Kuba Przybyłowski
Author's log
March 2009
2009-03-18 10:51
Śniło się. Szedłem gdzieś po coś. Albo nie pamiętam, albo nie wiedziałem we śnie gdzie i po co? I zaszedłem do sali gimnastycznej, gdzie w wąskim gronie odbywały się zajęcia karate. Obecne były cztery osoby: Japończyk i trzech, pewnie, Polaków, ale pewności nie mam bo nie zamieniłem z nimi (we śnie) słowa. Z Japończykiem owszem, pogadałem. Oczywiście po japońsku, co doskonale pamiętam, nie pamiętam o czym rozmawialiśmy, ale rozumiałem go i chyba chodziło o grę w którą zresztą zaczęliśmy grać. Więc chodziło o to, że na podłodze leżały patyczki wielkości małego palca, w równych rządkach, jedne przy drugich. Miały zaostrzone końcówki. Pięć, czy sześć rządków, a w każdym rządku wiele patyczków. Całość długości dwóch metrów. Nie wiem, czy to do wyobrażenia jest? No i trzeba było z jednego końca patyczki, przekładać na drugi koniec (czyli z końca na początek, albo z początku na koniec) i gdy się doszło do linii, trzeba było zbudować dom (był na kartoniku) i coś tam dookoła domu. Japończyk miał wprawę, ja miałem zapał. W sumie był remis. Tylko, że wtedy wszedł do sali Grzegorz Turnau i Mężczyzna Wyglądający na Dyrygenta i mój domek się przewrócił, czyli 1:0 Japonia:Polska. W każdym razie Grzegorz Turnau zapytał:
- Macie tu jakieś kontakty?
Więc ja grzecznie, że chwila, sprawdzę w portfelu, mam różne wizytówki i tak dalej, a on:
- Chciałem podładować telefon.
Były. Za półką z książkami. Ale najpierw, to znaczy wczoraj Adam Wiedemann napisał mi w smsa, że jemu się śniło, że był ze mną i z Jackiem Dehnelem w górach. Co robiliśmy w górach, co to za góry były? Nie napisał.