Michał Płaczek
1 2
>> Mgnienie Złotego Oka
Prawda, jak każdy proces czasowy, ma tę cudowną cechę, że nanosi na wykorzystywaną przez siebie powierzchnię nalot, którego kolejne warstwy w pewnym określonym porządku przesłaniają powierzchnię, by ostatecznie ją zasłonić i zastąpić. Wtedy nie mamy już nic do roboty, my, dysponenci Prawdy, mamy samą Prawdę, tak, jak od początku chcieliśmy, a ponieważ oryginalne didaskalia zostały przez nas całkowicie zapomniane, daliśmy im bilet w jedną stronę wiedząc, że tak jest lepiej i dla nas, i dla innych i dla naszej Prawdy, przestajemy też szukać odpowiednich aktorów do zainscenizowania Prawdy, ci mogliby przecież poślizgnąć się na nalocie, teraz potrzebujemy urządzeń przeznaczonych do odtwarzania, takich, które po podłączeniu do Prawdy będą ją przekazywać i niczego złego jej nie zrobią. Ona jest w końcu krucha i delikatna, przez tyle zdań, przez całe strony pielęgnowaliśmy ją, to nasze bonsai, wydawaliśmy na naszą Prawdę rokrocznie tyle pieniędzy i tyle energii nie po to, żeby teraz Prawdę pokłuć. Bronimy prawdy przed skurczeniem i rozrostem. Dlatego nigdy nie mamy wakacji. I nie dajemy się zmieniać na warcie.
W pewnym filmie milioner miał w swoim gabinecie ekran, na którym przez całe noce i dnie wyświetlał się stan jego konta, my mamy tak samo, tyle, że nasz kapitał nie procentuje. Mamy go na zdjęciu. W ramce. Obchodzimy małe święta naszej Prawdy, kiedy zapalamy pod zdjęciem świeczki i palimy pachnące kadzidełka kupione pod stacją metra na znak naszej zawsze otwartej duchowości i wyższych potrzeb, które przeto dawno złożyliśmy ciężkiej pracy nad Prawdą w ofierze.
Same problemy z tą Prawdą. Każdy ma swoją, podobnie jak życie, każdy ma swoje własne i jedynie unikatowe życie, tyle, że wszyscy mają je na tych samych zasadach.
Prawda, tańcząca na scenie, wymaga włączenia kilku konkretnych funkcji człowieczeństwa, przede wszystkim współczucia. Nasze Współczucie! Przyznamy szczerze, że nie stać nas na nie w obliczu śmierci, ale w każdym innym obliczu – tak. Możemy je sztucznie wywołać, ale wolimy, kiedy to Prawda pociąga za sznurki, bowiem podstawową cechą Prawdy jest objawienie. Boga już dawno odesłaliśmy tam, skąd przyszedł, do Nieba. Drzwi do Nieba zostały szczelnie zamknięte i zaplombowane, my, my, my stoimy na brzegu rwącej rzeki, która sama z siebie, rzeka sama, objawiła nam swoje prawa, które złożyły się na Prawdę. Ruch rzeki jest taki sam od pokoleń, oczywiście ludzkich, bowiem rzeka nie ma dzieci ani przodków, to nie jest gatunek, tylko zjawisko. I niech no tylko ktoś włoży nogę do naszej rzeki, która, w formie Prawdy jest już stała i nieruchoma jak morze, którego powierzchnię możemy sobie narysować, a już wołamy niegrzeczne: proszę ją wyjąć, bo zawołam Straż Ochrony Wybrzeża!
Nikt nie współczuje nogom, chyba, że urwanym. I to tylko wtedy, kiedy już sobie poszły, a w ich miejsce dobrzy ludzie przynieśli protezę, która wygląda jak prawdziwa. Między prawdziwą nogą a protezą istnieje wyczuwalny dystans, i to w nim rodzi się Współczucie, kiedy mówimy: kiedy chodzisz, to całkiem nie widać, że tylko w połowie jesteś na swoim.
Chyba się trochę pogubiłem. Współczucie dla rzeczy brzydkich jest domeną Dobra, czy aby na pewno dysponujemy Dobrem? I skąd je wziąć? Prawda jest dobra. Ale czy krzyk, którym bronimy Prawdy może być dobry? Przez kilka wieków Kościoł Katolicki bronił swojej Prawdy, która, nie oszukujmy się więcej, doskonale sobie radzi bez Boga. Nigdy w historii Kościoła nie było jeszcze objawienia Boga Ojca, objawiał się tylko Syn i jego Matka, ta ostatnia najczęściej. Jakby uniwersalną zasadą było wysługiwanie się dziećmi i kobietami.
Wydaje nam się, teraz obnażę już kim jesteśmy, my, że Kościół istnieje od ’89 roku, względnie trochę wcześniej, bo był jeszcze Ksiądz Popiełuszko, a tymczasem, kiedy trochę poszperać, okazuje się, że Kościół istnieje od 2000 lat. To bardzo długo. Żadna sieć sklepów nie istnieje od takiego czasu, wszystkie po drodze zbankrutowały. A tutaj proszę, tyle epok, stylów i wojen, a Kościół ciągle trzyma się doskonale. To nie daje nam do myślenia, bo Kościół nam się nie podoba.
Istota Współczucia: mówić przez chwilę cudzym językiem, potem własnym i dostrzec różnicę, czując żal. Kiedy słyszymy (my) o tym, żeby pomówić sobie trochę językiem Kościoła, a potem przełożyć to na własny, dodając to i owo, nasz wartościowy kapitał, od razu mówimy, że Kościół wkłada swój język nie tam gdzie trzeba, np. w usta dzieci i dlatego my już go sobie nie weźmiemy, bo zresztą jesteśmy dorosłe i nami ten język się nie zainteresuje.
Albo język bogatych, ten też nie jest dla nas, smakuje potrawami, których nie jemy i jest nadpsuty od hipokryzji. Każdy kto przyszedł z obcego miasta może być potencjalnym nosicielem nowej odmiany grypy. A jeśli to miasto jest do tego pięknie oświetlone, to w naturalny sposób myślimy o jego przedmieściach, gdzie udają się mężowie biednych kobiet, gdzie łapią syfa, którego potem przynoszą do domu.
Natomiast kiedy pokazać nam grupę kobiet takich, jak
1 2
>>
W pewnym filmie milioner miał w swoim gabinecie ekran, na którym przez całe noce i dnie wyświetlał się stan jego konta, my mamy tak samo, tyle, że nasz kapitał nie procentuje. Mamy go na zdjęciu. W ramce. Obchodzimy małe święta naszej Prawdy, kiedy zapalamy pod zdjęciem świeczki i palimy pachnące kadzidełka kupione pod stacją metra na znak naszej zawsze otwartej duchowości i wyższych potrzeb, które przeto dawno złożyliśmy ciężkiej pracy nad Prawdą w ofierze.
Same problemy z tą Prawdą. Każdy ma swoją, podobnie jak życie, każdy ma swoje własne i jedynie unikatowe życie, tyle, że wszyscy mają je na tych samych zasadach.
Prawda, tańcząca na scenie, wymaga włączenia kilku konkretnych funkcji człowieczeństwa, przede wszystkim współczucia. Nasze Współczucie! Przyznamy szczerze, że nie stać nas na nie w obliczu śmierci, ale w każdym innym obliczu – tak. Możemy je sztucznie wywołać, ale wolimy, kiedy to Prawda pociąga za sznurki, bowiem podstawową cechą Prawdy jest objawienie. Boga już dawno odesłaliśmy tam, skąd przyszedł, do Nieba. Drzwi do Nieba zostały szczelnie zamknięte i zaplombowane, my, my, my stoimy na brzegu rwącej rzeki, która sama z siebie, rzeka sama, objawiła nam swoje prawa, które złożyły się na Prawdę. Ruch rzeki jest taki sam od pokoleń, oczywiście ludzkich, bowiem rzeka nie ma dzieci ani przodków, to nie jest gatunek, tylko zjawisko. I niech no tylko ktoś włoży nogę do naszej rzeki, która, w formie Prawdy jest już stała i nieruchoma jak morze, którego powierzchnię możemy sobie narysować, a już wołamy niegrzeczne: proszę ją wyjąć, bo zawołam Straż Ochrony Wybrzeża!
Nikt nie współczuje nogom, chyba, że urwanym. I to tylko wtedy, kiedy już sobie poszły, a w ich miejsce dobrzy ludzie przynieśli protezę, która wygląda jak prawdziwa. Między prawdziwą nogą a protezą istnieje wyczuwalny dystans, i to w nim rodzi się Współczucie, kiedy mówimy: kiedy chodzisz, to całkiem nie widać, że tylko w połowie jesteś na swoim.
Chyba się trochę pogubiłem. Współczucie dla rzeczy brzydkich jest domeną Dobra, czy aby na pewno dysponujemy Dobrem? I skąd je wziąć? Prawda jest dobra. Ale czy krzyk, którym bronimy Prawdy może być dobry? Przez kilka wieków Kościoł Katolicki bronił swojej Prawdy, która, nie oszukujmy się więcej, doskonale sobie radzi bez Boga. Nigdy w historii Kościoła nie było jeszcze objawienia Boga Ojca, objawiał się tylko Syn i jego Matka, ta ostatnia najczęściej. Jakby uniwersalną zasadą było wysługiwanie się dziećmi i kobietami.
Wydaje nam się, teraz obnażę już kim jesteśmy, my, że Kościół istnieje od ’89 roku, względnie trochę wcześniej, bo był jeszcze Ksiądz Popiełuszko, a tymczasem, kiedy trochę poszperać, okazuje się, że Kościół istnieje od 2000 lat. To bardzo długo. Żadna sieć sklepów nie istnieje od takiego czasu, wszystkie po drodze zbankrutowały. A tutaj proszę, tyle epok, stylów i wojen, a Kościół ciągle trzyma się doskonale. To nie daje nam do myślenia, bo Kościół nam się nie podoba.
Istota Współczucia: mówić przez chwilę cudzym językiem, potem własnym i dostrzec różnicę, czując żal. Kiedy słyszymy (my) o tym, żeby pomówić sobie trochę językiem Kościoła, a potem przełożyć to na własny, dodając to i owo, nasz wartościowy kapitał, od razu mówimy, że Kościół wkłada swój język nie tam gdzie trzeba, np. w usta dzieci i dlatego my już go sobie nie weźmiemy, bo zresztą jesteśmy dorosłe i nami ten język się nie zainteresuje.
Albo język bogatych, ten też nie jest dla nas, smakuje potrawami, których nie jemy i jest nadpsuty od hipokryzji. Każdy kto przyszedł z obcego miasta może być potencjalnym nosicielem nowej odmiany grypy. A jeśli to miasto jest do tego pięknie oświetlone, to w naturalny sposób myślimy o jego przedmieściach, gdzie udają się mężowie biednych kobiet, gdzie łapią syfa, którego potem przynoszą do domu.
Natomiast kiedy pokazać nam grupę kobiet takich, jak
Michał Płaczek
fot.
fot.
The dream you dream alone is only a dream - but the dream we dream together is Reality.
(Yoko Ono)
(Yoko Ono)