Marcin Hamkało
księżniczka mononoke
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i ośmioma lasami, w krainie zapomnianej przez ludzi i bezpiecznej od bestii, żyło sobie w spokoju starodawne plemię. Aż tu nagle w lesie nieopodal zamieszanie, rwetes, ptaszki i inne zwierzątka w popłochu. Przez knieję, niszcząc na swej drodze każde żywe tchnienie, przedziera się potwór. Straszny jest potwór: pełza jak pająk, zrobiony jest z glizd, a w środku tego pająka – dzik wielki strasznie i zły. Rozbija z łatwością ten potwór murek przed wioską i goni po łące trzy małe dziewczynki, już prawie dogonił. Na szczęście, w pobliżu jest młody książę jadący na jelonku, który potwora z łuku w oczy dwa razy – łup, łup! Niestety, potwór w walce księcia tymi glizdami zaraża. Na szczęście, dziewczynkom nic się nie stało. Niestety, szamanka mówi, że książę od tego zarażenia zemrze niezadługo, chyba że pojedzie daleko stąd, gdzie go ktoś może uzdrowi. No to i jedzie książę, a nikt go nie żegna, bo taka jest tutaj tradycja.
Jedzie książę, jedzie, ręka go boli, aż tu widzi – wyżynają żołdacy wioskę, znaczy się: samuraje. On patrzy, a samuraje z mieczami do niego, no to on dyla, a ci za nim, i z łuków. To on im tak samo, a ta boląca ręka coś dziwna jakaś: on z łuku, a tu strzały głowy i ręce samurajom obcinają, aż krew sika po trawie. Aż samuraje zwątpili. I dojechał książę do wioski, poszedł na zakupy, płaci, ale nie miał drobnych tylko same grube, więc mu rozmienić nie chcą. No ale sobie jakoś poradził, bo mu pomógł taki jeden biedny mnich, co go potem jeszcze kawałek odprowadził, żeby mu tak smutno samemu nie było.
Jedzie książę, jedzie, a tam w górach na wąskiej ścieżce na karawanę napadają wilki. Dwa malutkie, wielkości konia, a potem jeden duży jak tir. Ci z tej karawany do tych wilków z pancerfaustów, a te nic, tylko tragarzy – bach w przepaść. Dopiero taka wysoka ładna pani z tej karawany w tego dużego wilka z pancerfausta – bęc, aż ten się krwią zalał i – bach w przepaść, do rzeki.
A tu jedzie sobie książę na jelonku nad rzeczką i widzi, że na kamieniach przy brzegu pospadani tragarze, ledwo żywi. No to ich wyjmuje, ale widzi, że tam na drugim brzegu ten duży wilk leży, a do niego przybiegły te dwa małe, a na jednym z nich, z tych małych, przyjechała dziewczynka, i temu dużemu wilkowi krew z rany dziewczynka wysysa i pluje. No to się książę wystawił na głaz i krzyczy, że jest książę i tak dalej. Aż się na niego popatrzyła ta dziewczynka od tych wilków i mówi, żeby sobie poszedł. No to sobie poszedł, zabrał dwóch rannych tragarzy, i w las. A wilki, nawet z tym dużym, co to już się był podniósł, i z dziewczynką – też w las, ale z drugiej strony rzeczki.
Idzie książę przez las, powoli, bo targa tragarzy, a ci tragarze to się strasznie boją, że niby w tym lesie straszy. I rzeczywiście, las dziwny jakiś. Aż tu trafiają na taką polanę z wielgachnymi drzewami, a między tymi drzewami, w poświacie jakowejś, stado jeleni, a jeden największy, z taaakimi rogami, i promienie takie od niego! Ale poszły jelenie i nic. No to idą dalej książę i tragarze, aż trafiają do miasta. A w tym mieście trędowaci i hm, tirówki, pod przywództwem tej ładnej pani, co to wcześniej tego wielkiego wilka z pancerfausta załatwiła, robią żelazo, a później z tego żelaza pancerfausty i strzelby. I byłoby nawet fajnie w tym mieście, ale na nich ciągle napadają raz to mało ekologiczni samuraje, to znowu wilki, małpy jedzące ludzi i dziki z greenpeace’u, że niby szkoda lasów, i że niby miasto to masa i maszyna, i że by wolały las. A tą dużą ładną panią to chce zabić ta dziewczynka od wilków i nawet przybiega do miasta, przeskakuje przez mur i do tamtej, a ci na nią wszyscy z kosami, ale książę mówi: chwileczkę, i [...] a potem, jak już temu duchowi lasu głowę odcięli i zapakowali do skrzynki, żeby Cesarzowi zanieść, to się ten duch bez głowy rozlał jak taki szlam nad całym lasem i po lesie tej głowy szukał, więc szybko musieli uciekać. Ale im książę stanął na drodze i mówi: oddawać, i
Jedzie książę, jedzie, ręka go boli, aż tu widzi – wyżynają żołdacy wioskę, znaczy się: samuraje. On patrzy, a samuraje z mieczami do niego, no to on dyla, a ci za nim, i z łuków. To on im tak samo, a ta boląca ręka coś dziwna jakaś: on z łuku, a tu strzały głowy i ręce samurajom obcinają, aż krew sika po trawie. Aż samuraje zwątpili. I dojechał książę do wioski, poszedł na zakupy, płaci, ale nie miał drobnych tylko same grube, więc mu rozmienić nie chcą. No ale sobie jakoś poradził, bo mu pomógł taki jeden biedny mnich, co go potem jeszcze kawałek odprowadził, żeby mu tak smutno samemu nie było.
Jedzie książę, jedzie, a tam w górach na wąskiej ścieżce na karawanę napadają wilki. Dwa malutkie, wielkości konia, a potem jeden duży jak tir. Ci z tej karawany do tych wilków z pancerfaustów, a te nic, tylko tragarzy – bach w przepaść. Dopiero taka wysoka ładna pani z tej karawany w tego dużego wilka z pancerfausta – bęc, aż ten się krwią zalał i – bach w przepaść, do rzeki.
A tu jedzie sobie książę na jelonku nad rzeczką i widzi, że na kamieniach przy brzegu pospadani tragarze, ledwo żywi. No to ich wyjmuje, ale widzi, że tam na drugim brzegu ten duży wilk leży, a do niego przybiegły te dwa małe, a na jednym z nich, z tych małych, przyjechała dziewczynka, i temu dużemu wilkowi krew z rany dziewczynka wysysa i pluje. No to się książę wystawił na głaz i krzyczy, że jest książę i tak dalej. Aż się na niego popatrzyła ta dziewczynka od tych wilków i mówi, żeby sobie poszedł. No to sobie poszedł, zabrał dwóch rannych tragarzy, i w las. A wilki, nawet z tym dużym, co to już się był podniósł, i z dziewczynką – też w las, ale z drugiej strony rzeczki.
Idzie książę przez las, powoli, bo targa tragarzy, a ci tragarze to się strasznie boją, że niby w tym lesie straszy. I rzeczywiście, las dziwny jakiś. Aż tu trafiają na taką polanę z wielgachnymi drzewami, a między tymi drzewami, w poświacie jakowejś, stado jeleni, a jeden największy, z taaakimi rogami, i promienie takie od niego! Ale poszły jelenie i nic. No to idą dalej książę i tragarze, aż trafiają do miasta. A w tym mieście trędowaci i hm, tirówki, pod przywództwem tej ładnej pani, co to wcześniej tego wielkiego wilka z pancerfausta załatwiła, robią żelazo, a później z tego żelaza pancerfausty i strzelby. I byłoby nawet fajnie w tym mieście, ale na nich ciągle napadają raz to mało ekologiczni samuraje, to znowu wilki, małpy jedzące ludzi i dziki z greenpeace’u, że niby szkoda lasów, i że niby miasto to masa i maszyna, i że by wolały las. A tą dużą ładną panią to chce zabić ta dziewczynka od wilków i nawet przybiega do miasta, przeskakuje przez mur i do tamtej, a ci na nią wszyscy z kosami, ale książę mówi: chwileczkę, i [...] a potem, jak już temu duchowi lasu głowę odcięli i zapakowali do skrzynki, żeby Cesarzowi zanieść, to się ten duch bez głowy rozlał jak taki szlam nad całym lasem i po lesie tej głowy szukał, więc szybko musieli uciekać. Ale im książę stanął na drodze i mówi: oddawać, i