Aneta Kamińska
Dziennik
Marzec 2006
2006-03-15 20:17
Pałac Starej Książki (1)
takie miejsca nie istnieją
To musiało być w kwietniu, bo szłam właśnie odebrać PIT z biura rachunkowego, to była środa (nie mam pojęcia, dlaczego to pamiętam), a ja szłam sobie ulicą Działdowską, pełna niepokoju zapewne, bo jakieś chude miesiące nastały, pracy miałam mało, za mało. Więc szłam sobie i nagle na murku zobaczyłam leżący szyld: Pałac Starej Książki Działdowska 8a, rozejrzałam się wokół, ale pałacu żadnego nie było, nigdy tam niczego takiego nie było, przecież mieszkam w pobliżu już kilka lat. Napis zaintrygował mnie mocno, poczułam mrowienie na plecach, Pałac Starej Książki, zaraz będę wracać z tym PIT-em, poszukam, co to może być.
Wracam, z mocnym postanowieniem odkrycia tajemnicy, wyśledzenia Pałacu, Starej Książki zwłaszcza. A ten ukrył się sprytnie, numeru 8a wcale nie ma, no, nie ma, jest tylko 8, chodzę po osiedlu, po jakiejś trawie, po błocie w końcu, zdesperowana, bo muszę, muszę go odnaleźć. Jest wreszcie, widzę szyld, zupełnie bez sensu szłam, jak zawsze, kiedy węszę jakąś tajemnicę, jakąś poezję, jest przecież droga cywilizowana, jakiś ogródek, brama, samochód nawet, duży, z logo Pałacu, chimera i tak dalej. Boże, to da się z tego żyć, ze starych książek, ktoś coś takiego stworzył, ten samochód jakoś najbardziej mnie przekonał. Wchodzę.
Jęk. Nie wiem, w którą stronę mam patrzeć, oczopląsu dostałam natychmiast, w pierwszej sekundzie, tyle książek, spadają z półek, przelewają się, mieszają, dotknąć, otworzyć, ale którą, Boże, którą.
- Zapraszamy do środka – słyszę nad sobą głos. No, tak, cały czas jestem w jakimś przedsionku, tylko w przedsionku. Staruszek antykwariusz i elegancka czarna kobieta stoją nade mną wyczekująco. – Czy jest... Miazga Andrzejewskiego? – podaję pierwszy tytuł, jaki mi przychodzi do głowy, a którego potrzebuję. Na pewno odpowiedział, że tak, oczywiście, bo zawsze tak odpowiadał, ona na pewno spytała, czy chcę do szatni, bo zawsze tak pytała, tak było na pewno, chociaż tego nie pamiętam, pamiętam już tylko moment, kiedy zostałam sam na sam z Salą Brązową, tak mi ją z dumą przedstawiono, z dumą uzasadnioną. Pełne regały, nie wiem, od czego zacząć, od której półki, od której książki. Zaczynam od A, niech będzie Andrzejewski, jest Andrzejewski, ale Miazgi nie ma, chociaż być miała, coś tu w ogóle poprzestawiane, nie do końca alfabetycznie (o święta naiwności moja!), patrzę niżej i wyżej, ale nie ma. Idę dalej, dotykam jakichś książek, na chybił-trafił, decyzji świadomej już podjąć nie potrafię, za dużo wrażeń, nie myślę. Otwieram przypadkowo przypadkową książkę, jakiś niesamowity fragment, o pisaniu, o tworzeniu swojego bohatera, znowu czuję ciarki, chyba cały czas czas je czuję, odkąd tylko zobaczyłam ten szyld. Otwieram inną, też coś przedziwnego, jakiś znak, drżenie serca (Boże, co to były za książki? nigdy ich chyba nie odnajdę).
Nie wiem, jak długo już tu jestem, w tej Sali Brązowej, chyba za długo siedzę tu sama, może lepiej, jak wyjdę, i tak za dużo wrażeń na dzisiaj, muszę tu wrócić innego dnia. Wychodzę, jakoś ciemno, nie wiem, gdzie iść, natrafiam w końcu na ten hall. Chyba coś mówię, że tyle tu książek, że takie miejsce, bo pamiętam odpowiedź: - To tylko jedna sala, zapraszamy do innych. Do innych już tylko zaglądam, nie mam siły, muszę ochłonąć, przemyśleć, pomyśleć.
takie miejsca nie istnieją
To musiało być w kwietniu, bo szłam właśnie odebrać PIT z biura rachunkowego, to była środa (nie mam pojęcia, dlaczego to pamiętam), a ja szłam sobie ulicą Działdowską, pełna niepokoju zapewne, bo jakieś chude miesiące nastały, pracy miałam mało, za mało. Więc szłam sobie i nagle na murku zobaczyłam leżący szyld: Pałac Starej Książki Działdowska 8a, rozejrzałam się wokół, ale pałacu żadnego nie było, nigdy tam niczego takiego nie było, przecież mieszkam w pobliżu już kilka lat. Napis zaintrygował mnie mocno, poczułam mrowienie na plecach, Pałac Starej Książki, zaraz będę wracać z tym PIT-em, poszukam, co to może być.
Wracam, z mocnym postanowieniem odkrycia tajemnicy, wyśledzenia Pałacu, Starej Książki zwłaszcza. A ten ukrył się sprytnie, numeru 8a wcale nie ma, no, nie ma, jest tylko 8, chodzę po osiedlu, po jakiejś trawie, po błocie w końcu, zdesperowana, bo muszę, muszę go odnaleźć. Jest wreszcie, widzę szyld, zupełnie bez sensu szłam, jak zawsze, kiedy węszę jakąś tajemnicę, jakąś poezję, jest przecież droga cywilizowana, jakiś ogródek, brama, samochód nawet, duży, z logo Pałacu, chimera i tak dalej. Boże, to da się z tego żyć, ze starych książek, ktoś coś takiego stworzył, ten samochód jakoś najbardziej mnie przekonał. Wchodzę.
Jęk. Nie wiem, w którą stronę mam patrzeć, oczopląsu dostałam natychmiast, w pierwszej sekundzie, tyle książek, spadają z półek, przelewają się, mieszają, dotknąć, otworzyć, ale którą, Boże, którą.
- Zapraszamy do środka – słyszę nad sobą głos. No, tak, cały czas jestem w jakimś przedsionku, tylko w przedsionku. Staruszek antykwariusz i elegancka czarna kobieta stoją nade mną wyczekująco. – Czy jest... Miazga Andrzejewskiego? – podaję pierwszy tytuł, jaki mi przychodzi do głowy, a którego potrzebuję. Na pewno odpowiedział, że tak, oczywiście, bo zawsze tak odpowiadał, ona na pewno spytała, czy chcę do szatni, bo zawsze tak pytała, tak było na pewno, chociaż tego nie pamiętam, pamiętam już tylko moment, kiedy zostałam sam na sam z Salą Brązową, tak mi ją z dumą przedstawiono, z dumą uzasadnioną. Pełne regały, nie wiem, od czego zacząć, od której półki, od której książki. Zaczynam od A, niech będzie Andrzejewski, jest Andrzejewski, ale Miazgi nie ma, chociaż być miała, coś tu w ogóle poprzestawiane, nie do końca alfabetycznie (o święta naiwności moja!), patrzę niżej i wyżej, ale nie ma. Idę dalej, dotykam jakichś książek, na chybił-trafił, decyzji świadomej już podjąć nie potrafię, za dużo wrażeń, nie myślę. Otwieram przypadkowo przypadkową książkę, jakiś niesamowity fragment, o pisaniu, o tworzeniu swojego bohatera, znowu czuję ciarki, chyba cały czas czas je czuję, odkąd tylko zobaczyłam ten szyld. Otwieram inną, też coś przedziwnego, jakiś znak, drżenie serca (Boże, co to były za książki? nigdy ich chyba nie odnajdę).
Nie wiem, jak długo już tu jestem, w tej Sali Brązowej, chyba za długo siedzę tu sama, może lepiej, jak wyjdę, i tak za dużo wrażeń na dzisiaj, muszę tu wrócić innego dnia. Wychodzę, jakoś ciemno, nie wiem, gdzie iść, natrafiam w końcu na ten hall. Chyba coś mówię, że tyle tu książek, że takie miejsce, bo pamiętam odpowiedź: - To tylko jedna sala, zapraszamy do innych. Do innych już tylko zaglądam, nie mam siły, muszę ochłonąć, przemyśleć, pomyśleć.
Aneta Kamińska
fot. Paulina Rasińska
fot. Paulina Rasińska
"czary i mary" (Warszawa 2007)
"zapisz zmiany" (Warszawa 2004)
Nazar Honczar, gdybym (Warszawa 2007)
Hałyna Tkaczuk, Ja i inne piękności (2011)
Wreszcie jest!
Aneta Kamińska, Cząstki pomarańczy. Antologia nowej poezji ukraińskiej, Narodowe Centrum Kultury-Korporacja Ha!art, Warszawa-Kraków 2011.
Aneta Kamińska, Cząstki pomarańczy. Antologia nowej poezji ukraińskiej, Narodowe Centrum Kultury-Korporacja Ha!art, Warszawa-Kraków 2011.