoskiego renesansu do włoskich miast i szkół malarskich, a Balthusa – do Paryża. I nic by mnie prócz tej radości mojej, że krytyczka zna, nie przejmowało, gdyby nie następujące pytania: „Ale dlaczego w Polsce na początku wieku? Skąd ten seans, spirytyzm, duchy, Świteź i Maryla, sztuko dziwna, 'Jaką przybiegłaś do mnie drożyną? Gdzie dom twój, gdzie są rodzice?' A przede wszystkim - jakim cudem znalazłaś się w Zachęcie?” I tu już mnie zamurowuje gipsem i pustakiem, bowiem po pierwsze nie widzę u Huculaka i Waliszewskiej Świtezia i Maryli, no za cholerę nie widzę, nie widzę takoż spirytyzmu, widzę swobodny dialog z tradycją sztuki, od którego jeszcze nikomu korona z głowy nie spadła. Tymczasem krytyczce spada tętno, bo oto zobaczyła w Zachęcie coś, co w Zachęcie wisiało od jej początków: dobre malarstwo. Pyta zatem (ze słabnącym wciąż tętnem, więc i zapewne głosem cichszym): „Czy szczytem jesteś dzisiejszej twórczości, który należało ujawnić, czy jedną z pomyłek, którą też ujawnić należało? Dla mnie to ewidentna artystyczna pomyłka.” Do takich sądów krytyczka Dorota Jarecka ma oczywiście pełne prawo, ale czytelnik chciałby może jakiegoś uzasadnienia prócz tego, że obraz nawiązujący do tradycji jest z zasady zły – bo, tak się składa, dokładnie na tej samej zasadzie w XV wieku burzono się na ohydne nawiązania do starożytnych wciórności, a stetryczali krytycy (ze słabym, niewątpliwie, tętnem) wyrzekali na początku XIX wieku na pchanie do wierszy i sztuki paskudztw gockich i prymitywnych ludowych guseł w miejsce apetycznych pastereczek; krytyczka Jarecka staje więc w długim szeregu wapniaków, którzy obstają przy jakiejś więdnącej „sztuce współczesnej”, co to świeża była w czasach ich młodości albo wcześniej jeszcze (a w dokładniej: nie świeża, a świeżo importowana zza granicy, bo przecież nie wymyślona na gruncie rodzimym) i nie podaje w zasadzie żadnych argumentów poza „kiepskie, bo nawiązujące”.
Jacek Dehnel
fot. Emilian Snarski


Lala, Wydawnictwo W. A. B., 2006
Ph. Larkin - Zebrane, Biuro Literackie 2008
Ekran kontrolny. Biuro Literackie 2009
Saturn,Wydawnictwo W.A.B., 2011
Rubryki strat i zysków, Biuro Literackie 2011


Się pisze.


Blog o międzywojennych zbrodniach:
http://www.tajnyde...


Felietony w Wirtualnej Polsce:

http://ksiazki.wp....

"Uratować babcię" - Marty Mizuro recenzja z "Lali" w portalu Onet
http://czytelnia.o...

"„Lala” i cacka(nie) kulturalne" (A. Kropkiewicz, recenzja "Lali")
http://www.regalow...

"Bez płaczów, dąsów i rzucania mięchem" - wywiad (K. Mikurda, Biuro Literackie)
http://www.biuroli...

"Na dwoje Gombrowicz wróżył" - wywiad (A. Nowaczewski, Undergrunt)
http://undergrunt....


www.nieszuflada.pl

www.martagornicka....


(inne linki w bibliografii)


Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie