Ewa Glińska
Ewa Izabella Glińska ( ur. W 1977 roku )
Absolwentka socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutowała tomem poetyckim 'Pomiędzy' w 2010. Publikowała w pismach takich jak: Fraza, Studium, ArteFakt, Zeszyty Poetyckie, Dwujęzyczna Antologia Poezji Polskiej wydana przez OFF_Press. W 2011 odbyły się jej dwie wystawy 'Ewa Glińska-Pomiędzy' (fotografia Ryszarda Szydło i wiersze) w Warszawie w klubie Balsam oraz w Kielcach w klubie Cukier. Na co dzień zajmuje się nauczaniem języka angielskiego - jest właścicielką Akademii Językowej HappyHours. Mieszka w Warszawie.
Spleen
Piszesz o prostytutkach, męskich dziwkach
na ulicach skąpanych światłem księżyca, którzy
otwierają nogi i usta, gotowi na wszystko
składają ręce do modlitwy.
Milkną uginając się od wiary, która ciebie
już dawno opuściła.
Uprawiasz nihilistyczny onanizm
na słowa, znudzony obłudą świata, w którym
mieć to być. Jednak uwodzi cię ten blichtr
i powala na kolana biorąc od tyłu
to co się należy.
Dajesz się wyjebać w kosmos;
a potem czekasz drżąc nagi pod kocem
na objawienie, które naładuje mocą przestrzeń,
jak gigantyczna prądnica. Twoja koncentracja,
nadnaturalna koncentracja,
napina każdy mięsień w ciele.
Cisza, cisza, cisza.
Owładnięty siłą przetrwania
walisz w żyłę i zasypiasz marząc o sławie.
Gdy się budzisz, nie patrzysz na godzinę,
wchodzisz na parapet i osuwasz się w wieczność.
Myślisz o śmierci.
Jakże spektakularnej.
Twój mózg rozbryzguje się na bruku
brudząc obuwie gościa, który
jest dziennikarzem na tropie tematu;
dostaje krew, mięso i flaki.
Zacznie się nimi żywić na łamach gazet
cały kraj.
Będziesz na językach wszystkich, nawet tych, którymi
gardziłeś przez całe życie.
W końcu syci bekną, poklepią się po brzuchu
wypluwając chrząstki i kości,
obliżą tłuste paluchy, odsapną, zgłodnieją
i pójdą do innego koryta.
Będą mieli na Twój temat wyrobione zdanie, nawet
jeśli nigdy nie przeczytali tego co napisałeś.
I tyle po twojej sławie.
Czy było warto?
Czy było warto wszystko ryzykować?
Ale ty masz już to w dupie
patrząc na nas, małe robaczki, z góry.
* * *
Upadłe anioły, samozwańczy prorocy,
powstają z rynsztoków zaciskając pięści.
Szepczą szatańskie wersety
na bezdrożach świata.
na ulicach skąpanych światłem księżyca, którzy
otwierają nogi i usta, gotowi na wszystko
składają ręce do modlitwy.
Milkną uginając się od wiary, która ciebie
już dawno opuściła.
Uprawiasz nihilistyczny onanizm
na słowa, znudzony obłudą świata, w którym
mieć to być. Jednak uwodzi cię ten blichtr
i powala na kolana biorąc od tyłu
to co się należy.
Dajesz się wyjebać w kosmos;
a potem czekasz drżąc nagi pod kocem
na objawienie, które naładuje mocą przestrzeń,
jak gigantyczna prądnica. Twoja koncentracja,
nadnaturalna koncentracja,
napina każdy mięsień w ciele.
Cisza, cisza, cisza.
Owładnięty siłą przetrwania
walisz w żyłę i zasypiasz marząc o sławie.
Gdy się budzisz, nie patrzysz na godzinę,
wchodzisz na parapet i osuwasz się w wieczność.
Myślisz o śmierci.
Jakże spektakularnej.
Twój mózg rozbryzguje się na bruku
brudząc obuwie gościa, który
jest dziennikarzem na tropie tematu;
dostaje krew, mięso i flaki.
Zacznie się nimi żywić na łamach gazet
cały kraj.
Będziesz na językach wszystkich, nawet tych, którymi
gardziłeś przez całe życie.
W końcu syci bekną, poklepią się po brzuchu
wypluwając chrząstki i kości,
obliżą tłuste paluchy, odsapną, zgłodnieją
i pójdą do innego koryta.
Będą mieli na Twój temat wyrobione zdanie, nawet
jeśli nigdy nie przeczytali tego co napisałeś.
I tyle po twojej sławie.
Czy było warto?
Czy było warto wszystko ryzykować?
Ale ty masz już to w dupie
patrząc na nas, małe robaczki, z góry.
* * *
Upadłe anioły, samozwańczy prorocy,
powstają z rynsztoków zaciskając pięści.
Szepczą szatańskie wersety
na bezdrożach świata.