Anna Maria Goławska
1 2
>> Lis
W małej wioseczce w głębi lasu dziwni warszawiacy kupowali stare siedliska i budowali ekscentryczne domy o zadowolonych oknach. Sam środek wsi, mały piaszczysty wzgórek z dobrym widokiem na drogę dojazdową zajmował tubylec Heniek Płociak. Mieszkał we własnoręcznie postawionym budynku o krzywych ścianach, przywodzących na myśl leniwą wyobraźnię budowniczych z Pizy, ogrodzonym zardzewiałą siatką, której pochodzenia nikt nie dociekał. Nawet gdyby Heniek miał kawałek ziemi atrakcyjnej dla zachłannych uciekinierów z huczących blokowisk, nie chciałby zaczynać życia gdzie indziej, z parującą kupą forsy. Radził sobie do tej pory całkiem dobrze a teraz otworzyły mu się jeszcze dodatkowe widoki na przyszłość, na krajzegę, na radio, na zestaw narzędzi, na przemienny cykl pracy i picia, z miłą przewagą tego drugiego; przyszłość wśród ludzi, którzy własnoręcznie nie grabią trawnika, nie wyrywają chwastów, nie noszą kamieni, nie stawiają płotu, nie tną drewna do kominka a potrzebują mieć to wszystko zrobione. Ponadto w okolicach pozostały te same pola ziemniaków i kapusty, te same domki wakacyjne o słabych zamkach. Na wszelki wypadek. Od kiedy we wsi pojawili się miastowi, Heniek przesuwał powoli obszar swojej działalności zapobiegawczej na tereny dalej położone a w końcu całkiem ją zarzucił. Zaczął mawiać coś o lisie we własnej norze.
Paweł Nowobylski chyba miał pecha, że osiedlił się tu pierwszy, zanim dotarła do Heńka mądrość ludowego przysłowia. Bardzo tanio kupił ziemię, ruinę obory i przystąpił do walki z zasiekami malin i jeżyn, ekspansywną robinią, kretami, powolnym zakładem energetycznym i nieugiętą telekomunikacją polską oraz z lepkimi rękami robotników i stróża budowy, Heńka, który dziwnym zbiegiem okoliczności zaczął również wznosić swoją skromną siedzibę. Tak więc, nawet kiedy Nowobylski przestał znajdować u niego na podwórku swoje deski i obserwować powolne tynkowanie ceglanych ścian, pozostał mu głęboki uraz. Potem już i gwoździe u Heńka wydawały mu się znajome. Nowobylski wraz z żoną kochającą odwzajemnioną miłością dzikie pszczoły – przypadek rzadki, acz wzmiankowany w literaturze fachowej – i dwuletnim dzieckiem zamknął się za wysokim, gęstym płotem i za dwoma wilczurami, które, jak na złość, nie stawały się groźne.
Heniek nie raz próbował się zrehabilitować, proponował, na przykład, opiekę, połączoną z przyrodniczą edukacją, nad małą Marianną, ale Nowobylski nie wierzył w przemianę ludzkiej psychiki i nigdy nie dał mu szansy. Życie po sąsiedzku opierało się więc głównie na wypominaniu sobie przez sztachety tego i owego, zapłacenia kaucji za areszt, darmowego dopilnowania pojemnika oczyszczalni ścieków itp.
Ziemia drożała, chętni się pojawiali.
Miki Fortuna miał wielką sieć sklepów z mięsem i szeroko zakrojony plan na życie: ogromny dom z salonem z kinem domowym, gdzie z energiczną narzeczoną będzie oglądał najnowsze produkcje, mała stadnina, kryty basenik, może kort. Na razie solidna żółtawa koparka z podwójną łychą przemieniała bagnisty teren porośnięty rachitycznymi brzozami i gąszczem kolczastych krzaków w rozległą posiadłość, gdzie zakwitną mięsiste rododendrony a ludzie i zwierzęta hodowlane będą mieszkać, jeść i pływać w harmonii. Kierowca koparki po robocie parkował swoją ubłoconą maszynę na podwórku Heńka i jechał do domu. Wszystkim to się kalkulowało.
Niedzielne popołudnie trzeszczało w sosnach. Córka Nowobylskiego, Marianna, bawiła się koło domu, zasadzając krążki psiej karmy, żeby wyrosły w chrupkowe drzewa. Nowobylski z żoną w sieni wkładali buty do spaceru, trawiąc z głośnym śmiechem finalny dowcip z właśnie obejrzanego programu telewizyjnego. Narzeczona Fortuny robiła awanturę w tajskiej restauracji, Fortuna po drugiej stronie stolika tarł spocone dłonie. Kierowca wyjmował z nosa dręczący go już podczas obiadu wyschnięty skrawek porannej wydzieliny. Koparka wsparła się nosem w piach. Heniek przysiadł na pieńku przed domem, podrażniony pustką drugiej butelki i dobiegającą go pełnią sąsiedzkiego szczęścia. Cisnął szkłem:
- Kurwa. Mam dość.
Narrator wytrzeszczył oczy.
Łycha pchnęła płot, łamiąc sztachety i wbite głęboko w ziemię słupki. Psy rozszczekały się i wybiegły przez niespodziewaną wyrwę. Nowobylski z żoną równocześnie odwrócili spacerujące głowy, Marianna, szarpnięta za rękę, zawisła na chwilę nad korzeniem dębu pełznącym w poprzek drogi, niebieski kalosz wykrzywił się na jej nóżce. Łycha obróciła się w ich stronę, silnik zawarczał głośniej. Nowobylski wystartował, wymachując ramionami i wrzeszcząc do niewyraźnej twarzy za szybą kabiny. Łycha uniosła się gwałtownie i opadła, bryła metalu ruszyła. Nowobylski dopadł koparki, rozdarła mu spodnie i skórę na łydce, jednym skokiem znalazł się między drzewami, jego żona pochwyciła Mariannę pod pachy i nie oglądając się, dyszała bezładnie przez las. Marianna wykrzywiała stopę, próbując utrzymać na niej kalosz. Narrator uniósł się wyżej, żeby lepiej widzieć. Heniek zawrócił koparkę i pojechał na swoje podwórko,
1 2
>>Paweł Nowobylski chyba miał pecha, że osiedlił się tu pierwszy, zanim dotarła do Heńka mądrość ludowego przysłowia. Bardzo tanio kupił ziemię, ruinę obory i przystąpił do walki z zasiekami malin i jeżyn, ekspansywną robinią, kretami, powolnym zakładem energetycznym i nieugiętą telekomunikacją polską oraz z lepkimi rękami robotników i stróża budowy, Heńka, który dziwnym zbiegiem okoliczności zaczął również wznosić swoją skromną siedzibę. Tak więc, nawet kiedy Nowobylski przestał znajdować u niego na podwórku swoje deski i obserwować powolne tynkowanie ceglanych ścian, pozostał mu głęboki uraz. Potem już i gwoździe u Heńka wydawały mu się znajome. Nowobylski wraz z żoną kochającą odwzajemnioną miłością dzikie pszczoły – przypadek rzadki, acz wzmiankowany w literaturze fachowej – i dwuletnim dzieckiem zamknął się za wysokim, gęstym płotem i za dwoma wilczurami, które, jak na złość, nie stawały się groźne.
Heniek nie raz próbował się zrehabilitować, proponował, na przykład, opiekę, połączoną z przyrodniczą edukacją, nad małą Marianną, ale Nowobylski nie wierzył w przemianę ludzkiej psychiki i nigdy nie dał mu szansy. Życie po sąsiedzku opierało się więc głównie na wypominaniu sobie przez sztachety tego i owego, zapłacenia kaucji za areszt, darmowego dopilnowania pojemnika oczyszczalni ścieków itp.
Ziemia drożała, chętni się pojawiali.
Miki Fortuna miał wielką sieć sklepów z mięsem i szeroko zakrojony plan na życie: ogromny dom z salonem z kinem domowym, gdzie z energiczną narzeczoną będzie oglądał najnowsze produkcje, mała stadnina, kryty basenik, może kort. Na razie solidna żółtawa koparka z podwójną łychą przemieniała bagnisty teren porośnięty rachitycznymi brzozami i gąszczem kolczastych krzaków w rozległą posiadłość, gdzie zakwitną mięsiste rododendrony a ludzie i zwierzęta hodowlane będą mieszkać, jeść i pływać w harmonii. Kierowca koparki po robocie parkował swoją ubłoconą maszynę na podwórku Heńka i jechał do domu. Wszystkim to się kalkulowało.
Niedzielne popołudnie trzeszczało w sosnach. Córka Nowobylskiego, Marianna, bawiła się koło domu, zasadzając krążki psiej karmy, żeby wyrosły w chrupkowe drzewa. Nowobylski z żoną w sieni wkładali buty do spaceru, trawiąc z głośnym śmiechem finalny dowcip z właśnie obejrzanego programu telewizyjnego. Narzeczona Fortuny robiła awanturę w tajskiej restauracji, Fortuna po drugiej stronie stolika tarł spocone dłonie. Kierowca wyjmował z nosa dręczący go już podczas obiadu wyschnięty skrawek porannej wydzieliny. Koparka wsparła się nosem w piach. Heniek przysiadł na pieńku przed domem, podrażniony pustką drugiej butelki i dobiegającą go pełnią sąsiedzkiego szczęścia. Cisnął szkłem:
- Kurwa. Mam dość.
Narrator wytrzeszczył oczy.
Łycha pchnęła płot, łamiąc sztachety i wbite głęboko w ziemię słupki. Psy rozszczekały się i wybiegły przez niespodziewaną wyrwę. Nowobylski z żoną równocześnie odwrócili spacerujące głowy, Marianna, szarpnięta za rękę, zawisła na chwilę nad korzeniem dębu pełznącym w poprzek drogi, niebieski kalosz wykrzywił się na jej nóżce. Łycha obróciła się w ich stronę, silnik zawarczał głośniej. Nowobylski wystartował, wymachując ramionami i wrzeszcząc do niewyraźnej twarzy za szybą kabiny. Łycha uniosła się gwałtownie i opadła, bryła metalu ruszyła. Nowobylski dopadł koparki, rozdarła mu spodnie i skórę na łydce, jednym skokiem znalazł się między drzewami, jego żona pochwyciła Mariannę pod pachy i nie oglądając się, dyszała bezładnie przez las. Marianna wykrzywiała stopę, próbując utrzymać na niej kalosz. Narrator uniósł się wyżej, żeby lepiej widzieć. Heniek zawrócił koparkę i pojechał na swoje podwórko,
♦ Latarnie
Anna Maria Goławska
fot.
fot.
Toskania i okolice. Przewodnik subiektywny.
Toskania i okolice. Przewodnik subiektywny. Wydanie II znacznie rozszerzone
"Postępująca personifkacja" Biblioteka Akcentu 2007
"Włochy. Podróż na południe", Nowy Świat 2010r.