Kārlis Vērdiņš
Paryż
Troszku piniendzy zostało ze sprzedania krowy, i mówię staremu: wsio, jadę do Paryża, tej jesieni albo nigdy! Stary zaśmiał się tylko i mówi: dawaj, dawaj, leć do tych cudów, a zabierz ze sobą Walę!
Po wykopkach Wala i ja rozsiadłyśmy się w turystycznym autobusie w Rydze. Przez całą Polskę szaro i mokro. Łezkę uroniłam, w kolejce do sraczyka mówię Wali – wot, tego zawsze chciałam, do Paryża pojechać. Dziecka wyrosły, granica otwarta, niewiele mam przyjemności od życia. Stary nawet mówił - lepiej sztuczną szczękę obstalować; ale ja – ni figa, do Paryża jadę!
A potem, kochanieńka, nie wiem nawet co powiedzieć - ile tego tam było, cztery dni miałyśmy na chodzenie, a potem wszyscy sie zbierają do kupy i nazad cała wycieczka. Pilot drałuje przed siebie i coś tam mruczy pod nosem. Wala i ja ciągniemy sie w ogonie, patrze za siebie, job twoju, zaczynam beczeć!
Nie wiem co to za Paryż jest; co to, nie czytałam wszystkiego o tym, nie marzyłam o tym – o kankanie, café chanteuses, małych podwóreczkach na Montmartrze, artystach w beretach na głowach, Moulin Rouge i kameliach...
Myślisz, że coś widziałam? Wszystko szare i mokre, pokazali nam jakieś szklane bloki, żółtki i czarnuchy normalnie całymi stadami, a wszystko takie drogie! Wolę, mówię, u nas do przytułku trafić niż na taki Paryż patrzeć!
Stary śmieje się i gada - wot, głupia, lepiej było nowe zęby sobie sprawić. A ty ani pyska nie możesz otworzyć, ani nie zrobiłaś tego, o com prosił - nie cisłaś białej róży do rzeki z tego mostu co to na nim Consuela poznała swojego hrabiego Alberta von Rudolfstadt.
Tłum. Jacek Dehnel
Po wykopkach Wala i ja rozsiadłyśmy się w turystycznym autobusie w Rydze. Przez całą Polskę szaro i mokro. Łezkę uroniłam, w kolejce do sraczyka mówię Wali – wot, tego zawsze chciałam, do Paryża pojechać. Dziecka wyrosły, granica otwarta, niewiele mam przyjemności od życia. Stary nawet mówił - lepiej sztuczną szczękę obstalować; ale ja – ni figa, do Paryża jadę!
A potem, kochanieńka, nie wiem nawet co powiedzieć - ile tego tam było, cztery dni miałyśmy na chodzenie, a potem wszyscy sie zbierają do kupy i nazad cała wycieczka. Pilot drałuje przed siebie i coś tam mruczy pod nosem. Wala i ja ciągniemy sie w ogonie, patrze za siebie, job twoju, zaczynam beczeć!
Nie wiem co to za Paryż jest; co to, nie czytałam wszystkiego o tym, nie marzyłam o tym – o kankanie, café chanteuses, małych podwóreczkach na Montmartrze, artystach w beretach na głowach, Moulin Rouge i kameliach...
Myślisz, że coś widziałam? Wszystko szare i mokre, pokazali nam jakieś szklane bloki, żółtki i czarnuchy normalnie całymi stadami, a wszystko takie drogie! Wolę, mówię, u nas do przytułku trafić niż na taki Paryż patrzeć!
Stary śmieje się i gada - wot, głupia, lepiej było nowe zęby sobie sprawić. A ty ani pyska nie możesz otworzyć, ani nie zrobiłaś tego, o com prosił - nie cisłaś białej róży do rzeki z tego mostu co to na nim Consuela poznała swojego hrabiego Alberta von Rudolfstadt.
Tłum. Jacek Dehnel
♦ Życzenie
♦ Film