Dariusz Adamowski
Marcin Orliński: "Dłonie Buddów spełniają życzenia" (recenzja Adamowa w Wakacie)
Lasy, strumienie, drogi, dróżki i przydrożne rowy. Trochę miasta. Od wiosny do zimy, od grząskiej zieleni po "katastrofy grudnia". A wszystko w rwanej narracji, w nierównym rytmie dubu, pomiędzy kulturą i naturą, pomiędzy wewnętrznym spokojem i czymś na kształt cichej walki, jakby dosiadało się "potulną zebrę". Dariusz Adamowski, poeta i - jak się dowiadujemy z obwoluty - buddysta zaprasza nas do wspólnej podróży przez swój codzienny, niecodzienny świat. Adamowo zdaje się zwracać czytelnika jego wnętrzu, niczym mała miejscowość, na którą trafia się w podróży, a może tylko przypadkowa stacja zauważona przez okno pociągu.
W debiutanckim tomiku Adamowskiego mamy do czynienia z różnymi poetykami. Wierzę, że ta nierówność jest zamierzona. Pomiędzy utworami opisowo-refleksyjnymi, ubogimi pod względem środków artystycznych, zdarzają się wiersze pozbawione wielkich liter i interpunkcji, a także - zupełnie niespodziewanie - utwory rytmiczne i rymowane. Ale tworzą one jednak pewną całość, układając się w spójną opowieść wędrowca-buddysty. Nieustanna obecność natury, a właściwie współistnienie z naturą, życie bliskie jej wewnętrznym kalendarzom przypomina nieco świat z wierszy Edwarda Stachury. Zwłaszcza w kilku specyficznych sformułowaniach, takich jak: "i zimno i błoto / strasznie dużo błota jak na kwiecień" (Wiosna - inne spojrzenie). Ciekawsze jednak wydają się konstrukcje, które autor tworzy zupełnie samodzielnie, a których tłem są poetyki bardziej współczesne (wpływ Andrzeja Sosnowskiego? Jacka Podsiadły?), a także buddyzm.
Wątki buddyjskie pojawiają się nie tylko w dosłownych nawiązaniach. Tętnią, by tak rzec, tuż pod powierzchnią poetyckiej tkanki. "Ja" liryczne uczy się "języka / nieistniejącego kraju: doskonały / opis stanu ducha" (Tybetański dla początkujących). W jednym z wierszy pojawia się nawet refren, zapożyczony przez tytuł niniejszego tekstu. Jakie to życzenia mogą spełniać dłonie Buddów? W świecie, który - w swoich naturalnych, cyklicznych przemianach - tkwi w bezruchu, "Tylko ja się wyrywam, ja gnam i mam jakiś cel". Ale choć Adamowski "składa pokłon" i "ofiarowuje kwiaty", za resztę strwonionej otuchy gotów jest kupić Sprite'a i w ten sposób gasić pragnienia. I tu kolejny, bez wątpienia ciekawy trop - natura u Adamowskiego jest już kulturowa, zasłonięta wytworami cywilizacji i przetworzona przez nie: "Obejdziemy się bez Słońca. Na drugie / weźmiemy deszcz w sztyfcie" (Jesień kolaboranta). A Słońce? Jawi się "w jaskrawym / poliestrowym garniturze" (Mój zimowy psychoanalityk). W "zastawce serca" (Jednolita teoria dubu). Na tle tak wyszukanych sformułowań zaskakuje prostota i rozwlekłość takich wierszy, jak Grzybobranie, który w głównej mierze poświęcony jest gatunkom grzybów na nizinach Podlasia (ratuje go interesująca, filozoficzna puenta). Do słabszych utworów zaliczyłbym też wiersz Mam, owinięty wokół jednej tylko metafory ("kręty wiersz strumienia"), który z korzyścią dla treści można by po prostu skrócić.
Adamowski zdaje się zatem walczyć z naturą. A właściwie z tym, co "naturą" można jedynie nazwać. Główną przestrzenią tych nomadycznych agonii jest las. "Podrzucam kamyk, by sprowokować lawinę. / Kiedyś robiłem to i czas zaczynał płynąć" (Żwirownia). Las i czas idą w tych wierszach w parze. Nim bowiem skończy się "wiosenne" odosobnienie, zaczyna się letnie. W jednej chwili "ja" liryczne jest przekonane, że czas można zatrzymać: "diament na drodze / słońce schwytane w szybie / samochodu" (* * *). W innej "Ścieżka prowadzi w las. Donikąd".
Owocem (a może źródłem?) tej walki okazuje się Pustka. Ale właśnie Pustka pisana wielką literą. "Ząb czasu jest ze stali" - przekonuje Adamowski jeszcze na początku tomiku, by w kolejnych wierszach uzasadniać prawdziwość tej tezy. W utworze Wiosna - inne spojrzenie pisze:

"w przydrożnym rowie zdechł pies
zbyt groźny na tle szczenięcej wiosny
moje psy mijają go w milczeniu
i przez chwilę idziemy jak kondukt
po własnych śladach na wąskiej ścieżce."

Śmierć może się też pojawić "po drugiej stronie doliny", gdzie "sosny chylą swe brązowe grzbiety / pod prąd leniwej rzeki Bug". I choć odniesienie do Boga występuje tu jedynie w warstwie brzmieniowej, sformułowanie "Rzeka Bug" wydaje się jednym z najwięcej znaczących w tej książce. Jak bowiem lepiej zderzyć ze sobą zmienność i niezmienność, te podstawowe dla naszej kultury kategorie myślenia?
Autor Adamowa z pewnością wygrywa swoją walkę. Zwycięstwem buddysty jest bowiem samo podjęcie wyzwania, a tym wyzwaniem dla Adamowskiego okazuje się po części słowo. Słowo języka polskiego, słowo na wskroś europejskie. "Wers drugi zamienia się zawsze w wers pierwszy / każde słowo poprzedza milczenie" (Sutra). Droga, która rozpoczyna się od milczenia, do milczenia ostatecznie powraca: "W ciszy miseczka napełnia się ryżem". Z tej jedności najlepiej chyba zdaje sprawę inny wiersz, umieszczony w końcowej części zbioru, w którym "ja" liryczne przegląda się niczym w zdjęciu z dzieciństwa: "mam cztery lata i ruch / to moja dharma lecz zastygam / na tej fotografii". Harmonia? Tak, ale rwana, nierówna. Jak podczas każdej prawdziwej podróży.


(Dariusz Adamowski, Adamowo, SLKKB, Łódź 2006)
nowy tomik, Mamiko, 2012
fot.


"Skraj", 2007
Adamowo
"Anthologia", Londyn, 2011
"Gub, trać, porzucaj" 2012






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie