George Szirtes
George Szirtes was born in Budapest in 1948. His family became refugees in 1956, settling in London. He worked as an artist for a number of years while publishing poems. His first book, THE SLANT DOOR, won the Faber Prize. This was followed by another dozen books of which the most recent, REEL was awarded the T S Eliot Prize in 2004. After his first return to Hungary in 1984 he slowly picked up Hungarian again and began translating both poetry and fiction, for which he was awarded various prizes. He has edited a number of anthologies of Hungarian writing in translation as well as NEW POETRY 10 with the novelist Penelope Lively. He was made a Fellow of the Royal Society of Literature in 1982. He writes reviews for various newspapers and magazines and teaches at the University of East Anglia.
Terre verte
Co też nie powyrasta z ziemi! Dziwne, krępe,
gruźlaste rzeczy, na nich sierść lub inna szorstkość,
małe priapiczne bożki, które wykrojono
ze starych sukni lalek; kłykciaste lub tępe
od wychodzenia z mierzwy, co je odkarmiła.
Korzenie, bulwy, marchew jak grubiański kawał,
cały ten duch puszczański, ziemia powbijana
pod paznokcie, piach w fałdach skóry, w małżowinach.
Chłopi Breughla, zjadacze kartofli van Gogha
bekający pod ścianą; ich stopy, zgrubiałe,
łomocą o klepisko na prostacką nutę,
ciężkobrewe to, grubopalce, wielkouche.
Przychodzą na pokoje z bukietami, nagle
grzeczni, pachnący, świeży, w przyjemnych ukłonach.
Mam się z tobą pobawić w Priapa? Mamy znaleźć
Starą szopę z odorem martwych myszy, suchej
trawy i gazet? Mamy wycinać hołubce
tuż przy workach z cebulą, poturlać się dalej
na tłuszczu? Czy dać spokój? Czy mamy zakasać
rękawy, wziąć się zaraz do czynu ciemności,
we dwoje? Co byś chciała, co mam z tobą zrobić?
Mam się pobawić w igłę w twoim stogu siana,
w klucz do kłódki, w wielbłąda przez ucho igielne
w konia u wodopoju, w świnię u koryta,
w nos wściubiony w twe sprawy, z ho-ho-ho, i z flaszką
która stale poprawia humor? Będziesz za to
zabawiać się jak córka Leśnego Satyra
z grubym wieprzem w cuchnącym, hormonalnym chlewie?
Rozważ samą teksturę terre verte, jak się wsącza
pod skórę: barwa ciała jest kładziona na niej
w cienkich, chłodnych warstewkach rosy, która ma się
poddać większej całości jak gra językowa.
Śliczna, aż chce się dotknąć; jak senne marzenia
o wodzie zjadającej łożysko potoku
którym płynie, i która niczego nikomu
nie pozostawi. Twarz jej, utopiona, piękna
ukazuje się tylko na chwilę, w zielonych
liściach paproci, między szczebelkami wózka
z supermarketu; później w podziemia umyka
ścieżką, na którą wejść ci nie wolno, i znika,
a potem się ze stawów wynurza i pluska;
w krąg wznosi się aromat zatęchły i mocny.
Podróżny w brudnym płaszczu: temu się nie wiedzie.
I ten tam, z kołyszącym się laptopem, temu
bym nie ufał. I tamten, produkt baby-boomu,
Spanikowany, z łatką łysiny i stresem.
Wszyscy oni za jednym gonią, bez wyjątku.
Starczy spojrzeć im w oczy – i widać, że stoją
na samym brzegu żartu, na który nie mogło
przygotować ich życie, na przywiędłym końcu
łodygi, która wiedzie z powrotem ku ziemi,
grożąc. Wszystko zrobiliby dla łaski: aby
choć jeden liść się rozwił, kruchy płatek miękko
wyrósł w sercu zdarzenia z dawna czekanego;
dla pięknej, utopionej, współczującej twarzy
by czuwała nad nimi we śnie i w dzień śmierci.
gruźlaste rzeczy, na nich sierść lub inna szorstkość,
małe priapiczne bożki, które wykrojono
ze starych sukni lalek; kłykciaste lub tępe
od wychodzenia z mierzwy, co je odkarmiła.
Korzenie, bulwy, marchew jak grubiański kawał,
cały ten duch puszczański, ziemia powbijana
pod paznokcie, piach w fałdach skóry, w małżowinach.
Chłopi Breughla, zjadacze kartofli van Gogha
bekający pod ścianą; ich stopy, zgrubiałe,
łomocą o klepisko na prostacką nutę,
ciężkobrewe to, grubopalce, wielkouche.
Przychodzą na pokoje z bukietami, nagle
grzeczni, pachnący, świeży, w przyjemnych ukłonach.
Mam się z tobą pobawić w Priapa? Mamy znaleźć
Starą szopę z odorem martwych myszy, suchej
trawy i gazet? Mamy wycinać hołubce
tuż przy workach z cebulą, poturlać się dalej
na tłuszczu? Czy dać spokój? Czy mamy zakasać
rękawy, wziąć się zaraz do czynu ciemności,
we dwoje? Co byś chciała, co mam z tobą zrobić?
Mam się pobawić w igłę w twoim stogu siana,
w klucz do kłódki, w wielbłąda przez ucho igielne
w konia u wodopoju, w świnię u koryta,
w nos wściubiony w twe sprawy, z ho-ho-ho, i z flaszką
która stale poprawia humor? Będziesz za to
zabawiać się jak córka Leśnego Satyra
z grubym wieprzem w cuchnącym, hormonalnym chlewie?
Rozważ samą teksturę terre verte, jak się wsącza
pod skórę: barwa ciała jest kładziona na niej
w cienkich, chłodnych warstewkach rosy, która ma się
poddać większej całości jak gra językowa.
Śliczna, aż chce się dotknąć; jak senne marzenia
o wodzie zjadającej łożysko potoku
którym płynie, i która niczego nikomu
nie pozostawi. Twarz jej, utopiona, piękna
ukazuje się tylko na chwilę, w zielonych
liściach paproci, między szczebelkami wózka
z supermarketu; później w podziemia umyka
ścieżką, na którą wejść ci nie wolno, i znika,
a potem się ze stawów wynurza i pluska;
w krąg wznosi się aromat zatęchły i mocny.
Podróżny w brudnym płaszczu: temu się nie wiedzie.
I ten tam, z kołyszącym się laptopem, temu
bym nie ufał. I tamten, produkt baby-boomu,
Spanikowany, z łatką łysiny i stresem.
Wszyscy oni za jednym gonią, bez wyjątku.
Starczy spojrzeć im w oczy – i widać, że stoją
na samym brzegu żartu, na który nie mogło
przygotować ich życie, na przywiędłym końcu
łodygi, która wiedzie z powrotem ku ziemi,
grożąc. Wszystko zrobiliby dla łaski: aby
choć jeden liść się rozwił, kruchy płatek miękko
wyrósł w sercu zdarzenia z dawna czekanego;
dla pięknej, utopionej, współczującej twarzy
by czuwała nad nimi we śnie i w dzień śmierci.
George Szirtes
fot. archiwum autora
fot. archiwum autora
Selected Poems, OUP, 1996
The Budapest File, Bloodaxe 2000
English Apocalypse, Bloodaxe 2001
Metro, OUP, 1998
Reel, Bloodaxe, 2004
www.georgeszirtes....
Strona autorska po angielsku
Strona autorska po angielsku