Paweł Lekszycki
Dziennik
Styczeń 2006
2006-01-21 18:20

Potem przybiegli dziarscy chłopcy, ci, którzy rozbili się wcześniej i zdążyli powiadomić już swoich blacharzy. Ustawiali nas jakby w wojsku, żeby zrobić przejazd dla karetek, policji. Zadzwoniłem do Darka, żeby wyjaśnić, że to nie moja wina, że inaczej nie mogłem, żeby się na mnie nie gniewał, ale bardzo już był zajęty, nie mógł ze mną roamawiać. Może się na mnie obraził, że tak niegrzecznie odmówiłem mu wcześniej rozmowy, że tak brzydko przerwałem moją z nim konwersację. Tymczasem zaczął przebijać się wąski przesmyk pomiędzy groźnymi fiordami rozbitych fordów. Kilku kierowców odpaliło swe auta i ruszyło nimi powoli, na Gliwice, na Wrocław. Byle - nim zawyją wyjce karetek, nim przyjedzie policja - znaleźć się poza tym. Byłem ostatnim z nich. Z szoferek rozbitych aut śledziły nas zawistne spojrzenia tych, którym się nie udało, zachłannie szukające na karoseriach choćby rdzawej ranki, pękniętego zderzaka. Darek nie dzwonił, ale to nie dlatego jechałem trzydziestką, na awaryjnych, z dystansem tak dużym z jakim Borowski opisywał rzeczywistość lagrową. Za chwilę, za zjazdem na Rudę, zostanie nas mniej w tym kondukcie, a dalej zobaczę za sobą rozpędzoną beemkę, co próbuje włączyć się w ruch, z tego zjazdu. Zdezorientowane auto ślizgające się ku mnie z dużą prędkością. Wielkie światła strachu. Na tylnym zderzaku, we wstecznym lusterku. Do jasnej cholery! Pomyślałem, że już nie zdążę wyjaśnić Darkowi, że się na mnie pogniewa jeszcze bardziej. Na śmierć się na mnie obrazi.

2006-01-19 23:22
***

Przekonywałem właśnie Darka, że rozmowa z nim przez telefon w chwili, kiedy turlam się A-czwórką samochodem do Zabrza, to nienajlepszy pomysł. Zimówki Fuldy ślizgały się po asfalcie niczym amatorzy lodowiska na znoszonych trampkach. Mgła lgnęła do przedniej szyby niczym otulina mleczna do stawu, szosa zwijała się łukiem w dół, a potem ciągnęła ku górze. W tej chwili przypominała tor saneczkarski, na który - dla testu - wypuszczono auta. Gdzieś, w samej niecce zakrętu, zaczynał się kocioł. Lewym pasem śmignął srebrnoszary opel. Za nim następny, raczej peżot niż opel. Chyba czerwony. Bezskutecznie hamując. Daremnie salwując się uderzeniem o bandę. Samochody jak dzieci przestały słuchać kierowców. Siłą inercji celowałem w sam kuper unieruchomionego na pasie środkowym graniastego tira. Jakim trafem udało mi się ulokować auto na prawym pasie? Uniknąć zderzenia? Kolejne dwa puste, głuche klapsy, gdzieś z boku, poza ochronką wysokiej budy z reklamą jakichś zakładów mięsnych, a potem następne, jakby z dalsza, spoza szyby pancernej. Spoza mnie. Dalece mnie niedotyczące, a jednak dotyczące mnie jak najbardziej. Usztywniony, schowany za ciężarówką, ale odsłonięty od tyłu, jak chłopiec, co podczas snu odrzuciwszy kołdrę, odkrył sobie nerki, z głową przy kierownicy, tkwiłem sparaliżowany w kruchej, stalowej trumience. Dwadzieścia sekund późnej, dwadzieścia metrów za mną, ściana zbitego złomu dawała gwarancję, że nic mi nie grozi. Sygnał w telefonie był niewyraźny. Wszystko wskazywało na to, że połączenie zostało zerwane.

2006-01-02 22:48
Chłopiec z Hararu cz.III (ostatnia)

Zatem słowo się rzekło i wpisać się trzeba, jak do jakiegoś pamiętniczka-cierpiętniczka, wierszyk wkleić, wyrecytować najlepszym z dyrekcji, a leci on tak:

jest proch
który zwiększa pragnienie,
wypala wnętrze, niweczy ciało.
są ogień i halucynacje.
w każdej witrynie
ognisty rydwan i sztuczne płomienie
w potłuczynach butelek.
jest w głowie przypływ
i odpływ pustyni,
egzotyczne wyprawy karawan.
fatamorgany.
są miejsca na mapie
pobielane kośćmi pielgrzymów.
są ruchy chmur i powietrza.
jest cień z którego wychodzę
i rzucam swój na ulicę.
moment kiedy próbuję
ukryć w nim siebie.

I myślę, że nijak się ma on do tego, co usłyszałem, ale mogę przynajmniej już wracać do domu (podróż jest ciężka, samochód tonie w kilometrowych korkach), wracam zatem do ciepła kremowej pościeli, żeby odpocząć, zdrzemnąć się nieco, lecz błogość popołudnia, ach, już jestem w domu, przerywa mi sygnał domofonu i żona z teściową (blade jak kreda) zapowiadają kursanta, co przyszedł na korepetycje. Odkładam więc sen i mówię do kobiet: pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie.

2006-01-01 17:36
Chłopiec z Hararu cz. II

Jadę, pędzę na złamanie przednich osi auta, a przyjechawszy do szkoły dzwonię do Sarny i mówię: słuchaj, sprawa jest, taki a taki tu uczeń, tak a tak się nazywa, mam w ręku cenzurkę, na której Twój podpis, więc go pewnie uczyłeś polskiego. Na co Sarna, że zna i że wie, że to „ciepłe kluchy. Wiecznie pod kuratelą i kontrolą innych. Wypychany z domu, a to do szkoły muzycznej, a to do studium reklamy, do których dzięki własnym zdolnościom by się nie dostał. Płynie z prądem – do czasu – unosi się na powierzchni. Podąża przetartym szlakiem, stając się najpierw cieniem swej starszej i zdolniejszej siostry, która zapracowała na szkolną renomę nazwiska. Wchodzi w koleiny. Nieuk i beztalencie. A do tego narzeka bez przerwy: Wszystkie moje lęki ujawniły się i zostały głęboko nasycone właśnie w szkołach, do których miałem nieszczęście uczęszczać. Aż chęć bierze, żeby takiego trzepnąć w ten łeb niemrawy, za uszy wytargać!”

Ach, żeby chociaż uparty był, krnąbrny, żeby choć plugastwami rzucał, bezcześcił język, lecz nie. Pokorny taki, jakby mu kogo / czego (dopełniacz) brakowało, jakby samym staniem swoim chciał zwrócić na siebie uwagę, pokorny, że litość budzi, że chciałoby się go z tej litości wybatożyć, do domu wysłać, bo chuchro takie nieprzystojne, ech, taki nieuczeń, taki antybohater. Ale jak wysłać, jak wybatożyć, jakim sposobem się z tej litości wylitościć..? Ech, żeby się chociaż nie umiał wysłowić, ale dobrze gada, pięknie, zdania buduje jak przodownik pracy, jak jakiś od słów inżynier, wrażliwe dziecko.

Zaczym się pytam o ojca, o matkę, bo zaopiniować muszę, jak najwięcej się o nim wywiedzieć, na co mi on, że ojciec prawnik, a matka nauczycielka (z dobrego się domu wywodzi, oj biada mi, gore!), wtedy już wiem, że się w mojej klasie, w mojej drugiej licealnej zagnieździ, ale może to dobrze, może to nawet lepiej, bo czuć, że chłopak Schulza czytał, że czasem, kiedy o ojcu mówi, to Schulzem szyje, że z Schulzem się trochę w języku brata.

Lecz jakże to tak? Ojcem mnie podszedł Schulzem podszytym, ale i matką, matką niedominującą wprawdzie, choć sprawującą pieczę nad domem, gdy Ojciec chory, zdawać się może, w karakona się Ojciec zmienia, ale nie zmienia się przecież, nadto do zdrowia powraca, nad domem (ach, a dom nie zapada się, nie sypią się jego kondygnacje, w przepaść jak w ogień nie lecą) rękę podnosi, domu mieszkańców przewyższa. Ojciec, w którego zwątpiono i któremu berło odjęto od tronu łoża, raz jeszcze domowników królestwa swego, mieszkańców domu, znów, ha, zaskakuje – wracając do zdrowia, powraca jako artysta.

Ach, pięknie mówi młodzieniec, a mówiąc nabiera pewności siebie i siebie mówiąc nakręca, słowem siebie napędza. I już nie jest to ten sam chłopiec, któremu skórę chciałem karbować, już nie to chuchro słabości pełne, nie dziecko już, lecz paź, po którym widać, że pompy krew żywą w żyły pompują i tłoczą! Z dalekiej on wrócił podróży! Z Hararu chyba jakiegoś, z odległej, martwej pustyni. Ech, będą z niego ludzie jeszcze, już tego ja jestem pewien.

Tutaj zrywam się jak poparzony i biegnę w ustronne miejsce, nie siejąc tym swoim biegnięciem zgorszenia wśród najlepszych z dyrekcji, bowiem znany jestem już z tego, że czasem muszę fraz kilka, słów na szybko zapisać, żeby pomysł nie spalił, po czym zobowiązany jestem wszystkim odczytać wierszyk, najlepiej skończony już i wypieszczony, z czym zazwyczaj mam wiele kłopotu, co jednak uczynię w następnym wpisie do tego dziennika.

Szycki
fot. A.Lekszycka


P.Lekszycki: "wiersze przygodowe i dokumentalne". "Kartki", Białystok 2001.
P.Lekszycki:"Grupa Na Dziko. Socjologia i poetyka zjawiska". Ego, Katowice 2001.
P.Lekszycki:"Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie". Korporacja Ha!art, Kraków 2005.
P.Lekszycki, P.Sarna: "Ten i Tamten". Instytut Wydawniczy "Świadectwo", Bydgoszcz 2000.
"Wiersze przebrane" - dodatek książkowy do "Opcji". W sieci sprzedaży (Empik) od lipca 2010 r.






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie