Joanna Mueller
Agata Kulówna: "Nowe słowa" [w:] „Ha!art” 2003 nr 3-4
Marzenie o sobie samym, o poznaniu swojej twarzy przepełnia „Somnambóle fantomowe” Joanny Mueller. Poszukiwania własnego wizerunku trwają od pierwszej części – „Przejęznaczeń symbolicznych” – trudnej próby pisania o sobie, przez „Wersję intro”, która już w tytule akcentuje wewnętrzną przestrzeń, po trzecią część zbioru „Peregrymację (w wy ruszenie)” – cel, a właściwie początek, wędrówki od siebie ku komuś innemu. Specyficzny egocentryzm słyszalny we wszystkich wierszach zbioru jest szczególnie wyraźny w wierszu „Do lustra szczerzę się”.
Trzeba rzucić choć krótkie spojrzenie na układ wersów, który chce przyciągać wzrok udając taflę lustra. Wiersz dzieli się graficznie na dwie symetryczne części. Wersy systematycznie skracają się, aż do jednowyrazowego, by potem stopniowo się wydłużać. Ten pobieżny ogląd mówi o wierszu niewiele, tyle zapewne o sobie wyczytam z odbicia w lustrze. Arbitralność zapisu zwraca jednak uwagę. Każe pytać o formę, zewnętrzny kształt, o to co widać na pierwszy rzut oka. Poezja Joanny Mueller sprawia, że zaczynam się niepokoić: być może zobaczyć da się tylko tyle, ile widzi się gołym okiem. Czyżby wiersz był tylko niezwykłą zabawą z wyrazami, dbałością o równy margines, urodą kroju czcionki...? Jak wiele łączy poezję Joanny Mueller z takimi, graficznie pięknymi, utworami jak choćby „wiersz róża” Krystyny Miłobędzkiej? Długość wersów stopniowo rośnie, by od połowy stawać się odpowiednio krótsza, zapisany na papierze wiersz przypomina kształtem pąk róży, a stronę obok w książce zajmuje jego lustrzane odbicie – tak wygląda „wiersz róża”. Jak kwiat przyciąga wyglądem. „Wiersz róża” mówi o róży, a właściwie o jej ścinaniu. „Do lustra...” Joanny Mueller to zapis procesu pisania. Pierwszy – rozwija się wydłużając wersy, by zakończyć się znów jednym słowem. Zostawia przy tym swój wizerunek na sąsiedniej kartce. Drugi – wydaje się zwijać do środka i ponownie rozwijać przeglądając w sobie. Oba wiersze za pomocą znaków graficznych wyznaczają swoje centrum. Usiłują odnaleźć się: nazwać siebie, poznać stanowiącą je zasadę. Dla obu troskliwie wyszukanym centrum okazuje się zwielokrotniony wizerunek ich postaci.
Autorkę „Do lustra...” interesuje subtelna różnica między dostrzeganiem pewnych rzeczy a dorastaniem do nich, między tym, co się widzi a ile się rozumie i jak się widzi siebie. Motto z Marty Podgórnik bezpośrednio nazywa obszar tej fascynacji. Równie ważna wydaje się perspektywa słów zastanawiających się nad słowami, jak w poezji Krystyny Miłobędzkiej. Słowo dla debiutującej poetki nie pozostaje narzędziem, ale jest głównym przedmiotem zainteresowania. Mówienie (i pisanie) okazuje się umiejętnością magiczną, wspaniałym podarunkiem, ale i nieznośnie ciężkim obowiązkiem. Język, u Mueller iskrzący się cytatami i słowotwórczo rozszalały, prowadzi sam ze sobą grę. Nie potrzebuje już, by nim kierowano i z przedmiotu staje się podmiotem wypowiedzi. Joanna Mueller stara się, za Tymoteuszem Karpowiczem czy Krystyną Miłobędzką, dotrzymać kroku słowom. Jej wiersze, jak „wiersz róża”, same siebie podglądają chcąc zobaczyć swoją drugą stronę. Przypomina to wygibasy dziecka przed lustrem – spojrzeć na siebie wtedy, kiedy na siebie nie patrzę. Pragnienie wyjścia poza siebie jest nie do zrealizowania, a przecież nie do porzucenia. Nie mogę pogodzić się z niedostępnością mnie samego – to głos „wiersza róży” i „Do lustra...” – chcę widzieć siebie, tak jak widzę kogoś obok. Ścinanie róży i pisanie o pisaniu okazuje się tym samym. „Wiersz róża”, poza tym, że mówi o róży, rozkwita niczym róża i jak róża zostaje ścięty. Podarowanie siebie to jedyny, paradoksalny sposób samopoznania. To sposób na odnalezienie siebie – drugiego, koniecznego partnera do gry – szaleńczej zabawy w bycie podmiotem. Ofiara staje się udziałem kwiatu w sposób dosłowny, a w poezji dokonuje się metaforycznie. Zawsze jednak okazuje się bolesna, nawet jeśli w perspektywie odnosi się tylko do siebie samej i powraca do ofiarodawcy.
„Do lustra szczerzę się” jest zapisem procesu pisania, które w dodatku dotyczy tylko pisma. Wiersz mówi sam o sobie. Można by wbrew woli autorki nazwać wiersz „Wierszem” nie pozostając chyba w sprzeczności z jego intencjami. U Joanny Mueller gest skrajnie egocentryczny staje się wyrazem ostatecznej, do granic sięgającej uczciwości. Poezja odsłania siebie, by nie zasłaniać niczego innego. Wskazuje na siebie, bo nie chce nikogo pokazywać palcem. Czy jednak uczciwość poetki postawiona przed lustrem nie ukaże wykrzywionej twarzy? Wielokrotne siebie określanie, nazywanie prowadzi w rezultacie do ukrywania siebie. To, co wciąż się odsłania, pozostaje w powtarzalności swego gestu zasłonięte. Można tylko w nieskończoność powtarzać: słowo jest słowem jest słowem jest słowem. Joanna Mueller podejmuje próbę ucieczki z więzienia słów, jej wiersz stara się wydostać z niewoli, którą jest sam dla siebie. W tym celu, aby uniknąć pułapki utożsamienia, ujmuje się wypowiedź w nawias. Dla poetki, która słowami mówi o słowach, nawias określa sam siebie – staje się w przenośni i niemetaforycznie doświadczeniem skrajnym. Dwa wyrazy: „[wiersz zamknięty]” ujęte w gruby nawias w tomiku Krystyny Miłobędzkiej to metafora zniesienia wszelkich poetyckich granic. To zapis podwójnego zamykania: za pomocą znaczenia i oznaczenia, słów i znaków. Jest otwarciem, jak podwójne przekręcenie klucza stawia drzwi otworem. Dwa wyrazy: „wersja ekstra” zapowiadają u Joanny Mueller wyjście poza poezję, i faktycznie zostawiają miejsce światu spoza językowych krat. „Wersja ekstra” to czysty poetycki gest, wiersz zwinięty do zera. Język, który stał się świadomy siebie i nie musi już siebie wyrażać, po prostu milknie. Słowa wypuszczone na wolność stają się brakiem słów. Skrajne otwarcie, postulat poezji słów, musi pozostać na poziomie projektu. Gest zamykania/otwierania, zasłaniania/odsłaniania to w poezji gra nieskończona. Językowy wizerunek róży staje się wizerunkiem podwojonym, gdy portretuje sam siebie. Róża jednak nigdy nie staje się różą.
Samookreślanie wiersza wiąże się ze świadomym ustanowieniem podmiotu. W jednym wierszu, „Do lustra szczerzę się”, słychać głos charakterystyczny dla wszystkich poetyckich wypowiedzi Mueller. Demonstracyjna jawność tego głosu (zaskakująca obecność 1 osoby w niektórych kontekstach) wydaje się wciąż na nowo wypracowywana. Zagubiona wśród bezokoliczników, z trudem odnajdywana forma 1 osoby brzmi przejmująco. Świadomość własnego głosu wiąże się też z odpowiedzialnością za wybór gramatycznej formy żeńskiej. Poetka, decydując się na żeńską końcówkę fleksyjną, w pełni zdaje sobie sprawę, co się za tym kryje. Wybiera słabość perswazji, kruchość konstrukcji, niedbałość (nieczułość?) pewnych zwrotów przez zwyczaj uznanych za jedynie męskie. Oddanie w ten sposób pola innym, cudzym głosom, a raczej rezygnacja z walki z cytatem i obcym dyskursem, pozwala paradoksalnie lepiej usłyszeć ściszony głos własny. Krystyna Miłobędzką w swoim wierszu o wierszu używa formy żeńskiej mówiąc o ofierze – podarowaniu kwiatu. Zaznacza niepewność i niestałość swoich sformułowań ukazując je w nieczytelnym lustrzanym odbiciu. Wiersz/kwiat pokryty kroplami rosy przypomina łzy i kruche ramiona opisane przez Mueller. Konsekwencją słabości głosu, oddania siebie, by siebie odnaleźć, jest ból. Założenie mówienia po cichu daje nadzieję na podejrzenie siebie w lustrze cudzej mowy, ale skazuje na bolesną niepewność własnej instancji. Podarunek z własnego głosu jest więc właściwie prośbą o szacunek. Ofiara z własnych słów to jakby róża, którą drżącą ręką zrywa zakochany.
Agata Kulówna
Joanna Mueller, Somnambóle fantomowe, Zielona Sowa, Kraków 2003.
Trzeba rzucić choć krótkie spojrzenie na układ wersów, który chce przyciągać wzrok udając taflę lustra. Wiersz dzieli się graficznie na dwie symetryczne części. Wersy systematycznie skracają się, aż do jednowyrazowego, by potem stopniowo się wydłużać. Ten pobieżny ogląd mówi o wierszu niewiele, tyle zapewne o sobie wyczytam z odbicia w lustrze. Arbitralność zapisu zwraca jednak uwagę. Każe pytać o formę, zewnętrzny kształt, o to co widać na pierwszy rzut oka. Poezja Joanny Mueller sprawia, że zaczynam się niepokoić: być może zobaczyć da się tylko tyle, ile widzi się gołym okiem. Czyżby wiersz był tylko niezwykłą zabawą z wyrazami, dbałością o równy margines, urodą kroju czcionki...? Jak wiele łączy poezję Joanny Mueller z takimi, graficznie pięknymi, utworami jak choćby „wiersz róża” Krystyny Miłobędzkiej? Długość wersów stopniowo rośnie, by od połowy stawać się odpowiednio krótsza, zapisany na papierze wiersz przypomina kształtem pąk róży, a stronę obok w książce zajmuje jego lustrzane odbicie – tak wygląda „wiersz róża”. Jak kwiat przyciąga wyglądem. „Wiersz róża” mówi o róży, a właściwie o jej ścinaniu. „Do lustra...” Joanny Mueller to zapis procesu pisania. Pierwszy – rozwija się wydłużając wersy, by zakończyć się znów jednym słowem. Zostawia przy tym swój wizerunek na sąsiedniej kartce. Drugi – wydaje się zwijać do środka i ponownie rozwijać przeglądając w sobie. Oba wiersze za pomocą znaków graficznych wyznaczają swoje centrum. Usiłują odnaleźć się: nazwać siebie, poznać stanowiącą je zasadę. Dla obu troskliwie wyszukanym centrum okazuje się zwielokrotniony wizerunek ich postaci.
Autorkę „Do lustra...” interesuje subtelna różnica między dostrzeganiem pewnych rzeczy a dorastaniem do nich, między tym, co się widzi a ile się rozumie i jak się widzi siebie. Motto z Marty Podgórnik bezpośrednio nazywa obszar tej fascynacji. Równie ważna wydaje się perspektywa słów zastanawiających się nad słowami, jak w poezji Krystyny Miłobędzkiej. Słowo dla debiutującej poetki nie pozostaje narzędziem, ale jest głównym przedmiotem zainteresowania. Mówienie (i pisanie) okazuje się umiejętnością magiczną, wspaniałym podarunkiem, ale i nieznośnie ciężkim obowiązkiem. Język, u Mueller iskrzący się cytatami i słowotwórczo rozszalały, prowadzi sam ze sobą grę. Nie potrzebuje już, by nim kierowano i z przedmiotu staje się podmiotem wypowiedzi. Joanna Mueller stara się, za Tymoteuszem Karpowiczem czy Krystyną Miłobędzką, dotrzymać kroku słowom. Jej wiersze, jak „wiersz róża”, same siebie podglądają chcąc zobaczyć swoją drugą stronę. Przypomina to wygibasy dziecka przed lustrem – spojrzeć na siebie wtedy, kiedy na siebie nie patrzę. Pragnienie wyjścia poza siebie jest nie do zrealizowania, a przecież nie do porzucenia. Nie mogę pogodzić się z niedostępnością mnie samego – to głos „wiersza róży” i „Do lustra...” – chcę widzieć siebie, tak jak widzę kogoś obok. Ścinanie róży i pisanie o pisaniu okazuje się tym samym. „Wiersz róża”, poza tym, że mówi o róży, rozkwita niczym róża i jak róża zostaje ścięty. Podarowanie siebie to jedyny, paradoksalny sposób samopoznania. To sposób na odnalezienie siebie – drugiego, koniecznego partnera do gry – szaleńczej zabawy w bycie podmiotem. Ofiara staje się udziałem kwiatu w sposób dosłowny, a w poezji dokonuje się metaforycznie. Zawsze jednak okazuje się bolesna, nawet jeśli w perspektywie odnosi się tylko do siebie samej i powraca do ofiarodawcy.
„Do lustra szczerzę się” jest zapisem procesu pisania, które w dodatku dotyczy tylko pisma. Wiersz mówi sam o sobie. Można by wbrew woli autorki nazwać wiersz „Wierszem” nie pozostając chyba w sprzeczności z jego intencjami. U Joanny Mueller gest skrajnie egocentryczny staje się wyrazem ostatecznej, do granic sięgającej uczciwości. Poezja odsłania siebie, by nie zasłaniać niczego innego. Wskazuje na siebie, bo nie chce nikogo pokazywać palcem. Czy jednak uczciwość poetki postawiona przed lustrem nie ukaże wykrzywionej twarzy? Wielokrotne siebie określanie, nazywanie prowadzi w rezultacie do ukrywania siebie. To, co wciąż się odsłania, pozostaje w powtarzalności swego gestu zasłonięte. Można tylko w nieskończoność powtarzać: słowo jest słowem jest słowem jest słowem. Joanna Mueller podejmuje próbę ucieczki z więzienia słów, jej wiersz stara się wydostać z niewoli, którą jest sam dla siebie. W tym celu, aby uniknąć pułapki utożsamienia, ujmuje się wypowiedź w nawias. Dla poetki, która słowami mówi o słowach, nawias określa sam siebie – staje się w przenośni i niemetaforycznie doświadczeniem skrajnym. Dwa wyrazy: „[wiersz zamknięty]” ujęte w gruby nawias w tomiku Krystyny Miłobędzkiej to metafora zniesienia wszelkich poetyckich granic. To zapis podwójnego zamykania: za pomocą znaczenia i oznaczenia, słów i znaków. Jest otwarciem, jak podwójne przekręcenie klucza stawia drzwi otworem. Dwa wyrazy: „wersja ekstra” zapowiadają u Joanny Mueller wyjście poza poezję, i faktycznie zostawiają miejsce światu spoza językowych krat. „Wersja ekstra” to czysty poetycki gest, wiersz zwinięty do zera. Język, który stał się świadomy siebie i nie musi już siebie wyrażać, po prostu milknie. Słowa wypuszczone na wolność stają się brakiem słów. Skrajne otwarcie, postulat poezji słów, musi pozostać na poziomie projektu. Gest zamykania/otwierania, zasłaniania/odsłaniania to w poezji gra nieskończona. Językowy wizerunek róży staje się wizerunkiem podwojonym, gdy portretuje sam siebie. Róża jednak nigdy nie staje się różą.
Samookreślanie wiersza wiąże się ze świadomym ustanowieniem podmiotu. W jednym wierszu, „Do lustra szczerzę się”, słychać głos charakterystyczny dla wszystkich poetyckich wypowiedzi Mueller. Demonstracyjna jawność tego głosu (zaskakująca obecność 1 osoby w niektórych kontekstach) wydaje się wciąż na nowo wypracowywana. Zagubiona wśród bezokoliczników, z trudem odnajdywana forma 1 osoby brzmi przejmująco. Świadomość własnego głosu wiąże się też z odpowiedzialnością za wybór gramatycznej formy żeńskiej. Poetka, decydując się na żeńską końcówkę fleksyjną, w pełni zdaje sobie sprawę, co się za tym kryje. Wybiera słabość perswazji, kruchość konstrukcji, niedbałość (nieczułość?) pewnych zwrotów przez zwyczaj uznanych za jedynie męskie. Oddanie w ten sposób pola innym, cudzym głosom, a raczej rezygnacja z walki z cytatem i obcym dyskursem, pozwala paradoksalnie lepiej usłyszeć ściszony głos własny. Krystyna Miłobędzką w swoim wierszu o wierszu używa formy żeńskiej mówiąc o ofierze – podarowaniu kwiatu. Zaznacza niepewność i niestałość swoich sformułowań ukazując je w nieczytelnym lustrzanym odbiciu. Wiersz/kwiat pokryty kroplami rosy przypomina łzy i kruche ramiona opisane przez Mueller. Konsekwencją słabości głosu, oddania siebie, by siebie odnaleźć, jest ból. Założenie mówienia po cichu daje nadzieję na podejrzenie siebie w lustrze cudzej mowy, ale skazuje na bolesną niepewność własnej instancji. Podarunek z własnego głosu jest więc właściwie prośbą o szacunek. Ofiara z własnych słów to jakby róża, którą drżącą ręką zrywa zakochany.
Agata Kulówna
Joanna Mueller, Somnambóle fantomowe, Zielona Sowa, Kraków 2003.
Głowa boli od tych wierszy
fot. Joanna Rogalanka
fot. Joanna Rogalanka
Zagniazdowniki/Gniazdowniki
Stratygrafie
Wylinki
http://pogotowiews...
http://www.rvb.ru/...
http://www.ka2.ru/
http://www.mhsgent...
http://monika.univ...
http://www.anamorp...
http://www.mcesche...
http://www.pbi.edu...
http://www.hlebnik...
www.nostalgia.pl
www.nasza-klasa.pl
http://jonimitchel...
http://www.nohavic...
http://www.cocoros...
http://www.strachy...
http://www.pidzama...
http://mitencyklop...
http://www.indiosb...
http://www.podteks...
http://www.rvb.ru/...
http://www.ka2.ru/
http://www.mhsgent...
http://monika.univ...
http://www.anamorp...
http://www.mcesche...
http://www.pbi.edu...
http://www.hlebnik...
www.nostalgia.pl
www.nasza-klasa.pl
http://jonimitchel...
http://www.nohavic...
http://www.cocoros...
http://www.strachy...
http://www.pidzama...
http://mitencyklop...
http://www.indiosb...
http://www.podteks...