Konrad Ciok
***
DRESZCZYK
Słowa nad ranem przebóstwiają się w kroki,
lecz i drogi nie pomnę. Letniej woltyżerki,
zdjęć i spojrzeń mętnych – na drugą stronę,
gdzie ludzie w cukierniach i ogrodach piwnych
wykładają sobie filozofię wieków średnich.
Pole pełne zniczy. Dalej jezioro i czółna
jak sanki, gdzieś i kiedy indziej. Ach,
i te dzieci, paląc trawę, obejmują się głodne
doskonałej więzi.
Bądźmy czuli i prędcy, jak tylko potrafisz,
nie mówmy o śmierci, o zaniku mięśni.
Noc się pokruszy w zapoconych dłoniach,
wykrzyczy długie, bajeczne, lecz od dawna martwe.
Zagarnie resztki, zamknie usta, nawilży
okoliczne łąki. Na wysokim pułapie snu
będziemy bezpieczni, wyborni, dostatecznie ciepli.
lecz i drogi nie pomnę. Letniej woltyżerki,
zdjęć i spojrzeń mętnych – na drugą stronę,
gdzie ludzie w cukierniach i ogrodach piwnych
wykładają sobie filozofię wieków średnich.
Pole pełne zniczy. Dalej jezioro i czółna
jak sanki, gdzieś i kiedy indziej. Ach,
i te dzieci, paląc trawę, obejmują się głodne
doskonałej więzi.
Bądźmy czuli i prędcy, jak tylko potrafisz,
nie mówmy o śmierci, o zaniku mięśni.
Noc się pokruszy w zapoconych dłoniach,
wykrzyczy długie, bajeczne, lecz od dawna martwe.
Zagarnie resztki, zamknie usta, nawilży
okoliczne łąki. Na wysokim pułapie snu
będziemy bezpieczni, wyborni, dostatecznie ciepli.