Krzysztof Śliwka
Karol Maliszewski - Przesunięcie, przesilenie, powrót [Gazeta Nagrody Literackiej Gdynia. Dodatek Literacki nr 4(5) 2009]
1.
Nie interesuje mnie w tej chwili, czy były jakieś pokolenia, czy też ich nie było. Interesuje mnie to, jak być czujnym i nazywać zmieniające się języki poetyckie. Jeżeli pojawia się zmiana, jeżeli czytelnikowi poezji dane jest wrażenie przesuwania się akcentów, to chyba można mówić o różnicy. I wówczas nie jest ważne, jakiego pojęcia użyjemy (klasycysta, turpista, tumiwisista, itd.), ponieważ różnica wymusza świadczenie o jej odczuwaniu. Kiedyś brałeś do jednej ręki wiersz Świetlickiego a do drugiej Wencla czy Koehlera, i wiedziałeś, co jest grane. Dwa języki, dwa światy, dwa zestawy odrębnych akcesoriów i gestów. Jeden bohater nie chciał być przyporządkowany, a drugi chciał. Jeden pływał sobie w swej nieokreśloności, cierpiał i miał się dobrze, drugi rozbudowywał swą określoność, lewitował w okolicach katedry i miał się jeszcze lepiej. Żartuję w słusznej sprawie. Tak z grubsza ciosając, chcę przywołać wyrazistość, w jakiej się wtedy wzrastało, a która powodowała, że na barykadzie nie dało się siedzieć okrakiem. Mało kto wówczas widział, że ten spór w gruncie rzeczy nie opuścił piaskownicy, że jest prostolinijny i zanegowany przez zaistnienie różnicy o wiele większej. Nową perspektywę poetyckiej dyskusji wytyczył debiut Andrzeja Sosnowskiego pt. Życie na Korei, lecz tomik ten w połowie lat 90. do żadnej dyskusji się nie nadawał. Wypłynie jako wzorzec, stworzy paradygmat wówczas, gdy opadnie bitewny pył, a barbarzyńcy i klasycyści, rozchodząc się do domów, już będą przeczuwać, że mimochodem ktoś ich jednak oszukał. Krótko mówiąc: i jednym, i drugim szło o rzeczywistość, o jej różnie nacechowany obraz. To, co rozegrało się za ich plecami, można nazwać ontologiczną dywersją. Gest Sosnowskiego odesłał do lamusa model przylegania i prostego kontaktu, zaś rzeczywistość od tej chwili stała się w polskiej poezji kłopotliwym postulatem. I to ją na długie lata określiło. Określiło na dobre i złe. Na dobre: bo przyszło nam pod rzeczywiście znakomitym przewodnictwem nadrabiać zaległości w stosunku do poezji światowej, szczególnie anglosaskiej. Na złe: bo poezja dobitnie zaznaczyła dystans, uciekła od bezpośredniości i osadziwszy się w swej cudownej melinie, wypięła się na czytelników. Na tych przecież i tak niewielu. A mogło być inaczej. Wyobraźmy sobie, że jakimś zrządzeniem losu nie Sosnowski i nawet nie Świetlicki, tylko Podsiadło i Śliwka stają się pierwszoplanowymi patronami. Wyobraźmy sobie tak rozwijaną trzecią drogę, wyobraźmy sobie ironiczny i szyderczy hołd dla gorliwie opiewanej rzeczywistości, triumf takiej właśnie lirycznej reprezentacji-kontestacji. Wtedy na przykład Krzysztof Siwczyk nie musiałby dokonywać niesłychanej wolty, nie oddałby śląskiej szkoły poezji życia za garść marienbadek. O czym właściwie mówię? O, to cała historia.

2.
Młody Śląsk poetycki czerpał z wielu źródeł. Spore wrażenie na śląskich
debiutantach robiło poezjowanie Krzysztofa Śliwki. Nie byłoby debiutów
Macieja Meleckiego, Grzegorza Olszańskiego i Krzysztofa Siwczyka bez
przemyślenia i przeżycia szerokiej i rozlewnej, narracyjnie rozbudowanej
frazy poematów Śliwki. On otworzył ich na opowiadanie własnego życia
bez pomijania najmniejszych szczegółów. On uczulił ich na zaskakujące
brzmienia języka potocznego i młodzieżowego slangu. Odkrył uroki
kontrkultury i obyczajowego buntu wymierzonego w oczekiwania
mieszczucha. Melecki dedykuje mu Przeczekanie, fragment większej
całości (z tomiku Niebezpiecznie blisko, 1996), czyniąc adresatem
monologu, w którym wspomina się o znanym wierszu patrona pt. Weseli
figlarze Celnika Rousseau albo list do Maćka Meleckiego i o
„liście pisanym na odwrocie twojego zdjęcia”.
Reporterskoliryczny model opisu zmiennej, egzotycznej rzeczywistości,
tak charakterystyczny dla monologów obieżyświata z wierszy Śliwki,
Melecki wykorzystuje do opisu rzeczywistości szarej i monotonnej. „Przeczekanie” staje się tu niemal słowem kluczem.
Przeczekać to tak naprawdę nigdy się nie ruszyć, pozostać
na starych śmieciach i kadrować je bez przerwy w fotograficznie
usposobionych wierszach. Pełny oddech z wierszy Śliwki wpada tu
w ciasne zakamarki, fundując poetykę skoncentrowaną na opisie
jednostajności detali. Ten model poetyckiego dyskursu podejmuje
nastoletni Krzysztof Siwczyk, nastawiając się jednak na większą
dynamikę wyrazu. Jego bohater gotów jest na spór z rzeczywistością,
toteż ślady tego sporu i oporu przed bezsilną rejestracją, są widoczne
w jego debiutanckim tomiku. Chodzi oczywiście o Dzikie dzieci
z 1996 roku. Znudzenie, rozpacz i bezsilność spotykają się w wierszu
Przejście od – do (2), nie wyczerpując jednak podstawowego sensu
obrazu poetyckiego. Dedykacja „Krzyśkowi Śliwce” rzuca
ciekawe światło na niektóre sformułowania, na ironiczny kontrapunkt
niektórych fraz, na energię dobrze znaną z wierszy patrona. To
właśnie ta energia nie pozwala autorowi zostać przy konstatacji
bezsiły, to ona wyzwala w nim chęć oporu i działania. Liczenie balkonów
z naprzeciwka jest czynnością pozwalającą zasnąć –
„tak jak wczoraj// w nocy jak wczoraj w nocy jak wczoraj wczoraj tak/
jak przedwczoraj jak w nocy wczoraj jak/ przedwczoraj”. Chęć zerwania
z nudą i monotonią skojarzona została z dosadnością i przekorą. Patron
tego gestu, Śliwka, mówi w jednym z wierszy, że „gołębie pokoju też srają”, jego uczeń Siwczyk oświadcza ustami swego bohatera, że „policzy/ balkony w bloku z naprzeciwka i podzieli przez liczbę
uchylonych/ okienek piwnicznych które nie pachną kocim ciepłem tylko/
kocim gównem ludzkim gównem i pyłem2”. Jeżeli ówczesny wiersz
Meleckiego sugerował coś w rodzaju oddania się zdegradowanej
przestrzeni, zatracenia się w jej nijakości, to debiutanckie utwory
Siwczyka starały się dynamizować te zbyt jednoznaczne i bezpośrednie
relacje. I jeden, i drugi miał w tym poetyckim działaniu ważny
punkt odniesienia. Na pewno była nim odbierana jako niesztuczna,
wiarygodna, pełna pasji, przekory, a niekiedy wściekłości i ironii
postawa bohatera wierszy Śliwki. Śledząc te subtelne przesunięcia
i poruszenia na mapie wpływów, zauważa się w drugiej połowie lat 90.
pojawienie się nowego, coraz bardziej znaczącego nurtu przywołań
i nawiązań. To nie znaczy, że wpływ Świetlickiego czy Śliwki
ustał zupełnie. Musiał się zacząć dogadywać z innym modelem
stylistycznym. Bardzo często to dogadywanie w kapryśny i
zaskakujący sposób przebiegało w zeszytach debiutantów, którzy w
ahając się, czy pójść za głosem ironicznej bezpośredniości,
czy estetyzującej niebezpośredniości, tworzyli formy hybrydyczne
i pośrednie, a więc z jednej strony zanurzone w romantycznej
bezpośredniości, zaś z drugiej oddające już cześć modernistycznemu
zakamuflowaniu monologu i podmiotu. Najmłodsza poezja polska
stanęła przed wielkim wyzwaniem, jakim był sugestywny wpływ
poezji Sosnowskiego. Zauważmy, co dzieje się z o’harystycznym
językiem wierszy Krzysztofa Siwczyka, niegdysiejszego ucznia Śliwki
i Meleckiego. To chyba najbardziej jaskrawy przykład, jaki można
sobie wyobrazić: rozziew między Dzikimi dziećmi a "Emilem i my"
oraz następnymi tomikami. Zauważmy, w jakim kierunku ewoluuje
poetyka Marty Podgórnik, której rozwój podkreśla rola wpływu
poetyki Bohdana Zadury, Piotra Sommera i Darka Foksa.
Co dzieje się w tomiku najmłodszego śląskiego debiutanta
Tobiasza Melanowskiego, zatytułowanym "Wycieczki krajoznawcze"?
Można w nim znaleźć zdania sugerujące opowiadanie się za
bezpośrednią, ironiczną ekspresją, zdania w stylu godnym
Świetlickiego, np. „Nic dziwnego,/ że czuję się jak perfekcyjne
wcielenie/ Soni Bragi” (z wiersza Radio prasa telewizja).
Dominuje już jednak inne podejście do obrazu poetyckiego.
Staje się on bardziej oschły, retorycznie zaprogramowany, bez
skłonności do ulegania spontanicznej emocjonalności. U Świetlickiego
ból był jednak bólem (mniejsza w tej chwili o niuanse i grymasy),
a doznania układały się na dość jednoznacznej siatce bliskich
czytelnikowi odwzorowań rzeczywistości. Tutaj zaś rozgrywa się
spektakl, a udawanie i kamuflowanie jest częścią retorycznej
strategii, która skutecznie zaciera kontury przylegania do
rzeczywistości. I jakże znajoma intonacja każe nam szukać tropów
wiodących do jaskini Mistrza, takich jak te w wierszu dedykowanym
A.S. pt. Pociągi i motory – „I znów kończy się zima!/
Trzeba będzie odnaleźć/ przechowywane w piwnicy sonary (…)
Później pozostanie spisać tych,// którzy w przeciwieństwie do nas,/
usadowili się wśród pierwszych miejsc./ Tak więc zostawiasz mnie//
z tym zadaniem?” I tropów tych, im bliżej końca wieku, jest
coraz więcej, i takich jak ten fragmentów, których zaistnienie
wydawało się na przełomie lat 80. i 90. raczej nie do pomyślenia,
bo nie tak wyobrażano sobie przełom. A teraz są i rozciągają
granice „poczytalności wiersza”, plenią się jakby na
przekór głosom z niepokojem pytających, czy to jest jeszcze poezja i
na ile zrozumiała: „Wracają tamte noce/ w sklepie bławatnym,/
kiedy chowałem się/ za migotaniem utożsamień/ jak za szyfonowa
kurtyną. / O krepdeszyny, o batysty!” (Adam Zdrodowski),
„Doglądałem domu,/ kiedy liczby rozprysły się, lśniąc/ śliną
chorego na epilepsję.// Ile jeszcze nawrotów?” (Piotr Mierzwa),
„żyjesz tam gdzie słońce czysta/ żywa wełna łyskam jak łyskacz/
na skałach w poszarpanej scenerii/ restauracyjnego wagonu”
(Jakub Wojciechowski).

3.
Liczba wywiadów z Andrzejem Sosnowskim opublikowanych w prasie
literackiej znacząco wzrasta po 1995 roku. To samo dzieje się z
popularnością jego poetyki. Jeżeli jednak styl Świetlickiego dostępny
był dla wszystkich, wydawał się otwarty i łatwo przyswajalny,
to sięganie po wzory z Sosnowskiego wydawało się początkowo
zajęciem dla wybranych i wtajemniczonych. Jego twórczość
potraktowano jak zagadkę, której rozwiązanie leżało w gestii
wstępujących do literatury po 1995 roku. Ze Świetlickim skojarzono
gest demokratyzacji poezji, zaś z Sosnowskim jej hermetyzacji.
Idiom Świetlickiego stał się wówczas oczywistością, natomiast
idiom Sosnowskiego wyzwaniem. Hermetyczny Sosnowski otworzył
poezję polską na nieobliczalność, niepewność, niejasność,
wskazując jednocześnie na inne tropy mogące wspomagać debiutantów
w trudzie odsuwania się od lirycznej jednoznaczności
i oczywistości. Wyłom dokonany przez nową estetykę otworzył
naśladowców na dalsze i mniej oczywiste tradycje. Do rozchwiania
dominującego modelu Świetlickiego przyczyniała się dodatkowo z
jednejstrony w ten sposób dowartościowana poezja Eugeniusza
Tkaczyszyna-Dyckiego, zaś z drugiej silne osobowości spod znaku
„ośmielonej wyobraźni”, a tu podkreśliłbym szczególną
rolę stylów Romana Honeta i Tomasza Różyckiego, potem bardzo
często naśladowanych przez debiutantów następnej dekady.
Wszelkie oznaki wskazywały na słabnięcie siły oddziaływania
jednego wzorca i oddawanie inicjatywy drugiemu. Weryzm liryczny,
nawet w wersji zagadkowej i zawikłanej, dla debiutanta z końca
wieku przestaje być atrakcyjny. To właśnie wtedy Jacek Podsiadło
pisze szkic o poezji niezrozumiałej i publikuje go w „Tygodniku
Powszechnym”, zdając sprawę z estetycznej i epistemologicznej
katastrofy, jak zaczęła się rozgrywać na jego oczach. Posłużył się tu
świadomym i sarkastycznym nawiązaniem do tytułu i wymowy książki
eseistycznej Bohdana Zadury. Głos Podsiadły nie pozostał bez echa,
bo brzmiał jak zamach na wolność i nowatorstwo poezji. Dzisiaj widzimy
więcej. Między innymi i to, że zwolennikom tradycyjnej estetyki
poetyckiej w pewnym sensie ziemia zaczęła osuwać się spod stóp,
że dojrzeli i potraktowali jak zagrożenie (nie dla ich pozycji,
tylko dla miejsca poezji w przestrzeni międzyludzkiej komunikacji)
rzeczywiście istotny przełom. W jego świetle rok 1989 i pierwsza
fala pokoleniowej ekspresji nie były niczym nowatorskim i przełomowym.
To jaskrawe światło modernistycznego gestu obnażyło poczciwe
korzenie stylistyki Świetlickiego i „bruLionu”, wyraźnie
wskazując na niezamordowanych ojców, na Nową Falę i Nową
Prywatność. Z analogicznym podsumowaniem poezji Sosnowskiego jest
o wiele trudniej. I to zdawało się pociągać co bardziej świadomych
debiutantów: przekonanie, że mają do czynienia z czymś w rodzaju
cudownego, jakby pozasystemowego zjawiska i przeczucie autentycznej
innowacyjności. Tę innowacyjność pragną reprodukować i
popularyzować. Nawet kosztem oryginalności. Można by rzec,
że w tym przypadku zadekretowane nowatorstwo przesłania uroki
bezpośredniej ekspresji własnej.

4.
Ale jak to w historycznoliterackim tańcu bywa, mija dziesięć lat i
już słychać pomruki wyrażające pragnienie różnicowania, a w czytanych
ostatnio wierszach dostrzegam coraz liczniejsze przesunięcia
(w pewnym sensie nawiązujące do zdroworozsądkowych nawoływań
Podsiadły), będące wyrazem zniecierpliwienia bezradnością uroczych
gier słownych. I jest w tym chęć wyjścia z lustrzanego gabinetu
dodatkowo obitego korkiem. A stąd już blisko do przesilenia i
wyartykułowania różnicy. Nie wiem, czy pokoleniowej. Po prostu
estetycznej. Różnicy biorącej się z pierwszych sygnałów zmęczenia
dominującym modelem. Pojawiają się kolejni młodzi bez skrępowania
okazujący chęć powrotu do świata. Ich miny i gesty pozwalam sobie
odczytywać następująco: „No, nieźle było na tej psychodelicznej
wycieczce w zaświaty, super sprawa, język z tamtej strony wygląda
zajebiście, ale teraz byśmy prosili o możliwość powrotu”.
I widzę, jak powracają z dalekiej podróży, wcale już o nic nie
prosząc, wyobrażając sobie przy tym, że schadzka języka ze światem
może być udana i ważna, wiersze Konrada Góry, Dominika Bielickiego,
Agnieszki Mirahiny, Szczepana Kopyta, Justyny Bargielskiej,
Przemysława Owczarka, Mariusza Partyki, Wioletty Grzegorzewskiej,
Marty Grundwald czy Przemysława Witkowskiego. I jeszcze kilka
nazwisk dałoby się wymienić. A będzie ich zapewne więcej.





Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie